10 najważniejszych płyt: Siksa
Piotr Kaczmarek

FYI.

This story is over 5 years old.

10 najważniejszych płyt

10 najważniejszych płyt: Siksa

"- Hejka, tu SIKSA. Moi twórcy wypisali rzeczy, które prawdopodobnie miały duży wpływ na to, że jestem superbohaterką z twojego koszmaru, hi hi".

Siksa nikogo nie pozostawia obojętnym - albo ją kochasz, albo nienawidzisz. Nic dziwnego - pochodzący z Gniezna duet prowokuje, obraża, ale przede wszystkim zmusza do refleksji. Ich występy to połączenie punkowego koncertu, teatralnego happeningu i poetyckiego slamu - z tekstami wyśmiewającymi patriotyczny patos czy piętnującymi wszechobecny seksizm, ksenofobię i konsumpcjonizm. Kiedy obejrzałem ich głośny występ na tegorocznym Off Festivalu (zdaniem wielu fanów i dziennikarzy - jeden z najlepszych na tej imprezie) wiedziałem już, że nie odpuszczę, jeśli nie zapytam ich o muzyczne inspiracje. A Alex (wokalistka, autorka tekstów) oraz Buri (basista i kompozytor) z chęcią wybrali swoją "dychę". Gotowi? No to… pan(k) z Wami!

Reklama

- Hejka, tu SIKSA. Moi twórcy wypisali rzeczy, które prawdopodobnie miały duży wpływ na to, że jestem superbohaterką z twojego koszmaru, hi hi. W sumie można powiedzieć, że jak sobie to wszystko puścisz po kolei to poznasz mnie lepiej, ale ty przecież nie chcesz mnie poznawać, nie? Wolisz w swoim cotygodniowym skrzętnie zremasturbowanym zestawieniu najlepszych płyt ubiegłego poniedziałku nie wypisywać rzeczy, które stawiałyby Ciebie w złym świetle przed Twoimi kolegami - kucami. Swoją drogą nie rozumiem dlaczego ALEX nie napisała nic o ścieżce dźwiękowej kucyków pony (tych starych!), czy słuchowisku z winyla babci: MUMINKiii! Łiii, czytajcie, a będziecie słuchać i będziecie słuchani, ament.

ALEX: "Król Lew" (muzyka z filmu), 1994

Soundtrack z "Króla Lwa" w wersji polskiej, bo kocham język polski i uważam, że dużo da się nim zrobić - choć ostatnimi czasy jest on bardzo ubogi, co staram się także pokazywać. "Król Lew" to wielki dramat i uważam, że tak powinno się przedstawiać ten film dzieciom w szkołach podstawowych - pokazywać, że to jest dramat, bo opowiadania są fajne, ale to jednak dramaty budują historię i geografię świata. Jak psy i… lwy! Teksty - świetne. Jako nastolatka jeszcze śpiewałam utwór SIMBY: "Strasznie już być tym królem chce! Nikt nie powie zrób to! Nikt nie powie zmykaj! Nikt nie powie przestań! Nikt nie powie czekaaaaj!" - to mój bardzo ważny nastoletni utwór, który wyrażał moją chęć ucieczki w świat! No a Skaza przemawiający w piosence do stada hien? To przecież obraz władzy totalnej. I na tej podstawie powinno się dzieciom tłumaczyć, czym jest faszyzm.

