Polacy nienawidzą dzieci

FYI.

This story is over 5 years old.

Rodzina

Polacy nienawidzą dzieci

Poszedłem do teatru dla dzieci, żeby zobaczyć, czy chociaż tam można znaleźć odrobinę nadziei na ich ludzkie traktowanie. Spoiler: nie można

Ilustracja: Marianna Serocka

Robiąc research do ostatniego tomu mojej trylogii o współczesnych trzydziestolatkach zgłębiłem między innymi temat książeczek dla dzieci. W zalewających supermarkety graficznych koszmarkach można znaleźć treści przemocowe, ksenofobiczne i stare dobre wpędzanie w poczucie winy. Pomyślałem, że może chociaż w teatrze jest inaczej. To w końcu TEATR. Ostatni bastion kultury w wulgarnym świecie. Akurat w szczecińskim Zamku grano spektakl Misiaczek, przeznaczony dla naj-najmłodszej widowni. Podczepiłem się pod rodzinną wycieczkę i poszedłem.

Reklama

Zabawa zaczyna się już w szatni. Kłębi się mały tłum – rodzice i „nasi milusińscy", od półtora roku w wzwyż, bobasy w elegancki portkach z szelkami i koszulach, dziewczynki w sukienkach, to w końcu teatr. Kończy się szatnia i zaczynają schody. Dosłownie. Opiekunowie z maluchami najchętniej by zajęli dogodne miejsca na sali, ale scenariusz tego nie przewiduje. „Proszę tu czekać", oznajmia bileterka, broniąca dostępu do schodów. „Misiaczek tu przywita dzieci". Strome schody prowadzą w dół, rodzice się pchają do przodu, ustawiając w dogodnych pozycjach startowych co większe dzieci. Jesteśmy w Polsce, obowiązuje kultura wyścigu, nie ważne czy chodzi o nienumerowane miejsca w teatrze, czy promocję w Biedronce.

Misiaczek wcale nie przychodzi, przychodzi za to para aktorów w wesołych, kolorowych ciuchach. Witają rymowanką, pełni entuzjazmu, jakby prowadzili TEDx o coachingu. Mała dziewczynka, której przed nosem wyrosła nagle twarz obcego dorosłego, zaczyna płakać i wtula się mamę. Przypominam sobie, jak Wilq z komiksu Wilq Superbohater nie chciał chodzić do teatru z obawy, że zostanie wciągnięty na scenę. Tu wszystko jest sceną, na którą zostaliśmy wciągnięci, rodzice z dziećmi na rękach są zachęcani przez aktorów do skakania po schodach. Na dole skecz – drzwi się niby zacięły, trzeba ciągnąć, aktorzy próbują zorganizować węża, ale brakuje chętnych.

W końcu się niby udaje. „Nie cieszy się pan, że się udało?", pyta mnie uradowany aktor. „Nie", odpowiadam, bo nie lubię kłamać. Musicie uwierzyć mi na słowo, przyszedłem nastawiony pozytywnie i otwarty, ale widok płaczącego dziecka, któremu ktoś bezmyślnie naruszył strefę komfortu, zepsuł mi nieco humor na starcie.

Reklama

Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera

W środku okazuje się, że nie było wcale potrzeby rzucać się na teatr jak na markowe sandały w dyskoncie; widownia jest przygotowana dla małych dzieci, na podłodze leżą poduszki, wszystko jest bardzo przyjemne i pozbawione dystansu, jaki czułem w teatrach lalkowych w dzieciństwie. Pamiętam, że to oddzielenie widowni i sceny długo sprawiało, że nie czułem zbyt wielkiej różnicy między teatrem i kinem; tu się siedzi po ciemku i patrzy przed siebie, i tu też.

Fajne dekoracje i przyjemna muzyka sprawiają, że humor mi się poprawia. Siadam sobie z tyłu, żeby mieć oko nie tylko na spektakl, ale i młodych (i starszych) widzów. Kątem oka dostrzegam, że z tyłu siedzi też ta dziewczynka, której nie dano oswoić się z nową sytuacją zgodnie z własnym temperamentem.

Wreszcie pojawia się tytułowy bohater Misiaczka, spory pluszak, animowany przez aktora. Sytuacja fabularna przypomina Zimę Muminków – Misiaczek nie zasnął na zimę i co teraz. Muminek przeżył wtedy trochę przygód, w nowej dla siebie sytuacji nauczył się czegoś i dorósł; natomiast bezsenność Misiaczka okazuje się Problemem, którego Rozwiązanie stanowi treść przedstawienia.

