Luksusowe posiadłości bogaczy widziane z lotu ptaka
Wszystkie zdjęcia: Jeff Cully/EEFAS

FYI.

This story is over 5 years old.

zdjęcia

Luksusowe posiadłości bogaczy widziane z lotu ptaka

Fotograf Jeff Cully zagląda z góry do domów najbogatszego 1 procenta ludzkości

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Canada

Jeff Cully ma wyjątkowy widok na ekskluzywny świat nieprzyzwoitego bogactwa, okazałych posiadłości i zapierającego dech w piersiach luksusu. Od prawie trzech dekad zajmuje się aerofotografią i całe dnie spędza wychylony z helikopterów. Obecnie pracuje głównie nad Hamptons [czyli najpopularniejszym kurortem nowojorskich elit] i łączy przyjemne z pożytecznym – dostaje pieniądze za robienie zdjęć olbrzymich posiadłości miliarderów i celebrytów.

Reklama

Cully swoje pierwsze kroki stawiał jako asystent uznanego fotografa Thomasa Kelly'ego. „Właśnie skończyłem 19 lat i siedziałem z tyłu francuskiego śmigłowca Alouette, który już dobrą dekadę wcześniej powinien był trafić na złom. Przez przezroczyste drzwi obserwowałem Katmandu. Wtedy się w to wkręciłem” – powiedział Cully w wywiadzie dla VICE.

Rozmawialiśmy z nim o niebezpiecznych sytuacjach i ekscentrycznych klientach oraz dowiedzieliśmy się, dlaczego żadna kolejka górska nie może się równać lataniu helikopterem.

VICE: Co trzeba zrobić, żeby na co dzień zajmować się fotografowaniem Hamptons z lotu ptaka i móc powiedzieć, że to twoja praca?
Jeff Cully: Od drugiej klasy gimnazjum w każde wakacje chodziłem na letnie kursy fotografii w Rochester Institute of Technology [prestiżowa nowojorska szkoła wyższa]. Od dziecka pragnąłem się tym zajmować. Po ukończeniu liceum zaciągnąłem się do wojska i spędziłem kilka lat w Azji Południowej oraz na Bliskim Wschodzie. Potem przeprowadziłem się do San Francisco, następnie na Manhattan, a w końcu wylądowałem w Hamptons na Long Island. Za młodu spędzałem tam wakacje i zawsze chciałem tam zamieszkać. Poza tym to naprawdę piękna okolica – zarówno jeśli chodzi o warunki do robienia zdjęć, jak i widok z okna. W sezonie mogę zarobić sporo pieniędzy, to fakt, ale nie to jest dla mnie najważniejsze.

Kto cię zatrudnia?
W ostatnich latach latam trzy, cztery razy w tygodniu i robię zdjęcia, które potem są wykorzystywane przez agencje nieruchomości, studia filmowe, architektów, właścicieli tych domów, agencje reklamowe oraz stacje telewizyjne (ABC, NBC, CNN, Bloomberg TV, Business Insider, NYT). Ludzie uwielbiają widoki i nagrania z lotu ptaka. W lecie Hamptons sprzedaje się jak świeże bułeczki.

Reklama

Jak wygląda typowa sesja?
Wyznaczasz swoją trasę, potem na wszelki wypadek sprawdzasz ją jeszcze dzień przed lotem, omawiasz wszystko z pilotem (zanim jeszcze wsiądziecie do helikoptera), pokazujesz mu ją na laptopie, a na końcu razem sprawdzacie stan maszyny. Potem ładujesz swój sprzęt, otwierasz drzwi, zapinasz pasy i modlisz się, żeby dopisała wam pogoda.


OBEJRZYJ: Dzień z rosyjskim miliarderem


Większość fotografów, kiedy dostają listę obiektów, które interesują klienta, lecą na miejsce i dopiero tam zaczynają robić zdjęcia lub kręcić film. Ja natomiast nigdy nie wyłączam kamery, przez co większość serwisów informacyjnych, magazynów itp. kojarzy mnie jako „kolesia z Hamptons”, do którego należy się zwrócić, jeśli ktoś potrzebuje ujęć lub zdjęć z tej okolicy. Mam ponad 63-terabajtowy plik o nazwie „wszystko z Hamptons”, w którym trzymam nagrania nawet sprzed wielu lat.

Jak wygląda twoja praca?
Moje motto brzmi: zaufaj swoim pasom bezpieczeństwa. Siedzisz przypięty do siedzenia i z aparatem w dłoni wychylasz się całym ciałem z helikoptera. To przeciążenie sensoryczne. Nawet podczas filmowania obserwujesz wskaźniki i wypatrujesz miejsc, gdzie moglibyście wylądować – tak na wszelki wypadek. Od ponad 20 lat latam z tymi samymi facetami, którzy normalnie pilotują samoloty rolnicze. Komunikacja [z pilotem] jest absolutnie najważniejsza. Nasze zgranie przypomina mi czasem balet.

