FYI.

This story is over 5 years old.

Seks

​Seks bez zobowiązań ściągnął mnie na dno. Tam odkryłam, czego chcę od życia

Seks zaczynał odbierać mi siły, czułam, że jestem coraz bardziej manipulowana. Coraz trudniej było mi spojrzeć na mężczyznę jak na kogoś, komu mogłabym zaufać

Jakiś czas temu pisałam, że już nie robię facetom laski. Nie spodobało się to wielu osobom, o czym świadczy moja skrzynka pełna obraźliwych e-maili. Nigdy wcześniej nie zostałam zasypana tak wieloma wiadomościami od mężczyzn, których treść sprowadza się do: „Jesteś głupią kurwą, ponieważ nie robisz tego, na co nie masz ochoty" (cóż, panowie, jeśli to ma być sposób na nawrócenie mnie na drogę światłego robienia loda, to robicie to źle). Mam wrażenie, że jeszcze bardziej pogorszyłam swoją sytuację, kiedy opisałam, jak zaprosiłam faceta (bez żadnych nacisków) na minetkę i nie obciągnęłam mu w podzięce.

Reklama

Wyjaśnijmy sobie coś: W tej chwili jest świetnie, ale ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie. To nie jest tak, że żaden penis już nigdy nie wejdzie do mojej waginy. To, co dzieje się teraz, jest efektem przysięgi, którą złożyłam sama sobie na początku tego roku. Stwierdziłam, że dopóki nie znajdę osoby, której mogłabym w pełni zaufać, nie będę uprawiała seksu z penetracją.

Zanim do tego doszło, przez lata angażowałam się w niezobowiązujący seks, z którego rzadko odnosiłam jakieś korzyści. Ta fala pieprzenia miała swój początek w San Francisco, miejscu, w którym pytanie: „Czy chcesz uprawiać ze mną seks?", jest równie poważne, co: „Chcesz porozmawiać o środowisku?" (w obu przypadkach przydaje się teczka z argumentami). Na początku seks nie był dla mnie niczym szczególnym. Nie, nie znaczy to, że w swojej Jaskini Zapomnianych Snów oddawałam się pierwszemu lepszemu kolesiowi, który z uśmiechem na ustach wyjmował kondoma. Po prostu nie miałam większego problemu, by wchodzić w jedno- czy dwurazowe relacje z facetami.

Niestety, czas mijał, tak samo jak moje beztroskie podejście do seksu. Zauważyłam, że weszłam w schemat. Spotykałam się z kolesiem, szliśmy do łóżka, po czym odsuwał mnie na bok tekstem: „Sorry, nie chcę się angażować w związek".

Najbardziej zapadł mi w pamięć Daniel, który dobijał się do mnie na OkCupid. Najpierw go zignorowałam, bo kompletnie mnie nie interesował. Za drugim razem stwierdziłam, że odpowiem, ale dalej byłam dosyć niechętna w kwestii spotkania. Po trzech tygodniach bez żadnego kontaktu znowu do mnie napisał. Poddałam się i poszliśmy na randkę.

Reklama

Daniel na żywo okazał się o wiele bardziej czarujący niż w internecie. Dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, mimo że nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Poszliśmy na drugą randkę jeszcze w tym samym tygodniu. Nie chciałam dłużej czekać. Tamtej nocy uprawialiśmy seks. Następnego dnia na kacu (w sumie nie wiem, czy jeszcze nie byłam pijana), gdy szłam, zataczając się, do sklepu osiedlowego, odebrałam SMS-a, w którym Daniel tłumaczył, że od dawna planuje złożenie papierów na studia. To, niestety, może się wiązać z przeprowadzką do innego stanu, dlatego uważa, że poważny związek z kimkolwiek nie byłby w tym momencie dobrym pomysłem. Bo możliwe, że za rok zacznie studia.

Co to miało niby, kurwa, znaczyć? Niezobowiązujący seks zaczynał odbierać mi siły, czułam, że jestem coraz bardziej manipulowana. Coraz trudniej było mi spojrzeć na mężczyznę jak na kogoś, komu mogłabym zaufać. Stałam się oziębła, byłam wściekła i coraz bardziej znerwicowana. Miałam zaburzenia lękowe, bałam się i żałowałam wszystkiego, co do tamtej pory zrobiłam. W tym zalewie manipulacji i odrzucenia jednak najgorsze było to, że niemal z żadnym z kolesi jak dotąd nie miałam orgazmu.

Jak już wspomniałam w swoim poprzednim artykule, większość kobiet nie dostaje orgazmu od samej penetracji. W tym ja. Zanim wzięłam sprawy w swoje ręce, pozwalałam kontrolować przebieg stosunku mężczyźnie. Zwykle bywało tak, że gra wstępna polegała jedynie na palcówce, za krótkiej na to, bym doszła, ale wystarczająco długiej, by stwierdzić, że jestem już wystarczająco mokra, aby we mnie wejść. Minetka była rarytasem. Ale zamiast się jej domagać, miałam tylko nadzieję, że się wydarzy. Niestety nie przychodziła, a ja nie dochodziłam.