Zróbmy sobie teraz krótką przerwę mentalną i postawmy w roli rodzica, który miał przez cały tydzień problemy z usypianiem dziecka, bo np. ząbkowało, a teraz przyszedł do teatru i może to wszystko przeżyć jeszcze raz. Super, dzięki za empatię, będziemy tym testować replikantów.

Reklama

A skoro już zrobiliśmy przerwę, to opowiem, jak latem odwiedziłem Sztokholm. Szwedzkie podejście do dzieci jest tym, czym japońskie podejście do elektroniki użytkowej – dwadzieścia lat przed resztą świata (wystarczy porównać, jak przystosowane do małych podróżników jest lotnisko w Berlinie, a jak w Sztokholmie). Jedną z turystycznych atrakcji stolicy Szwecji jest Skansen. To taka „wesoła wioseczka" – stare chałupy w których cosplayerzy pieką chleb i opowiadają o życiu dawno temu, ZOO, karuzele, koniki – i amfiteatr, a w nim spektakl muzyczny. Troje aktorów, piosenki i skecze: refreny, które zarażają nawet jak się nie zna szwedzkiego ( lalala rikitiki ulalala, rikitiki ta, lalala, pół roku później wciąż gra mi w głowie); humor w uniwersalnym języku slapsticku. Do wspólnej zabawy zapraszane były dzieci, mogły podejść i pośpiewać, jeśli chciały; w każdej chwili można było przyjść i w każdej chwili można było wyjść.

Wspominam o tym, bo Misiaczek okazał się przedstawieniem interaktywnym, obliczonym na udział widowni. Aktorzy zadają dzieciom pytania, albo zapraszają do wspólnego bujania misia na hamaku.

A co się dzieje, kiedy dzieci nie chcą?

Wtedy się okazuje, że to jak gra wideo, jak nie naciśniesz (X), to nie pójdziesz dalej. Nie ma opcji, że nie chcą, albo kogoś znajdziemy do bujania hamaka, albo… nie ma żadnego albo, na pewno kogoś znajdziemy. Rodzice się niecierpliwią, zaczyna się popychanie dzieci „no idź, idź"; aktorzy odwołują się do wartości „czy nie ma nikogo odważnego"?

Reklama

Czy nie ma nikogo odważnego, gdybym ja poszedł do teatru dla dorosłych i mi ktoś powiedział, że „czy nie ma nikogo odważnego" to bym zrobił jak Wilq – pokazał fakulca i poleciał dalej.

W końcu kogoś udaje się wypchnąć, Misiaczek zostaje ululany w hamaku, ale na koniec podskakuje krzycząc, że wcale nie chce spać! Trzeba szukać kolejnej metody.

To nie jest przedstawienie dla dzieci, tylko dla dorosłych. Misiaczek nie jest podmiotem, a przedmiotem (i to, jako pacyna, dosłownie); tak samo jak przedmiotami, a nie podmiotami, są dzieci. Dzieci w Polsce nie są ludźmi, ale dziećmi, jakimś dziwnym tworem, który czasem jest jedynie antropomorfizowany: przypisuje mu się ludzkie cechy, tak jak przypisuje się marudność kotu o ponurym wyrazie pyska z mema „grumpy cat". Dziecko, które nie chce zasnąć, w obowiązujących narracjach traktowane jest jako złośliwe czy wręcz krnąbrne (takiego słowa użył reżyser Misiaczka z teatru w Bydgoszczy). Nikt nie pyta, dlaczego Misiaczek nie może zasnąć, czy się przypadkiem nie czuje źle; jest tylko Problemem. Czekałem tylko aż przyjdzie Superniania, apostołka przemocy psychicznej, i wyśle go na karnego jeżyka.

To nie jest przedstawienie dla dzieci, tylko dla dorosłych: aktorzy żartują sobie postmodernistycznie, że Shrek się chowa – aktorka obraża się, gdy aktor każe jej grać krowę: „Nie po to studiowałam cztery lata!" (biurowa klasa średnia klepie się ze śmiechu po udach). Krowa zresztą śpiewa piosenkę o tym, jak się cieszy, że dzieci piją mleko (ciekawe, czy się cieszy, że jej własne dzieci zostały przerobione na cielęcinę), którego złośliwy Misiaczek oczywiści pić nie chce; potrzeba więc miodku, który pluszowa pszczółka daje dzieciom prosto z łapek itd.