Reklama

BURI: Dead Kennedys "Frankenchrist", 1985

Największa płyta Dead Kennedys, która miała i ma nadal na mnie największy wpływ, której słucham z niesłabnącą uwagą tak, jak wraca się do dobrego filmu, który zna się na pamięć. To jest opus magnum DK, choć czasami bywa niedoceniana przez przytłaczającą rozwlekłość kompozycji - bo ludzie są głupi i wolą niezaskakującego punk rocka. A owe kompozycje są tu błyskotliwe, działające na wyobraźnię, frywolne i skupiające uwagę. Nie mam wątpliwości, że to Klaus Flouride jest najwybitniejszym z basistów, a na tej płycie partie basowe nie są "tętnem" sekcji rytmicznej, ale są silnie narracyjne, wchodzą w kompetencje gitary solowej i kłócą się z surfowymi tremolami East Bay Ray'a. To i częste zmiany tempa są znakomitą ilustracją tekstów Biafry - szalonych, wciągających, podanych przez najlepszego aktora sceny punk. Chore apokaliptyczne obrazy i krytyka społeczna zarazem, cięty dowcip, karkołomne porównania i metafory. Jest w kawałku "Jock-O-Rama (Invasion of the Beef Patrol)" partia, która zawsze mnie rozpierdala obnażeniem narodowego patosu. To moment, w którym Biafra głosem trenera futbolu amerykańskiego tłumaczy zapłakanym rodzicom bohaterski czyn syna-sportowca, który właśnie skręcił kark na boisku. Punk-słuchowisko, które mi imponuje i które zawsze chciałem robić. I mam wrażenie, że udaje się nam w SIKSIE iść drogą tego drobnego bridge'a w "Jock-O-Ramie".

Reklama

ALEX: Liroy "Bestseller", 2001

Produkcja numer jeden bez wątpienia. Zero pierdolenia / Farmazonów tylko fakty pierdolić wszystkie pakty / Ważne jest tylko R A P bo to tylko liczy się!

A więc Liroy "Bestseller". Słuchałam jego kasety, którą zabrałam bratu do samochodu, gdy jechałam gdzieś z mamą, a wiecie jakie tam są przekleństwa? Przecież tam jest utwór „JEBAĆ MI SIĘ CHCE". No i moja mama słuchała ze mną dzielnie, ja miałam nie wiem… z 7 czy 8 lat albo… 12? Dokładnie nie wiem tego w tej chwili. No i wtedy też widziałam jak jesteśmy obie trochę zawstydzone tym wszystkim, co on tam mówi, że sytuacja jest krępująca, ale lubiłyśmy wtedy rap obie, czułyśmy w tym jakąś moc. On też poruszał pewne tematy tabu, o których nie rozmawia się w domu. To był kosmos - jak teraz o tym myślę! Z jednej strony jakaś taka tradycyjna rodzina, a tu dziewczyny jadą i słuchają o mokrych cipkach - jakby spuszczone ze smyczy! Kosmos! Pamiętam, że jarały mnie te przekleństwa oraz to, że muszę się chować z tym, że słucham takiej muzyki, bo dzieci na podwórku raczej odkrywały pop, a mnie starsi koledzy mówili, że super, że słucham hip-hopu, ale Liroy nie… Tylko Wzgórze Ya-Pa 3! A ja tylko Liroya chciałam i koniec!

BURI: Chumbawamba " Frist 2 ", 1986/1987/1996

To pewnie tu nielegalne (ależ skądże, prosimy uprzejmie: czym chata bogata! - przyp. red.), bo wymieniam dwie płyty za jednym zamachem ale tak je poznałem i przez długi czas słuchałem w nieświadomości jako nierozerwalnej całości. Chodzi o dwie pierwsze płyty Chumbawamby: "Pictures of Starving Children Sell Records" i "Never Mind the Ballots" wydane na jednej płycie jako "First 2" (chuj wie przez kogo wydane, nie jestem kolekcjonerem). Zanim poznałem wczesną Chumbawambę słuchałem dużo Mr. Bungle, ale potem zorientowałem się, że to tylko Pattona parodia The Mothers of Invention, natomiast Chumbawamba to taki wczesny Frank Zappa plus Crass. Więc gdy usłyszałem "First 2", wiedziałem, że jestem w domu. To co łączy te grupy to punkowa barokowość utworów nie pozwalająca na nudę, ale to właśnie ekipa z Leeds jest najbardziej bezkompromisowa ideologicznie. Obie płyty są bardzo bogate aranżacyjnie i stylistycznie, bywają agresywne, zabawne i kpiarskie - przez co budują napięcie jak w najlepszym teatrze. A w tym teatrze dzieje się dużo przeciwko thatcheryzmowi, kapitalizmowi i imperializmowi. Okrutny i zarazem prześmiewczy reportaż z UK tamtych czasów. Wspaniałe jest operowanie cytatem i konwencją (telewizyjnego show, radiowej reklamy) czy wcielanie się wokalistów w role. Na przykład w postać szefa dużej firmy, który cynicznie i wprost wypowiada się o posiadanej władzy:

Reklama

I'm the Boss of the company / And I've got hunger working for me / Listen and you'll begin to understand / I built my profits on stolen land / It's the economics of supply and demand / And I make the demands around here.

