Zdjęcia z pierwszego Festiwalu Woodstock

FYI.

This story is over 5 years old.

Foto

Zdjęcia z pierwszego Festiwalu Woodstock

Legendarny fotograf Baron Wolman opowiada, jak powstawała jego relacja z pierwszego Festiwalu Woodstock 1969

Artykuł pierwotnie ukazał się na Noisey

Baron Wolman jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w fotografii muzycznej, zresztą w pełni zasłużenie. Był m.in. pierwszym redaktorem graficznym magazynu "Rolling Stone", a jego obiektyw uchwycił takie osobistości jak Bob Dylan, Jim Morrison, Janis Joplin, a także członkowie Rolling Stones i The Grateful Dead. Sam jednak najcieplej wspomina Jimiego Hendrixa.

Reklama

Praca dla "Rolling Stone" zbiegła się w czasie z pierwszą edycją festiwalu Woodstock, z którego zresztą sporządził obszerną fotorelację. Mowa o tym pierwszym (i jedynym prawdziwym) Woodstocku, o wydarzeniu rozpoczynającym nową epokę w dziejach nowoczesnej muzyki, ale też wnoszącym wiele świeżości na frontach socjologicznym, politycznym, seksualnym i liberalnym. Wszystko to odzwierciedlają zdjęcia Wolmana.

Jego czarno-białe kadry stanowią relację z pierwszej ręki z mitycznego lata miłości, pokoju i muzyki. Stanowią też wspaniały dokument z przełomowego wydarzenia, na którym wystąpiło dobrze ponad czterdzieści kapel, ale też w opinii samego fotografa "narodził się i zmarł ruch hippisowski". Porozmawialiśmy z Wolmanem i dowiedzieliśmy się kilku rzeczy o gwiazdach rocka, narkotykach, alkoholu, Hendriksie i poczuciu pokoju towarzyszącemu temu legendarnemu wydarzeniu.

Noisey: Masz jakieś ulubione wspomnienie z pierwszego Woodstocku?
Baron Wolman: Wspomnienie? Życie było dużo prostsze, bardziej rozrywkowe i czuło się to w powietrzu. Ten Woodstock był czymś autentycznym, urzeczywistnieniem ducha „żyj i pozwól żyć innym". Dla miłośników muzyki to było wyjątkowe wydarzenie, niepowtarzalne, pełne niezapomnianych momentów od pierwszego występu, czyli Richiego Heavensa, który zagrał dla 300 tys. osób.

Co dokładnie tam robiłeś?
Zdjęcia, setki zdjęć. Nie pamiętam dokładnie ile klisz zapełniłem, ale na pewno dziesiątki. Wtedy wszystko działo się spontanicznie. Zespoły nie miały kilkunastu managerów i PR-owców. Można było nawiązać z nimi bezpośredni kontakt. Moja praca była bardzo prosta – robiłem dokładnie to, na co miałem ochotę.

Reklama

Którego artystę najlepiej wspominasz?
Jimiego Hendrixa. Hendrix był moim zdaniem królem Woodstocku.

A jeśli chodzi o fotografowanie?
Znowu Hendrix, bez dwóch zdań. W jego rękach gitara zamieniała się w zaklętego węża. Z drugiej strony bardzo dobrze wspominam robienie zdjęć publiczności. Nigdy później nie widziałem czegoś podobnego.

Porozmawiajmy o kontekście społeczno-politycznym. Jaka była młodzież z tamtych czasów?
Młodzi byli świetni. Chcieli tylko pić, palić i uprawiać seks. Byli przy tym bardzo spokojni. Nie przypominam sobie, żeby ktoś wywołał bójkę. Pierwszy Woodstock był czysty, reprezentował ducha wolności. To właśnie tam narodził się i zmarł ruch hipisowski.

Jak bardzo twoim zdaniem zmienił się przez te wszystkie lata świat fotografii?
Diametralnie. Jest teraz zupełnie inny. Osobiście zawsze lubiłem fotografię surową, niezmanipulowaną. Widzisz dokładnie to, co w rzeczywistości zostało uchwycone. Dzisiaj na wszystko nakłada się w Photoshopie tony filtrów. Dla mnie to nie jest prawdziwa fotografia, to fantastyka. Dlatego od lat staram się od tego odciąć.

Co myślisz o dzisiejszej muzyce?
Nią też nie jestem zainteresowany. Dorastałem, słuchając prawdziwych kapel, które grały muzykę autentyczną. Teraz jest zupełnie inaczej, a wyjątki – bo takie faktycznie istnieją – można policzyć na palcach jednej ręki.

Czy wydaje ci się, że obecnie Stany Zjednoczone są mniej liberalne, niż w latach 60.?
Szczerze? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Mieszkam w Santa Fe w Nowym Meksyku. Prowadzę proste życie i nie mam pojęcia, jak to wygląda z perspektywy innych ludzi.

Reklama

Posłuchaj, to do ciebie. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Masz jakiś tajemniczy sposób na robienie zdjęć, które docelowo trafiają na okładki magazynów?
To proste: trzeba chcieć coś przekazać. To kwestia momentów, chwil. Ważna jest intuicja, nagle widzisz coś, co musisz uchwycić. Z reguły właśnie takie zdjęcia lądują na okładkach. Nigdy nie przywiązywałem uwagi do przygotowywań do konkretnego zdjęcia. Dla mnie liczy się spontaniczność, tu i teraz. Ufam sobie na tyle, że nie muszę długo myśleć nad tym, co chciałbym sfotografować.

Dzięki za rozmowę.

Poniżej znajdziesz więcej zdjęć Barona Wolmana.