Jak narkotyki trafiają do ciebie przez deep web

FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Jak narkotyki trafiają do ciebie przez deep web

„Deep web umożliwia zakup narkotyków w bezpieczny, pozbawiony ryzyka sposób. Ludzie nie muszą szukać dilerów w ciemnych zaułkach. Dzięki nam mogą dostać towar prosto do domu" – mówi jeden z potentatów głębokiej sieci

W dolinie pomiędzy marokańskimi górami stał duży budynek z cegły. Prowadziła do niego polna droga, którą właśnie jechaliśmy. Zapadła już noc i przez okno samochodu mogłem zauważyć przytłumione światło sączące się przez pozbawione szyb okna. Towarzyszył mi mężczyzna przedstawiający się jako Patron, czyli „szef" po hiszpańsku. Dotarcie na miejsce zajęło nam pięć godzin: kręte drogi biegły skrajem urwisk, a w dodatku były usiane posterunkami żandarmerii, przez co ciągle musieliśmy się zatrzymywać. Wszyscy funkcjonariusze, którzy do nas podchodzili, z szerokim uśmiechem podawali Patronowi rękę.

Reklama

Mężczyzna roześmiał się: „Każdy policjant, stąd aż po wybrzeże, dostaje ode mnie w łapę".

Podróż zaczynała wywoływać u mnie chorobę lokomocyjną. Asfaltowa droga skończyła się przynajmniej osiem kilometrów wcześniej, a kierowca kilka razy wykonał ostry zwrot o 180 stopni, żeby „zmylić urządzenia lokalizujące". W końcu zajechaliśmy pod ceglany budynek i wysiedliśmy z samochodu. Nasz kierowca zatrąbił, a jakiś mężczyzna w ogrodniczkach wyszedł nam na spotkanie i objął Patrona. Przez kilka minut rozmawiali po francusku, po czym wpuścili mnie do środka przez metalowe drzwi. W niepozornym budynku piętrzyły się worki z marihuaną wielkości snopów siana. Sięgały aż do sufitu. „Sądzę, że mamy tu jakieś dwie tony trawy" – skomentował Patron.

Duża część należała do niego, chociaż warto zaznaczyć, że jego towar nie będzie rozprowadzany na ulicy, tylko zostanie zapakowany do małych paczuszek i dostarczony przez listonoszy. Patron wielokrotnie podkreślał, że „nie jest gangsterem" i to prawda; najlepszym określeniem byłoby chyba „działający na olbrzymią skalę deep webowy diler". W internecie sprzedaje opium i haszysz najwyższej jakości. Jak twierdzi, miesięcznie w bitcoinach zarabia „około 100 tys. funtów (500 tys. złotych)".

Jego narkotyki są rozprowadzane po całym świecie w niepozornych listach i przesyłkach. Kiedyś rozmawiałem już z internetowym baronem narkotykowym o tym, jak działa ten biznes, ale dzięki Patronowi po raz pierwszy mogłem zobaczyć to na własne oczy.

Reklama

Nie tylko o narkotykach. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Handel narkotykami w deep webie rozpoczął się od założenia Silk Road (ang. Jedwabny Szlak –droga handlowa w Azji używana od III wieku p.n.e. do XVII wieku n.e.), słynnej platformy internetowej należącej do mężczyzny działającego pod pseudonimem Dread Pirate Roberts (DPR). Strona została zamknięta w 2013 roku, kiedy FBI aresztowało jej właściciela Rossa Ulbrichta, wówczas-32 lata. Niegdysiejszy król internetowej przestępczości narkotykowej dostał bardzo surowy wyrok: podwójne dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego oraz 20 i 15 lat za inne przestępstwa. Celem FBI było położyć kres internetowemu handlowi narkotykami, który w tamtym okresie przeżywał prawdziwy rozkwit. Stało się jednak coś zupełnie odwrotnego – Jedwabny Szlak okazał się mityczną hydrą i na miejsce odciętej głowy od razu wyrosły kolejne. Kiedy zamykano Silk Road, strona miała tak naprawdę tylko jednego poważnego rywala, Black Market Reloaded. Obecnie w głębokiej sieci istnieje już ponad 15 platform, za których pośrednictwem można handlować narkotykami. Większość z nich ma znacznie lepsze zabezpieczenia niż Silk Road. Można by wręcz powiedzieć, że kupno narkotyków w sieci nigdy nie było łatwiejsze.

