FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

W „Lovelace” porno ssie, a Hollywood jest do dupy

Tego filmu nie zobaczycie w polskich kinach, bo jesteśmy przyzwoitym katolickim narodem i jedna „Nimfomanka” to i tak dla nas za dużo. Ale gdybyście jednak jakimś sposobem mieli go zobaczyć...

Za każdym razem, gdy Hollywood chce opowiedzieć nam ku przestrodze historię o życiu w przemyśle pornograficznym, czuć w tym jakiś wyraźny strach. To tak, jakby Hollywood siedziało z tobą w kinie, nerwowo zerkając przez ramię, w nadziei, że nie pomylisz hollywoodzkiej mainstreamowej rozrywki z jego bardziej plugawym kuzynem.

„Takie rzeczy nie dzieją się w naszej branży” – mówi, częstując się popcornem – „wiesz?”.

Reklama

„Lovelace”, filmowa biografia Lindy Lovelace, gwiazdy porno z lat 70., która popularność zdobyła przełomową, niezapomnianą rolą w „Głębokim gardle” do amerykańskich kin weszła już we wrześniu. U nas nie wejdzie pewnie wcale. Dystrybutora brak. Wiadomo - kto by się w Polsce chciał dotknąć do tematu, który chociaż w małym stopniu zahacza o porno… Ale od czego jest internet.

Historia opowiedziana w „Lovelace” może wydać się znajoma nawet tym, którym imię i nazwisko „Linda Lovelace” mówi niewiele. Lovelace (Amanda Seyfried) płynnie przechodzi ze swojego życia raczej niewinnej, zwykłej dziewczyny do roli ofiary uwodzicielskiego, władczego i brutalnego starszego mężczyzny (Peter Sarsgaard). W miarę zanurzania się w świecie pornografii i prostytucji, jej osobista podróż i próba przetrwania zaczyna przypominać historię o odkupieniu – jakby w ogóle miała jakieś winy – w której granica między prawdziwym szczęściem, a amerykańskim ideałem podmiejskiej rodziny nuklearnej jest bardzo niewyraźna.

Aby lepiej zrozumieć trudną relację Hollywoodu z przemysłem pornograficznym wyobraźcie sobie, że Linda Lovelace ma siostrę bliźniaczkę (powiedzmy, że nazywa się Melinda Lovelace), która jest popularną, prawdziwą aktorką sceniczną i filmową. Za każdym razem, gdy ktoś porusza trudny temat Lindy, Melinda musi wyraźnie podkreślać dzielące ich różnice.

Lekcja zaczyna brzmieć następująco: jeśli porno to miejsce, w którym wszystkie czynności seksualne mają miejsce wyłącznie na ekranie, to Hollywood, które z założenia jest czystsze niż porno, jest miejscem, w którym aktorki nigdy nie są kompromitowane i zmuszane do robienia niczego wbrew ich woli. No chyba że poślubiły okropnego, brutalnego mężczyznę – to bardzo ważne rozróżnienie. Ale mało wiarygodny brak scen w stylu „casting couch” w tych filmach (zwróćcie uwagę jak ukazani są producenci filmowi – krótkowzroczni, skupieni jedynie na interesach i niezmąceni skłonnościami seksualnymi) sugeruje, że postać drapieżnego sponsora to najzwyczajniejszy w świecie mit.

Reklama

Podsunięcie myśli o korupcji pośród producentów stworzyłoby w umysłach widzów sylogizm, natychmiast kojarząc obleśnych producentów pornografii z obleśnymi producentami hollywoodzkimi. W „Lovelace” jedyne wątpliwe działanie Anthony’ego Romano (Chris North), sponsora „Głębokiego gardła”, to akt katartycznej zemsty w imieniu Lindy, heroiczne skopanie dupy ku aplauzowi widowni. Przez resztę filmu Romano jest idealnym dżentelmenem, który nawet odmawia dziewczynie chcącej usiąść mu na kolanach. Przypomina Jacka Hornera (Burt Reynolds) z „Boogie Nights”, który traktował swoje aktorki jak prawdziwe królowe.