Reklama

„Dla dzieci trzeba pisać tak, jak dla dorosłych, tylko lepiej", powiedział Gorki. Jest to bzdura. Dla dzieci należy pisać jak dla dzieci, biorąc pod uwagę ich podmiotowość. Gdy uświadomimy sobie, że dzieci są ludźmi, a nie pacynami, pisanie dla nich okazuje się strasznie proste. Dziecko potrzebuje dwóch rzeczy: szacunku i slapsticku. Slapstick bez szacunku to przemoc.

I właśnie w przypadku slapsticku „Misiaczek" okazał się dziełem faszystowskim. W poszukiwaniu sposobów na rozwiązanie Problemu Bezsenności Misiaczka misiek został posadzony na nocniku. I pierdnął. Pierdnięcie to klasyk dziecięcego – i ludzkiego – humoru, śmieszy zarówno dwulatki, jak i 92-latki. Dzieci się śmiały, śmiali się rodzice.

Dla starych i młodych. Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco

I wtedy ktoś postanowił tę radość pierdziuszkowania dzieciom zabrać. Aktor zadał pytanie, co się teraz mówi. Co się mówi, kiedy się pierdnie siedząc na nocniku.

Siedzisz sobie na kiblu i pierdzisz, co na to mówi netykieta i podręczniki savoir-vivre?

Nie mam, kurwa, zielonego pojęcia.

Lepiej niech ktoś odpowie, bo do rana tak będziemy siedzieć.

Aż jakaś – „odważna" – dziewczynka, na oko pięcioletnia, powiedziała głosem, w którym słychać było lęk, „przepraszam".

Przepraszam, że pierdzę, siedząc na nocniku. Przepraszam, że żyję, że oddycham, że nie jestem androidem sterowanym apką z Google Play. Przepraszam, że nie mogę zasnąć.

Reklama

Na koniec okazało się, że te wszystkie starania, mleka, nocniki, liczenie owiec, hamaki i piosenki były zbędne – Misiaczka uśpiła Mama. Jak? Nie mam pojęcia, to jakaś magia. Mama, więc śpi, nie pytaj. W szwedzkim Albercie tytułowy młody bohater też nie może zasnąć i wymyśla, a to że pić, a to że siusiu. Tata cierpliwie przynosi mu nocnik i picie, na koniec sam zasypia. Albert przykrywa tatę kocykiem i kładzie się do łóżka. Albert nie jest pacyną, a tata Alberta nie jest magikiem-usypiaczem, tylko cierpliwym i kochającym rodzicem.

W szatni podsłuchuję dialog – Tata pyta Synka, czy mu się podobało. „Nie", odpowiada Synek, który jeszcze chyba nie wie, że jest tylko pacyną i nikt go naprawdę nie pyta o zdanie. Tata nie jest zadowolony z odpowiedzi, więc udziela właściwej. „Bo za krótkie było, co nie?". Kurtyna.

Nie ma żadnej kurtyny, tylko skrzecząca rzeczywistość. Myślałem, że w teatrze znajdę azyl od tej całej polskiej nienawiści wobec dzieci; tych „niewinnych" klapsów, popychania, przemocy psychicznej, jaką można obserwować w sklepach i piaskownicach, że chociaż tam, w tym elitarnym przybytku, nikt nie będzie robił z dzieci złośliwych potworów.

A potem wyguglałem, kto napisał Misiaczka. Myślałem, że to dzieło jakiegoś przypadkowego autora, jak tych przygłupich tanich książeczek z supermarketów. Zdębiałem, gdy okazało się, że autorką jest wielokrotnie nagradzana bajkopisarka Marta Guśniowska. Dorosła, która pisze dla siebie i innych dorosłych. Recenzje piszą dorośli, nagrody rozdają dorośli.

Dzieci? Zapamiętają, że miś śmiesznie podskakiwał, i że pierdział, i że trzeba przepraszać i że jak ktoś nie chce iść na scenę między obcych, to nie jest odważny. I że nie warto wyrażać swojego zdania, bo tata i tak wie lepiej.