ALEX: t.A.T.u "200 по встречной", 2001

Oczywiście, że byłam czytelniczką "BRAVO"! I tam dowiedziałam się o istnieniu tego genialnego i tragicznego tworu, jakim było TATU. To jest zespół prawdziwie smutny, przez ten rosyjski (najpiękniejszy i najsmutniejszy język świata), przez to, że dziewczyny zostały uwikłane w jakieś pragnienia dwóch mężczyzn (zresztą jeden z nich był psychiatrą) o lesbijkach. I po prostu chcieli to sprzedać. Popełnili ogromny błąd! Oczywiście wtedy w Rosji dużo zespołów tak grało, ale tylko je postanowiono wyprodukować i obiecać, że zrobią karierę na świecie. Po jakimś czasie okazało się jednak, że nie są lesbijkami…

To jest mega smutna historia - jedna z takich w historii muzyki, która mnie najbardziej smuci. Nie sposób było się nie zachwycić i nie mieć ciarek, jak słuchało się ich "NAS NIE DOGONIAT"! I te pierwsze czarne kabriolety, które jeździły po moim rodzinnym mieście słuchając na całą epę tego hitu - aż teraz mam ciarki! A te wokale… płakałam. Jak tego słuchałam to wzruszałam się i czułam ogromny ból. Pamiętam dokładnie, że wtedy po raz pierwszy poczułam tęsknotę za czymś nieznanym i zaczęłam rozkminiać, co to jest za uczucie. Słucham TATU dziś i to działa tak samo mocno…

Reklama

BURI: Peter Brötzmann "Machine Gun", 1968

Znam tylko dwa wystarczająco śmiercionośne karabiny maszynowe w muzyce. Jeden to ten z etykietką z trzeciego albumu The Damned a drugi to ten z płyty Brötzmanna. I z całym szacunkiem dla arcydzieła z "I Just Can't Be Happy Today", do ręki biorę karabin tego drugiego. Zwłaszcza, że ta płyta (odkryta dosyć późno, nie powiem) uświadomiła mi ostatecznie, że dzięki spotkaniu free-jazzu z noisem mogę już śmiało mówić, że gitarowy noise rock to tak naprawdę nowy dad rock. Brzmienie saksofonu Brötzmanna drażni i woła o to, by zawsze docisnąć pedał gazu do końca. Ja słyszę ten sam hałas z "Machine Gun" zarówno u Ornette'a Colemana jak i u Lebenden Toten. Bo punkiem jestem i nic co jazzowe, nie jest mi obce. I nienawidzę noise'u dla sofciarzy. Swego czasu często zasypiałem do tej płyty.

ALEX: Eminem " Relapse " , 2009

Tak, słuchałam punka. Tylko, że jak posłuchałam Eminema - dokładnie tego wspaniale konceptualnego albumu - to absolutnie oszalałam i poczułam, że złapałam punk i rap za rogi! Już tłumaczę… Był to czas, kiedy czułam się jak warzywo, nic nie tworzyłam, mało oglądałam i czytałam - wyjątkowo zły czas. Pojechałam do pracy za granicę, bo wydawało mi się, że jak zarobię te pierwsze pieniądze, to wejdę w jakąś może dorosłość? I się określę? I będę szczęśliwa? Nie. Wgrałam sobie tę płytę na mp3 i naprawdę słuchałam jej przez równe dwa miesiące. To stężenie wkurwu, depresji, potrzeby mówienia tylko o sobie i swoich problemach w tak pyskaty sposób… Ta płyta utrzymała mnie przy życiu. Miała duży wpływ na to, co robię obecnie, bo nic na mnie nie działa tak jak artysta opowiada o swoich prawdziwych, konkretnych przeżyciach wprost - a ty czujesz, jakby on mówił twoim głosem. Wtedy pomyślałam, że to jest punkowe, mocne, że to jest siła przekazu. No i co prawda nie wyleczyła mnie ona z depresji, ale na pewno zainspirowała do tego, żeby nie myśleć o sobie źle, tylko zacząć mówić o sobie, po prostu. Sposobów jest wiele, ale dla mnie najskuteczniejsza jest sztuka. Dla Eminema chyba też. A poza tym Dr. Dre jest tu producentem i to jest płyta wydana po latach milczenia Eminema, ponieważ miał depresję w związku z morderstwem jego ziomka z D12. Zamknął się w domu i brał valium tonami. Ale podniósł się nagrywając swoją - moim zdaniem - najlepszą rzecz. Sztuka tworzona z bólu - to jest punk!