„Lovelace” oczywiście nie jest klasykiem kalibru „Boogie Nights”, bo gdy reżyser i scenarzysta tego drugiego, Paul Thomas Anderson, inspirował się prawdziwymi postaciami, nie ograniczały go one tak jak twórcy „Lovelace”. Jak to ma miejsce z większością filmów biograficznych, „Lovelace” niebezpiecznie zbliża się do nudy, gdy kurczowo trzyma się faktów i potępienia, gdy mocniej się od nich oddala. Ale, jakoś w połowie, dzieje się coś nieoczekiwanego. Akcja zawraca, powtarzając widziane już przez nas wydarzenia, ale tym razem ukazując jakim piekłem były dla biednej Lindy. Chociaż to objawienie mówi nam więcej o opowiadających historię, niż o jej bohaterach…

Myśl, że druga część jest znacznie bardziej zdemoralizowana sugeruje, że mieliśmy tolerować ekscesy części pierwszej. Że to, jak Hugh Hefner (James Franco) i mąż Lovelace traktowali ją jak zwierzę było jeszcze w granicach dobrego smaku, ale prawdziwie okropne momenty miały dopiero nadejść, gdy ktoś podniesie poprzeczkę takich zachowań.

Reklama

Harry Reems, partner Lovelace z „Głębokiego gardła” (grany przez Adama Brody’ego), przedstawiony jest jako miły koleś, a w wywiadach promocyjnych Brody, nie mając nic złego na myśli, określał ich relację jako „braterską”. Jednak uporczywe przekonywanie prawdziwej Lindy Lovelace, że każdy oglądający „Głębokie gardło” jest świadkiem jej gwałtu sprawia, że trudno pogodzić się z ideą zgranego rodzeństwa. Sponsorzy Romano i Butchie Peraino (Bobby Cannavale), reżyser Gerry Damiano (Hank Azaria) i gwiazda filmu, Reems, to niemożliwie mili goście. To manipulujący Lindą mąż Chuck (Sarsgaard), człowiek bez żadnego konkretnego tytułu zawodowego, jest tu prawdziwym złoczyńcą.

To główna teza filmu. To nie przemysł ani jego godni zaufania pracownicy są odpowiedzialni za los Lovelace, tylko niezrównoważona osoba, która  należy do jej życia prywatnego. Ktoś spoza branży.

Warto zwrócić tu uwagę, że reżyserzy „Lovelace”, Rob Epstein i Jeffrey Freidman, nie są byle kim. Są odpowiedzialni za takie wybitne dokumenty jak „Czasy Harveya Milka” czy „Celuloidowy schowek”, a także niedoceniony „Skowyt” o Allenie Ginsbergu. Obaj panowie bardzo dobrze radzą sobie z przedstawianiu skomplikowanych wydarzeń historycznych.

To struktura filmu – wzlot-upadek-odkupienie – wykorzystana już w „Rayu” i „Spacerze po linie” (niepowiązanych filmach, o dwóch zupełnie innych osobach, które chyba nakręcono według tego samego scenariusza) zawiniła, zwabiając swoim oczywistym urokiem względnie niedoświadczonego scenarzystę (Andy’ego Bellina).

Reklama

I zabrakło jednego, ciekawszego wątku w tej historii. Nie pokazano w żaden sposób tego, jak prawdziwa Lovelace czuła się wykorzystana także przez ruchy antypornograficzne. Film o tragicznym wykorzystaniu kobiety na pewno tylko zyskałby poruszając ten często pomijany aspekt jej biografii. Lovelace grana przez Seyfried staje się z czasem coraz bardziej świadoma i przejęta tym, że jej życie zostało określone przez jedno wydarzenie, ale ten film tylko to pogłębia.

Gdy pojawiają się napisy końcowe zostajemy z nauczką, która ledwo powiązana jest z samą Lovelace – dowiadujemy się, że wyzysk pozostaje poza przemysłem, który ma jasno wyznaczone role i granice i że to te zewnętrzne wpływy psują jednostki. Pornografia, a co za tym idzie, Hollywood, pozostają niesplamione.

ORGAZM PRZED PREMIERĄ

RÓŻ TO MOJA NOWA OBSESJA

AUTOBIOGRAFIA BOBA GUCCIONE