Patron wystawia swój towar na nowszych stronach, takich jak Hansa Market czy AlphaBay. Wierzy, że deep web jest miejscem, gdzie może „etycznie sprzedawać narkotyki" i, podobnie jak większość ludzi w tym biznesie, nie uważa siebie za kryminalistę.

Reklama

„Słuchaj, na świecie istnieją przestępcy i przestępcy" – powiedział mi, kiedy szliśmy na zaplecze budynku. „W świetle prawa przestępcą jest zarówno kierowca prowadzący pod wpływem, jak i ktoś, kto przekroczył ograniczenie prędkości czy osoba chora na raka, która pali marihuanę z własnego ogródka. Nie sądzę, żeby należało polegać na opinii rządu w kwestii tego, co jest dla ludzi dobre, a co nie. Samemu powinno się o tym decydować".

Patron zrobił przerwę, żeby zapalić papierosa. Palił jak lokomotywa; kiedy tylko nie miał w ustach szluga, zaciągał się waporyzatorem.

„Deep web umożliwia ludziom zakup narkotyków w bezpieczny, pozbawiony ryzyka sposób. Nie muszą szukać dilerów heroiny w jakiś ciemnych zaułkach. Dzięki nam mogą dostać towar prosto do domu" – stwierdził.

Chociaż na pierwszy rzut oka Patron nie wygląda na kogoś, czyją ambicją byłoby zostać „Szefem", widać w nim pewną hardość. Zrozumiałem to, obserwując, jak załatwiał interesy w Maroko. W jednej chwili był najbardziej charyzmatyczną, uśmiechniętą osobą w pokoju, a w następnej stawał się absolutnie poważnym, powściągliwym biznesmenem. Zmiana następowała w mgnieniu oka. A mimo to, im dłużej z nim rozmawiałem, tym bardziej miałem wrażenie, że w głębi duszy Patron ma w sobie coś z komputerowego geeka. Bardzo niebezpiecznego geeka, oczywiście.

Fascynował się bezpieczeństwem systemów operacyjnych, komputerami oraz technologią, a także bronią i wyposażeniem wojskowym. Pamiętam, że wcześniej spacerowaliśmy razem po marokańskich dokach i Patron przyglądał się zacumowanym tam motorówkom straży przybrzeżnej. Wiedział wszystko na ich temat: nazwy i numery modeli, rodzaj silników i maksymalne przyspieszenie, a nawet to, jakiej rangi pracownicy mogli nimi sterować. Patron nie był dilerem, którego wciągnął deep web; był deepwebowcem, którego wciągnął świat narkotyków. Możliwe, że to właśnie dzięki temu nadal pozostaje o krok przed ścigającymi go władzami.

Reklama

Patron wyjął z pomieszczenia na zapleczu jakiś worek i wyciągnął z niego kilka kilogramów sprasowanego haszyszu oraz trzy torby sproszkowanej marihuany (tak zwanego „shake'a"). Rzucił je na stół i powiedział: „To część następnego transportu. Niedługo popłynie razem z moją załogą".

„Załogą" Patron nazywał niewielki północnoafrykański kartel Norte Africa działający na terenie Maroko i Hiszpanii. Jego członkami są Hiszpanie i Berberowie (rdzenni mieszkańcy Afryki Północnej). To właśnie dzięki nim towar Patrona trafia do Europy, skąd później jest rozwożony do klientów na całym świecie.

„Obecnie zajmuję się głównie ćwierćtonowymi transportami. Miesięcznie mamy mniej więcej dwie dostawy po 250 kg narkotyków, ale zależy to także od popytu". Patron wytłumaczył mi, że chociaż rzeczywiście zarabia przyzwoite pieniądze, wcale nie jest krezusem: „Żyję na poziomie, ale przecież muszę także płacić mojej załodze: osobistym ochroniarzom, farmerom, przemytnikom… Wszystkim. Chcę, by każdy dostawał sprawiedliwą dolę. Jednocześnie właśnie dlatego pracuję z tymi ludźmi – za uczciwą cenę dostaję towar wysokiej jakości. Te farmy działają już od pokoleń".