Reklama

Najpierw przysięgłam sobie, że nie będę uprawiać seksu w żadnej formie. Bo niby po co? Skoro nie czerpię z tego żadnych korzyści fizycznych, to po co mam się sama stawiać w tak wyniszczającej emocjonalnie sytuacji.

Później jednak, po trzech szklankach whisky, z atrakcyjnym kolesiem u boku, przypomniałam sobie, że seks może być wspaniały. Nawet jeśli nie dochodziłam, seks był czymś lepszym niż samotny powrót do domu, masturbacja i usypianie podczas serialu. Bo mam wrażenie, że gdyby nic w tym nie było, to problem przeludnienia zostałby rozwiązany już lata temu.

Dlaczego więc miałam kłopot z wyrażaniem swoich potrzeb? Poza seksem jestem przecież kobietą szczerą do bólu. Mam swoje zdanie na każdy temat. Jeśli do czegoś dążę, to nie mam problemu z tym, czy ktoś uzna mnie za sukę, mam gdzieś, co myślą o mnie inni. Dlaczego w sprawach seksu nie zachowywałam się tak samo?

Prawdopodobnie powodem takiego zachowania było podświadome pojmowanie heteroseksualnego seksu jako aktu, w którym mężczyzna spełnia swoje fantazje, a kobieta służy mu jedynie do ich zaspokojenia. Jest to szczególnie prawdziwe w przypadku seksu bez zobowiązań: Jeśli mężczyzna dba o to, żeby jego partnerka doszła, jest postrzegany jako niesamowity kochanek. Kobieta, która sprawia, że jej partner dochodzi, nie jest nikim szczególnym. Powiedziałam to głośno i z tego właśnie powodu ludzie życzyli mi śmierci. Publicznie przyznałam, że nienawidzę robić loda – zaspokojenie mężczyzny przestało być moim priorytetem. Nie mam już problemu z rozwiewaniem czyichś fantazji, a to wielu facetów przeraża.

Reklama

Wiem, że nie każda dziewczyna przeżyła to, co ja, jestem pewna, że wiele heteroseksualnych kobiet nie zostało tak potraktowanych przez swoich niezobowiązujących partnerów. Wiem również, że tekst przeczyta wielu mężczyzn, którzy nie wpadliby na to, by zachowywać się w ten sposób. Niemniej jednak wszystko, do czego mogę się odnieść, to moje osobiste przeżycia. Po latach takich właśnie doświadczeń doszłam do wniosku, że społeczne podejście do niezobowiązującego seksu musi się zmienić. Zmęczyły mnie relacje z mężczyznami, którzy nie dopuszczali do swojego mózgu takiego pojęcia jak „zaangażowanie", a mimo to szli ze mną do łóżka. Potem zaś twierdzili, że jestem desperatką, która po jednej wspólnej nocy chce ich do siebie przywiązać. Ej, panowie, nie chciałam was zaciągać przed ołtarz, tylko umówić się na drugą randkę!

Mam wrażenie, że to jest właśnie problem, którego doświadczyłam. Dla tych wszystkich mężczyzn niezobowiązujący seks był równoznaczny z jednorazowym wyskokiem. Ja chciałam czegoś innego. Angażowałam się w te stosunki, chciałam czegoś więcej niż jedna noc, ale niestety każda próba nawiązania głębszej znajomości kończyła się porażką. Nie jestem w stanie uprawiać seksu z kimś, kto nie pociąga mnie fizycznie. Kolesie, jak widać, nie mieli takiego problemu.

Dlatego uznałam, że dopóki nie znajdę osoby, z którą poczuję się komfortowo, nie będę się angażować w seks z penetracją – do tego czasu podczas zbliżeń będą się liczyły tylko moje odczucia.

To wszystko spowodowało, że zawarłam umowę sama ze sobą. Od tego momentu sprawy miały nie wychodzić poza stymulację oralną: dzięki temu miewam orgazm, a to, że nie robię loda, nie znaczy, że nie mogę doprowadzić partnera do wytrysku w inny sposób. Dzięki wykluczeniu penetracji w końcu czuję swobodę ducha. W takiej sytuacji łatwiej jest mi bowiem nie angażować się emocjonalnie i nie przejmować się, gdy dostaję wiadomość, która jeszcze niedawno by mnie zmroziła: „Wiesz co, jesteś spoko, ale…".

Podsumowując, uważam, że w końcu wyrażam swoje zdanie. Wiem dokładnie, czego chcę od partnera, a jeśli znowu zaangażuję się w seks bez zobowiązań, to dopilnuję, żeby był taki, jak ja chcę.

Śledź Alison Stevenson na Twitterze.