Sambor - Umbra

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Sambor - Umbra

Podobno "Umbra" jest pierwszą polską płytą w 2017 roku. Czy będzie pierwszą na koniec roku? Chciałoby się teraz przytoczyć legendarne już zdanie Popka, bo jak żadne inne będzie tu idealnie pasować.

Nie, nie zrozumcie mnie źle. Jest to naprawdę bardzo fajna i ciekawa płyta, ale słyszałem głosy mówiące o niej w kontekście tegorocznej czołówki. Ludzie, przecież jest dopiero luty! Przez tyle miesięcy wydarzy się jeszcze wiele, a o najnowszym dziele zespołu być może zapomnimy za jakiś czas, czego oczywiście nie można im życzyć.

"Umbra" była zapowiadana jako podróż przywołująca wspomnienia za kasetami VHS. Brzmi to dość dziwnie, ale… tak jest. Analogowe i syntetyczne brzmienie skutecznie przywołuje ducha lat 80., a wycieczki w synthpopowe rejony (jakże udane!) trochę burzą świadomość, że to współczesna produkcja. Wystarczy posłuchać znakomitego "Solaris", które spokojnie mogłoby zostać nagrane np. przez Lombard z czasów swojej świetności z wysokości "Szarej Maści".

Reklama

Kolejny longplay zespołu dowodzonego przez Sambora Kostrzewę może być tym, który sprawi, że o trio zacznie się mówić i pisać jeszcze więcej. Zbiór siedmiu piosenek dostarcza sporej ilości "retro wrażeń", mimo że singlowy "Pożar" jest jednym z bardziej współczesnych numerów na albumie i nie do końca oddaje ducha całej produkcji.

To właśnie te wycieczki we współczesne rejony są największym mankamentem płyty. Niewielkim, ale jednak, bo w porównaniu do wspomnianego już "Solarisa" czy "The Great Escape" (jedyny numer na płycie, w którym na pierwszy plan wychodzi wokal) wypadają słabiej. Wykreowane pogłosy czy silnie akcentowane linie basowe czasami nie do końca ze sobą współgrają.

Mimo, że jest dość gęsto i melancholijnie, to całościowo jest bardzo przyjemnie. Kto wie czy nie lepiej by było, gdyby album został w całości nagrany po polsku? Wtedy być może miałby większą siłę przebicia i szansę w komercyjnych stacjach radiowych. Muzyki z takiego "Lost in Time" nie powstydziłyby się polskie quasi-alternatywne gwiazdy z Tomkiem Makowieckim, Dawidem Podsiadło i Moniką Brodką na czele.

W ostateczności Sambor Kostrzewa z zespołem nagrali dość enigmatyczną płytę. Bardzo ładną, której grzechem byłoby nie sprawdzić (i przy okazji nie wybrać się na koncert) i powodującą, że ma się nieodpartą chęć sięgnięcia po nagrania sprzed 30 lat. Ja po seansie zabrałem się za kilka zakurzonych winyli dawnych gwiazd, więc czas spędzony z "Umbrą" nie poszedł na marne. Niezłe reminiscencje, ale z pytaniem czy przetrwają próbę czasu?