Patron otworzył torbę sproszkowanej marihuany, a jej zapach od razu wypełnił cały pokój. „Gdy rośliny dojrzeją, zostają ścięte i wysuszone. Następnie robimy z nich »shake«, z którego wytwarza się haszysz. Potem rozwozimy nasz towar, za każdym razem w wielu pojazdach". Kiedy haszysz zostanie już sprasowany w kostki, Patron pomaga załadować go do ciężarówek, które zawożą narkotyki w okolice marokańskiego wybrzeża. Do Europy trafiają na łodziach hybrydowych.

Reklama

„Te cacka mają około pięciu silników, każdy po około 300 koni mechanicznych" – wytłumaczył Patron. „Są niesamowicie szybkie. Kiedy na nich płyniesz, cały świat zlewa ci się w jedną, niewyraźną plamę; zajebiście przerażające doświadczenie. Po zacumowaniu w Hiszpanii od razu rozładowujemy cały towar".

Narkotyki są natychmiast przewożone do bezpiecznych kryjówek. My również do nich zmierzaliśmy. Zanim jednak opuściliśmy Maroko, musieliśmy spędzić noc w przeraźliwie zimnym budynku, który nie został jeszcze ukończony i nie miał żadnego ogrzewania. Patron powiedział, że „tylko to mieliśmy do wyboru".

Zauważyłem, że za każdym razem, gdy tylko docieraliśmy do kolejnego punktu podróży, Patron zmieniał w obu komórkach karty SIM, a następnie zamykał je w specjalnych torbach blokujących sygnał radiowy. W trakcie trzech godzin, które zajął nam dojazd z hiszpańskiego wybrzeża do mety Patrona, dwukrotnie zmienialiśmy samochody, z czego raz na poboczu nieoświetlonej i nieoznakowanej drogi. Do tego Patron na czas jazdy zawsze ukrywał w aucie jeden ze swoich dwóch paszportów (a przynajmniej z dwóch, o których wiedziałem). Jego ostrożność graniczyła z paranoją, ale trudno było mu się dziwić – gdyby został złapany, trafiłby do więzienia na 15 lat.

„Dobra" – powiedział ostrożnie Patron, zaciągając się papierosem i zerkając w lusterko. „Jesteśmy prawie na miejscu".

Przyśpieszyliśmy, zostawiając w tyle ciemną dróżkę pośrodku niczego, którą wcześniej jechaliśmy. Wkrótce zajechaliśmy na mały placyk, przy którym stało kilka domów. Dwóch młodych mężczyzn podeszło do nas i objęło Patrona. Rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Po kilku minutach ruszyliśmy z Patronem w stronę budynków, podczas gdy tamta dwójka gdzieś sobie poszła.

Reklama

Po przekroczeniu progu miałem wrażenie, że znalazłem się w kryjówce filmowych hakerów z lat 90. Wszędzie leżały laptopy, splątane przewody, ekrany telewizyjne i czytniki kart USB. Była też kanapa oraz stolik, na którym walały się resztki jakiegoś jedzenia. Na ścianie wisiał myśliwski sztucer z przymocowaną do niego lunetą. Zapytałem Patrona, czy lubi polować.

„Taa, lubię polować" – odpowiedział, po czym zrobił pauzę. „Ale wiesz co, gdybyś strzelił z tego do człowieka, kurewsko by go zabolało".

Patron na chwilę zniknął w innym pokoju, po czym wrócił z laptopem i torbą, której zawartość wysypał na stół. Był to kilogram haszyszu „Amnesia" i duża bryłka opium w kształcie krążka do hokeja.

Patron podłączył do komputera pamięć USB. Od razu uruchomił się jakiś program. „Używam Tails, sam rozumiesz" – powiedział, wskazując na pendrive'a. Tails to system operacyjny mający zapewnić prywatność w internecie. Blokuje odbieranie nieanonimowych połączeń, a wszystkie wychodzące dane wysyła przez sieć komputerową Tor, która została zaprojektowana specjalnie w celu ukrywania tożsamości użytkownika. Handel narkotykami w deep webie ma sens tylko wtedy, gdy używa się takich programów. W przeciwnym razie sam prosisz się o wpadkę.

