FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Dlaczego sprawa księdza-geja przypomina mi szkolne bójki

Większość w sprawie ks. Charamsy koncentruje się na tym, że jego coming out był zaplanowany, że ksiądz nie dotrzymał celibatu i stanął naprzeciw Kościołowi. Pomijają główny temat, że w Kościele są geje, a Kościół jest homofobiczny

Ilustracja: Aleksandra Lampart

„Jestem szczęśliwy z bycia gejem i nikogo za to nie będę przepraszał, bo za to nie wolno przepraszać", powiedział pewnym głosem, z uśmiechem na twarzy ks. Krzysztof Charamsa podczas wywiadu dla TVN24 – w tym czasie urzędnik watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, drugi sekretarz Międzynarodowej Komisji Teologicznej i wykładowca Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie.

Za deklaracje o swojej seksualności i jawne wystąpienie przeciwko Kościołowi katolickiemu, stracił swoje watykańskie stanowisko, gdy rzecznik Watykanu, ks. Federico Lombardi oświadczył, że polski ksiądz nie może dłużej pełnić powierzonych mu wcześniej obowiązków. Duchownemu zarzucono m.in. „narzucenie medialnej presji na synodalne zgromadzenie", mające się odbyć dzień po jego odważnym wystąpieniu w Rzymie.

Reklama

Ks. Charamsa z pewnością musiał liczyć się z poważnymi konsekwencjami, które spotkają go po takim wystąpieniu – oto bowiem człowiek związany z Kościołem od 18 lat, zajmujący w nim wysokie stanowisko, stwierdził, że Kościół jest omylny, że też błądzi, nie słucha i rani ludzi, których powinien wspierać i bronić — wszystkich ludzi, niezależnie od ich orientacji seksualnej.



Tyle że Kościół katolicki ma z tym problem, bo zamiast słuchać, za bardzo przyzwyczaił się do wygłaszania. Dlatego w mojej optyce krzyż w Polsce nie kojarzy się już tylko z miłosierdziem i dobrą nowiną, a często też retoryką ks. Dariusza Oko, który swe kazanie przekuł w rytualizację nienawiści, podział na „my" i „oni", gdzie „ich" trzeba wykluczyć, zagłuszyć, zniszczyć — byśmy „my" mogli być.

Na tym m.in. skupiał się artykuł ks. Charamsy „Teologia i przemoc", opublikowany w „Tygodniku Powszechnym" — stawiając tym samym jego autora naprzeciw omawianemu ks. Oko, zadając kłam jego tezom. Można by wręcz odnieść wrażenie, jakoby się było obserwatorem pojedynku dwóch skrajnie różnych światopoglądów u ludzi, którzy paradoksalnie wywodzą się z tego samego źródła — Domu Bożego.

Dywagacje na temat niesprawiedliwości i homofobii w Kościele szybko zeszły na dalszy plan, jako że w świetle reflektorów znalazł się sam ks. Charamsa. Ksiądz gej! Ksiądz zdrajca! Ksiądz skandal! Prawica dała upust swojej wściekłości na duchownego poprzez szybkie komentarze na jego temat:

Reklama


Jeden z wielu materiałów na Fronda.pl, poświęconych sprawie coming outu polskiego księdza. Tutaj autorzy artykułu jasno określają, kto jest normalny i dlaczego.



Zaraz po tym zaczęły pojawiać się kolejne głosy krytyki, także od innych dzienników: zarzucono księdzu złamanie celibatu, jako że przedstawił światu swojego narzeczonego Eduardo, skontaktowanie się z wieloma redakcjami jednocześnie - w tym z autorami filmu Artykuł 18, dziennikarze „Wprost" jego coming out określili mianem „marketing oparty na antykościelnych sentymentach", a dzisiaj „Gazeta Wyborcza" zadała pytanie, czy cała ta akcja nie było jedynie formą promocji dla niedługo wychodzącej książki ks. Charamsy.

Czy ksiądz Charamsa wykorzystał media?Czy księdzu Charamsie chodziło tylko o promocję książki?
Posted by Gazeta.pl on 5 października 2015

Cała ta sytuacja sprawia jednak, że wracam teraz myślami do czasów mojej podstawówki, gdy trafiłem do klasy szczycącej się niepodważalnie najgorszą opinią w całej szkole. To było coś jak kolonia karna, wiadro pomyj, do którego spływały wszystkie nieczystości.

