FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Co czuję, kiedy widzę kotwicę Polski Walczącej?

To dzień, kiedy młodziaki w koszulkach z Żołnierzami Wyklętymi buczą na uroczystościach, w których udział biorą prawdziwi uczestnicy Powstania Warszawskiego

Zdjęcie Paulina Dadas

1 sierpnia – jeden z dwóch najbardziej politycznych dni w roku, kiedy każdy musi opowiedzieć się po stronie różnie rozumianego „lewactwa" albo „patriotyzmu", ewentualnie zostać w domu, ponarzekać na objazdy autobusów związane z obchodami i pogodzić się z rolą leminga, czyli pewnie też lewaka. To dzień, kiedy młodziaki w koszulkach z Żołnierzami Wyklętymi buczą na uroczystościach, w których udział biorą prawdziwi uczestnicy Powstania Warszawskiego. Dzień, kiedy okazuje się, że o mechanizmach historii wiemy niewiele, a o problemach współczesności jeszcze mniej.

Doszło już do tego, że nawet symbol nieustępliwego oporu przeciw opresji – powstańcza kotwica – budzi we mnie co najmniej mieszane uczucia. Mam wrażenie, że coraz częściej symbolizuje postawy, pod którymi większość powstańców nie chciałaby się podpisać. A nawet z nimi walczyła. Nie chcę tu wchodzić w argumenty ad hitlerum, ale czy Wielka Biała Polska, wolna od obcych etnicznie grup, z potężnym wojskiem, wyciągająca rękę po Lwów czy Wilno (a taką retorykę stosują różni „patrioci") nie brzmi trochę znajomo? Wierzę, że to tylko paranoja – nawet mimo faktu, że kilka tysięcy moich rodaków chciałoby wysłać poszukujących w Polsce lepszego życia imigrantów do komór gazowych. Mimo, że się przed nią bronię, popadam w tę paranoję. Czuję, że facet przede mną zamiast powstańczej kotwicy na koszulce, mógłby mieć na niej celtycki krzyż, albo i swastę. Czuję zagrożenie. W końcu, jako ktoś, kto nigdy nie starał się nikomu przypodobać i czasem dostawał za to oklep, w Wielkiej Polsce byłbym pewnie pierwszy do odstrzału. Kurwa, a to ma być przecież moje święto, święto mojego kraju.

Na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego rozgorzała tzw. gównoburza dotycząca faktu, że część obchodów rocznicy – konkretnie wspólne śpiewanie piosenek – promowana jest hasłem „Tolerancja". Prawdziwi Polacy nie chcą śpiewać w imię tolerancji. „Co ma wspólnego tolerancja z Powstaniem Warszawskim?" – pyta ktoś, na oko gimnazjalista. „Spotykamy się całymi rodzinami, żeby razem śpiewając uczcić pamięć Powstańców, przybliżać w ten wzruszający sposób tamtą rzeczywistość. Patronują nam raczej WIERNOŚĆ i PRZYJAŹŃ" – mówi pani, która współorganizuje muzyczną część imprezy. Ktoś inny wolałby „MĘSTWO". Odpowiedziała im Weronika Grzebalska, badaczka Powstania, autorka książki „Płeć Powstania Warszawskiego" (pierwszej dużej pracy naukowej, dotyczącej udziału kobiet w działaniach roku 44):

Co ma wspólnego powstanie z tolerancją? Jak napisali organizatorzy, w zeszłorocznej „Sztafecie Pokoleń" powstańcy sami wybrali tolerancję jako jedną z wartości do przekazania młodemu pokoleniu. Dlaczego? Powstanie było przede wszystkim wspólnym sprzeciwem wobec faszyzmu – leżącego u jego podłoża rasizmu, nacjonalizmu, militaryzmu i nienawiści wobec wszystkiego co inne. Było też przykładem solidarności ponad podziałami – w powstaniu walczyli ludzie różnych opcji politycznych i światopoglądowych (m.in. syndykaliści i socjaliści), mający odmienne pomysły na Polskę, ale potrafiący patrzeć ponad tymi różnicami. Tolerancję postulowała też deklaracja programowa Rady Jedności Narodowej, w której wyraźnie pisano, że w nowej Polsce ma obowiązywać równouprawnienie polityczne i kulturowe różnych narodowości. Pytania na tym forum pokazują ogromną wyrwę między samymi powstańcami a tymi, którym wydaje się, że powstanie rozumieją, i stanowią zarazem wielką czerwoną kartkę dla naszej edukacji historycznej…

Może w tym problem? W tym, że nasze szkoły chcą, byśmy znali dokładne daty bitw pod Cedynią, Oliwą czy Chocimiem, ale niewiele wymagają w zakresie znajomości procesów, które rządziły dawnym światem (choćby tego, że ludzie od zawsze migrowali, i tożsamość narodowa do bardzo niedawna była kwestią mocno względną – by wspomnieć choćby słynnych „tutejszych" z dwudziestolecia). A potem się dziwić, że nie rozumiemy tego współczesnego, i głosujemy na różne Korwiny, postulujące zniesienie państwa polskiego w ogóle. Ale może po prostu wolimy kochać Polskę, kiedy jej nie ma – bo wtedy nie trzeba sobie odpowiadać trudne pytania – jak to, do czego jest potrzebna tolerancja. W każdym razie – duże propsy dla Muzeum Powstania.