Po zalogowaniu się do sklepu w głębokiej sieci Patron sprawdził nowe zlecenia. Było ich całkiem sporo. „Proszę bardzo, ta kobieta zamówiła haszysz. Pokażę ci, jak to się robi".

Odpalił papierosa i zaczął stukać w klawiaturę. Patron, ukryty w swojej cyberpunkowej kryjówce, wyglądał absolutnie na miejscu. Miałem wrażenie, że obserwuję doświadczonego mechanika naprawiającego samochód – był w swoim żywiole i instynktownie wiedział, co ma robić.

Reklama

Nagle rozległ się zgrzyt i stojąca w rogu drukarka zaczęła pracować. Po chwili wypadł z niej sfałszowany rachunek za członkostwo w klubie fitness. Patron bez słowa założył parę chirurgicznych rękawiczek, wyjął z kieszeni kurtki nóż i z wydrukiem w ręku podszedł do biurka. Włączył stojący na ziemi przenośny grzejnik i pomiędzy metalowe pręty włożył nóż. Na desce do krojenia położył kostkę haszyszu i zapalił kolejnego papierosa, mimo że poprzedni wciąż tlił się w popielniczce.

„Słuchaj" – zaczął, po czym zrobił pauzę i zaciągnął się papierosem. „Dobra, no to tak. To, co teraz zobaczysz, rząd uznaje za niezgodne z prawem. Natomiast z etycznego punktu widzenia, wcale nie uważam, żebym robił coś złego".

Kiedy Patron czekał, aż nóż osiągnie odpowiednią temperaturę, zaczął ze mną rozmawiać na zupełnie inny temat. Powiedział mi, że jego marzeniem jest otworzyć własny ośrodek zdrowia, gdzie można byłoby legalnie przeprowadzać eksperymentalną terapię kannabidiolem (CBD), czyli niepsychoaktywną substancją chemiczną znajdującą się w marihuanie.

Gdy nóż się nagrzał, Patron zgasił swojego na wpół wypalonego papierosa i zabrał się do roboty. Z kostki haszu odciął mniej więcej gramowy plaster, po czym owinął go folią spożywczą i przykleił z tyłu rachunku, który następnie złożył i włożył do koperty. Nie sposób było się domyślić, że w środku znajdowały się narkotyki.

„Ta-dam" – zaśmiał się. „Sprawdzasz skrzynkę pocztową, otwierasz przesyłkę, a tu niewinna fakturka z siłowni".

Reklama

Patrona w równiej mierze ukształtował zarówno internet, jak i nielegalny przemysł narkotykowy. Jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że znacznie lepiej czuł się, pracując w swojej kryjówce, otoczony laptopami, papierosami i prochami, niż wykonując znacznie bardziej niebezpieczne zadania w górach. To właśnie społeczność deep webu i istniejące w niej poczucie wspólnoty nadawały sens jego pracy; bez tego taki styl życia i pieniądze nie miałyby dla niego znaczenia. Jak sam powiedział: „Podobają mi się wartości, które wyznawał DPR. Stworzył zupełnie nową kulturę".

Zanim pożegnałem się z Patronem, zapytałem go, które elementy deep webu i działającego tam rynku narkotykowego budzą w nim aż tak pozytywne emocje.

„Ogólnie rzecz biorąc, w deep webie wszyscy staramy się pokojowo dogadywać" – odpowiedział. „Problemy rozwiązujemy poprzez administratorów sieci, więc wszelkie spory przebiegają spokojnie i w bardzo cywilizowanych warunkach. Do tego dochodzi jeszcze hurtowy transport narkotyków, który oczywiście ma miejsce poza siecią. Jego korzenie sięgają czasów prawdziwego Jedwabnego Szlaku. Jeżeli się nad tym zastanowisz, zobaczysz, że to właśnie deep web pomaga uniknąć przemocy w tym sektorze. Handel narkotykami od zawsze był związany z przelewem krwi – przypomnij sobie chociażby wojny opiumowe – a teraz dzięki deep webowi mamy szansę położyć temu kres".

Tłumaczenie: Zuzanna Krasowska


Więcej na VICE:

Największy diler LSD organizuje konkurs plastyczny

Poznaj emerytów, którzy sprzedają w darknecie czekoladki z magicznymi grzybkami

Spotkaliśmy się z największym dilerem z Silk Road