​Dlaczego gadżety erotyczne dla facetów są takie okropne?

FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Dlaczego gadżety erotyczne dla facetów są takie okropne?

Większość producentów nie próbuje stworzyć produktu, który sprawi najwięcej przyjemności penisowi. Oni starają się stworzyć produkt, który najlepiej będzie naśladować pochwę, ludzkie ciało. To daremny wysiłek

Zdjęcie: Shutterstock

W ciągu kilku ostatnich dekad zabawki erotyczne dla kobiet ewoluowały. Coraz większa otwartość dotycząca seksualności, baterie akumulatorki, crowdfunding w internecie oraz drukarki 3D sprawiły, że powstało mnóstwo pięknie zaprojektowanych produktów, które oferują łechtaczkom na całym świecie wiele przyjemnych doznań.

Z drugiej strony gadżety erotyczne dla facetów nie zmieniają się prawie wcale. To wciąż te same sztuczne cipki, które były dostępne od zarania dziejów. Dziś internetowe pornosy i erotyczne SMS-y są (prawie) akceptowalnym tematem rozmowy, ale jednak sprzęty do masturbacji dla mężczyzn utknęły gdzieś w średniowieczu. Ale dlaczego w tych czasach innowacyjnych i ekscytujących wibratorów sztuczne cipki są wciąż tak niesamowicie chujowe?

Reklama

Kampanie crowdfundingowe zapewniły kobietom wszystko: od małych wibratorów, dzięki którym ma się wolne ręce, po inteligentne przypinane penisy. Ale jeśli chodzi o sprzęty dla panów, to największym sukcesem do tej pory był Autoblow 2, symulator obciągania – hałaśliwy, niezgrabny i paskudny.

Media mogą donosić, że Kate Moss kupiła wibrator Little Something, ale znany aktor, taki jak Idris Elba, nigdy się nie przyzna, że pod łóżkiem trzyma Fleshlight.

Teraz Brian Sloan, twórca Autoblow, stworzył kolejny projekt: 3Fap, który wygląda jak paczka papieru toaletowego z trzema otworami, w które można wsadzić kutasa. Wszystko w nim wygląda okropnie. Wygląda dosłownie, jakby ktoś skleił trzy latarki. Rozumiem, że możliwość zmiany pomiędzy różnymi doznaniami może być interesująca, ale ten przerośnięty wynalazek nie jest zbyt wygodny (a do tego kampanii towarzyszy pewna piosenka, więc… sami rozumiecie).

Ale co powstrzymuje rozwój urządzeń do pieszczenia penisa? Trzeba zaznaczyć, że istnieje trochę denerwujących ograniczeń, które wiążą się z tymi gadżetami. Wibratory mogą mieć różne rozmiary, kształty i style: mogą być duże, małe, nastawione na penetrację lub drażnienie łechtaczki. Z drugiej strony te tuby do masturbacji muszą zmieścić całą pałę, co już samo w sobie jest ciężkim zadaniem, które komplikuje się jeszcze bardziej przy dodawaniu różnych mechanizmów. To powód, dla którego wiele sprzętów (np. Tenga FlipHope, Fleshlight czy Autoblow) wygląda podobnie. Po prostu w tej formie nie ma zbyt wiele miejsca na innowacje.

Reklama

Ale kulturowe stereotypy też odgrywają tu rolę. Paradoksalnie, wibratory rozwinęły się również dzięki przekonaniu, że kobiety są w tej kwestii bardziej przewrażliwione i łatwo je obrzydzić.

Większość ludzi projektujących dilda ma na początku dwa założenia. Po pierwsze, kobietom większą przyjemność sprawiają wibracje (a nie penetracja). Po drugie, uważają, że penisy są brzydkie i wolą zabawkę, która wygląda bardziej jak sztuka nowoczesna (a nie jak penis jakiegoś celebryty). Wychodząc od tych założeń, producenci wibratorów mogą zacząć od zera i zaprojektować produkt, który jest piękny i przyjemny, bez prób naśladowania czy odtwarzania zwykłego seksu.

Projektanci tacy jak Sloan nie mają takiej swobody. Gadżety dla kobiet często są dodatkiem, wzmacniaczem doświadczenia seksu z partnerem. Zabawki dla mężczyzn prawie zawsze są substytutem. Penisy uwielbiają cipki i zakłada się, że te gadżety będą używane tylko jako zastępstwo, gdy akurat prawdziwa cipka – lub usta albo tyłek – nie jest osiągalna. W wyniku tego większość producentów nie próbuje stworzyć produktu, który sprawi najwięcej przyjemności penisowi. Oni starają się stworzyć produkt, który najlepiej będzie naśladować pochwę, ludzkie ciało. To daremny wysiłek.

A gdy do tego dodamy stereotyp, według którego mężczyźni są nieokrzesanymi prostakami, którzy wyruchaliby wszystko, powstają… cóż, kampanie takie jak reklama 3Fap. Wibratory są reklamowane jako produkty, do których się aspiruje – użyj go, by poczuć się tak seksownie jak ta piękna modelka! A sprzęty walące konia są reklamowane jako produkt dla typowego prostaka (takiego jak np. Brian Sloan, który jest chyba największym fanem swoich wynalazków).

Media mogą donosić, że Kate Moss kupiła wibrator JimmyJane Little Something, ale znany aktor, taki jak Idris Elba, nigdy się nie przyzna, że pod łóżkiem trzyma Fleshlight. Nic dziwnego – jest to związane ze wstydem, który mężczyźni wciąż odczuwają na myśl o gadżetach erotycznych. Ale przecież staliśmy się dużo bardziej otwarci, jeśli chodzi o oglądanie porno i onanizm. Dlaczego więc sprzęty do masturbacji dla mężczyzn są wciąż traktowane tak lekceważąco?

Można się zastanawiać, dlaczego – mimo swoich wad – produkty takie jak 3Fap znajdują klientów. Pewnie dlatego, że nie mają zbyt wiele konkurencji. Dopóki japońska firma Tenga nie weszła kilka lat temu na rynek amerykański, nikt nie zagrażał pozycji Fleshlight. A Autoblow może i jest gównianym gadżetem, ale jest jedyny w swoim rodzaju.

Trudno winić klientów, dzięki których ciężko zarobionym pieniądzom te formy się utrzymują. W końcu, pomijając wady produktu, Sloan jest przynajmniej na tyle mądry, że zauważył niszę i stara się wstrzelić w potrzeby konsumentów. Miejmy nadzieję, że sukces jego produktów zainspiruje bardziej utalentowaną konkurencję do wejścia na rynek.

Japońska firma Tenga ma zaskakująco ładne produkty, takie jak rzeźby 3D czy linia stworzona we współpracy z Keith Haring Foundation. Miejmy nadzieję, że w nadchodzących latach powstanie więcej takich firm i tworzyć będzie mniej takich wynalazców jak Sloan. W końcu skoro mężczyźni byli w stanie zabulić za 3Fap, to na pewno zapłacą za coś dobrze zaprojektowanego, prawda?