Trafiały tam nieposłuszne dzieciaki, klasyfikowane jako wychowawcze problemy oraz takie, które nie radziły sobie z programem i któryś raz rzędu powtarzały klasę. Ja byłem w tej pierwszej grupie – będąc solą w oku mojej nauczycielki polskiego, kobiety, która oprócz pisania i czytania, z powodzeniem nauczyła mnie, jak nienawidzić.

Tak oto znalazłem się w miejscu, którego nie dało się lubić. Swojej awersji do tej klasy nie kryli nawet miotający się z nami nauczyciele. Wszyscy byliśmy tu więźniami, skazanymi na 45-minutowe tortury wspólnej egzystencji. Jednak gdy wychowawcy, podczas przerw, znikali w swoich nauczycielskich pokojach, ja – nowy członek tej mikrospołeczności – mierzyłem się z niechcianą interakcją, nierzadko sprowadzanej się do retoryki siły, zaciśniętych pięści, wyzwisk i pogardy wobec słabszego. Będąc w mniejszości, uczyłem się być tym słabszym.

Reklama

Oficjalnie nikt się nigdy nie bił, nie wyzywał, nie pluł na siebie, nie zabierał drobniaków na drugie śniadanie. Nauczyciele przymykali oko na prawo dżungli, panujące szkolnymi korytarzach – a skoro nikt nie zgłaszał skarg, problem nie istniał. A skarg nikt nie zgłaszał, nigdy – w końcu nie bez przyczyny ktoś napisał na murku przy szkolnym boisku: „śmierć konfidentom".

Nauczyciel musiał reagować tylko, gdy nie miał już innego wyboru, kiedy naocznym świadkiem jakiegoś zajścia. Tak więc gdy wyjebałem z całej siły chłopakowi, który robił co w swojej mocy, by uprzykrzyć mi szkolne życie – z miejsca zagwarantowałem sobie dwie rzeczy: oklep od tego typa i jego ziomków, na „honorowej" solówie po lekcjach i wizytę rodziców na dywaniku dyrektora. I o ile pojedynek z typami był raczej oczywistą konsekwencją tego, że się postawiłem – tak stanowisko dyrekcji było dla mnie niemiłą niespodzianką.

Szybko zrozumiałem, że nie interesował ich powód, przez który wdałem się w bójkę. Nie chcieli słuchać, że chłopak prześladował mnie od dłuższego czasu, szydząc i dokuczając mi, dzień za dniem. Liczył się mój cios i moja osoba – stałem się antagonistą, wzburzeniem na spokojnej tafli wody, elementem podważającym panujący w szkole spokój i porządek. Tyle że tego spokoju w szkole już dawno nie było – był tylko porządek, a raczej jedyna racja, narzucona przez koło pedagogiczne, powtarzające jak mantrę, że problemu nie ma, są tylko nieprzystosowane jednostki.

Przekładając to na zdarzenia związane z ks. Charamsą, nie zamierzam go bronić ani atakować, jedynie życzyć szczęścia. Nie mogę jednak pozbyć się uczucia, że w tym wszystkim odchodzimy od istoty tematu, nad którym pierwotnie powinniśmy byli się skupić: w Kościele katolickim są geje, Kościół katolicki jest homofobiczny i chociaż chce uchodzić za Dom Boży – swoim postępowaniem często pokazuje, jakby Boga nie było w domu.

Jeżeli natomiast miałbym decydować, kto teraz wygrał ten ideologiczny pojedynek: ks. Charamsa vs. ks Oko – musiałbym zgodzić się z wypowiedzią dominikanina, ojca Pawła Gruzińskiego, której ten udzielił na antenie TVN24, że „ks. Oko ma teraz 500% sił niż wcześniej".

Dlaczego? Bo w wyborze pomiędzy tolerancją i zrozumieniem, a nienawiścią i homofobią – ludziom niestety łatwiej przychodzi to drugie, bo nie wymaga ustępstw, pracy nad sobą i jest pójściem na łatwiznę. I chociaż teraz dla wielu ks. Charamsa może uchodzić za zło wcielone, piątą kolumnę Watykanu – nie zapominajmy, jak po czasie Kościół katolicki kocha swych heretyków.