Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE FranceW latach 80. mieszkałem w małym miasteczku Évreux na północnym wschodzie Francji. Pracowałem jako fotograf dla tygodników od 1975 roku i moje zdjęcia właśnie zaczęły się sprzedawać do poważniejszych gazet i paryskich magazynów. Pewnego zimowego dnia w 1982 roku napotkałem grupkę przyjaciół, którzy spędzali wolny czas niedaleko miejskiej katedry. Wszyscy z nich wyglądali świetnie, ubierali się w stylu rockabilly. Zafascynowali mnie, więc postanowiłem zapytać ich, czy mogę uwiecznić ich codzienność. Zgodzili się.
Reklama
Spędziłem cztery miesiące, dokumentując życie Marca, Raynalda, Michela, Érica, Boumé, Lionela, Titiego, Denisa, Alana, Jimmiego, Laurenta, Bouboule i innych. Byłem w ich sypialniach, w pracy, odwiedzałem z nimi sklep z winylami King Bee, targ, na którym kupowali ubrania i wychodziłem z nimi na miasto. Wszyscy chłopcy marzyli o przeprowadzce do Stanów i słuchali Gene'a Vincenta, Elvisa Presleya, Crazy Cavan i the Rhythm Rockers. Zazwyczaj spotykali się w barze Liberty, który powstał jeszcze w czasach Zimnej Wojny, gdy amerykańscy lotnicy mieli bazę w Évreux. Potem siedzieli na parkingach, gdzie naprawiali swoje klasyczne samochody – francuskie Simki, nie Chevrolety.Podczas tych kilku miesięcy z obcego fotoreportera zmieniłem się w kogoś, kogo dobrze znali. Trzymaliśmy się blisko, zapraszali mnie na swoje rodzinne obiady. Po pewnym czasie zaczęli też zabierać mnie ze sobą do fryzjera. Ich ulubiony salon należał do Pana Tuffier – mężczyzny, który zawsze nosił okulary, kozią bródkę i szeroki kwiecisty krawat. To był wielki przywilej. Pan Tuffier czesał najlepszy „kaczy kuper" w całym Évreux, więc wizyta u niego była czymś świętym.