Reklama

BURI: Coil "Time Machines", 1998

Tylko cztery długie kompozycje drone/ambient od Coil. Nie obchodzi mnie wątek tej płyty, jakoby każdy z tych utworów miał być ilustracją działania poszczególnych narkotyków. Niemniej doceniam te dźwięki za to, że faktycznie oddziałują na umysł i ciało i na zupełnie innych zasadach niż np. "The Idiot" Iggy'ego Popa. A wcześniej tego szukałem w muzyce. To spotkanie to był dla mnie szok. Sposób w jaki ta płyta jest bogata, znakomicie zmiksowana, jak można się zatracić przy spowolnionym oddechu w tej abstrakcyjnej narracji jest nie do przecenienia. To było jedno z odkryć, które postawiło muzykę - czy sztukę dźwięku - w innej perspektywie, że nie tylko ucho może być budulcem muzyki, że źródłem lub celem muzyki może być nasza fizyczność, gest czy przestrzeń. Nie wiem, czy zabrzmi to rozsądnie i adekwatnie, ale wydaje mi się, że znam "Time Machines" na pamięć, tak jak zna się na przykład "London Calling" The Clash lub jakiś inny album z piosenkami.

ALEX: Sinéad O'Connor " The Lion and the Cobra " , 1987

Ja nie mam nic więcej do powiedzenia. Tylko tyle, że niektórzy prócz śmierci życzą mi, żebym kiedyś nagrała taki filmik. Zresztą nie muszę nic mówić. Jak ktoś wie, czym się zajmuję i jakie historie opowiadam to wie, że to jest dla mnie ważniejsze, niż cały ten wasz country punk na sprzedaż nastolatkom:

BURI: Johnny Thuders "So Alone", 1978

Thunders wygrywa w kilku kategoriach: styl (obejrzyjcie film "Mona i ja" Patricka Grandperreta a zrozumiecie, o co chodzi), jest najlepszym znanym mi gitarzystą i najwybitniejszym, ex aequo z Shanem MacGowanem, autorem piosenek. Autorem takim, że niemal bardem, wymęczonym Dylanem po strzale helupy. Prostota tych piosenek jest rozbrajająco autentyczna, czy nawet ludyczna. A przez to bliska mi i pozbawiona patosu. A ja lubię piosenki. Twórczość Thundersa łykam właściwie w całości. I NYD. I The Heartbreakers. Ale najwięcej satysfakcji sprawiają mi jego solowe płyty, łącznie z nagraniami koncertowymi czy bootlegami. Przede wszystkim dlatego, że ten naćpany wrak - nawet ledwo stojąc na scenie - potrafił wydobyć taki jęk na swojej gitarze, że - z całym szacunkiem lub jego brakiem, nie wiem - kasuje gitarowych perfekcjonistów od kuc metalu. "So Alone" to zestaw nie tylko zgrabnych, prostych układów zwrotka-refren-zwrotka-refren na trzy, cztery akordy, ale też płyta bardzo prosta pod względem tekstowym. Dla jednego rock'n'rollowe czady, dla mnie urocza płyta o samotności, depresji i melancholii pokazująca, że tęsknić można nie tylko w stylu The Cure. Końcowe akcenty gitarowe w tytułowym kawałku bawią ucząc, uczą bawiąc: jak igrać z rytmem i akcentem, a jednocześnie pozostać w konwencji. "Modelka" SIKSY, której nie wykonujemy od wieków, a która błąka się w internecie była nawet osadzona na kradzionej partii basowej z jednego kawałka New York Dolls. Johnny Thunders miał rację.


Wcześniejsze odcinki cyklu znajdziecie tutaj