Jakie są najbardziej okazałe rezydencje, które kiedykolwiek sfotografowałeś?
W tych stronach panuje kult przesady, ale zwycięzcą niewątpliwie jest posiadłość Iri Rennerta [biznesmena i króla obligacji śmieciowych], czyli Fair Field Estate w Sagaponack w stanie Nowy Jork. To naprawdę popieprzone miejsce – największy jednorodzinny budynek mieszkalny na świecie, kwintesencja rozrzutności i przepychu. Liczne baseny, olbrzymie ogrody, całe rzędy kortów tenisowych… Kompletne szaleństwo. Ale jego ogrody tworzą naprawdę fajne wzory, więc na zdjęciach wygląda to pięknie.

Reklama

No i muszę wspomnieć o Davidzie Tepperze [inwestor i manager funduszu hedgingowego], który zburzył całą swoją posiadłość, ponieważ nie spodobało mu się to, jak z jego okien wyglądał wschód słońca czy coś w tym rodzaju i postanowił obrócić swój dom o półtora kąta względem tego, jak stał wcześniej. Kilka razy uchwyciłem na taśmie Teppera i jego dziewczynę, gdy siedzieli na jednym z tarasów. Facet prawdopodobnie mnie nienawidzi, ale mi to w graj. Tak, to ja, tak, znowu okrążam twój dom o 8 rano w bardzo głośnym helikopterze. Jeśli spojrzysz na tę posiadłość z góry, zobaczysz, że jego basen wygląda jak penis z dwoma gigantycznymi jajami.

Ogólnie rzecz biorąc, te budynki to ciekawa mieszanka – czasem bywają wyjątkowo ekscentryczne, ale spora część zamożnych ludzi mieszka w zupełnie normalnych domach. Tam można zobaczyć wszystko. Jednak niezależnie od tego, kto mnie wysyła w powietrze, zawsze wykonuję swoją pracę z przyjemnością.

Jakieś dziwne wydarzenia?
Pewnego razu zobaczyłem dym, więc zmieniliśmy trasę i ruszyliśmy w jego stronę. Okazało się, że zapaliła się jakaś olbrzymia posiadłość. Dotarliśmy tam jeszcze przed strażą pożarną. Zostaliśmy na miejscu i krążyliśmy wokół budynku. Udało mi się zrobić niesamowite zdjęcia tego (stosunkowo nowego) budynku, który powoli zamieniał się w kupę popiołu.


Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Kiedy indziej robiłem zdjęcia promocyjne dla Hustler Powerboats, czyli tych wartych miliony dolarów 15-metrowych łodzi wyścigowych. Filmowaliśmy wyczyny zupełnie nowego modelu i byliśmy dosłownie nad nim – wisieliśmy może półtora, dwa metry nad podkładem. I właśnie wtedy rozwaliła nam się pompa hydrauliczna. Kiedy wróciliśmy na brzeg, odkryliśmy, że zalaliśmy całą łódź (oraz właściciela, jego żonę i najlepszych przyjaciół) olejem hydraulicznym. Zdarza się!

Reklama

Zdarzają się jakieś niebezpieczne sytuacje?
Oczywiście. Ryzyko zawodowe; tego nie da się uniknąć. Nazywamy je „incydentami podczas lotu” i powiem ci, że nie ma w tym nic fajnego. Ostre skręty, prądy zstępujące, silny wiatr boczny, mechaniczne awarie – przy nich wszystkich myślisz: „O mój Boże, to koniec”. Nawet jeśli jesteś fotografem, zawsze rozglądasz się za miejscami, gdzie w razie problemów moglibyście bezpiecznie wylądować. Autorotacja to ciekawe doświadczenie, bo następuje wtedy awaria zespołu napędowego i silnik traci moc. Pilot musi zmniejszyć kąt ustawienia wirnika nośnego, przez co lecicie dziobem do dołu i czekacie, aż powietrze napływające na wirnik znowu rozkręci go do pewnej prędkości. W ostatniej chwili pilot przestawia dźwignię skoku ogólnego do maksimum, dzięki czemu śmigłowiec zaczyna znacznie wolniej opadać, a wy delikatnie lądujecie (w najlepszym przypadku). Nikomu bym tego nie życzył.

Jakie było twoje najdziwniejsze zlecenie?
Zdecydowanie wtedy, gdy Anthony Weiner po raz pierwszy dał plamę [amerykański polityk skazany na 21 miesięcy więzienia za uprawianie seksu przez telefon z 15-letnią dziewczyną]. Zazwyczaj nie bawię w paparazzo, ale matko, gdybym mu zrobił wtedy zdjęcia, zarobiłbym kupę forsy. Kręciliśmy się nad całym Hamptons, a w końcu godzinami wisieliśmy nad domem Jona Stewarta w Sag Harbor, gdzie podobno się zatrzymał. Niestety nic nie udało nam się nagrać.

Reklama

Ile kosztuje zrobienie takiej sesji?
Większość fotografów lubi pracować ze stałopłatu, który wolniej lata, jest bezpieczniejszy i kosztuje jedną czwartą tego, co lot śmigłowcem. Jednak dla mnie samoloty to wrzód na tyłku. Wszystko trwa znacznie dłużej i możesz kręcić tylko z paru miejsc. Z helikoptera uchwycisz znacznie więcej, ale to nie jest tania zabawa. Jeśli chcesz wynająć R66, musisz zapłacić 1,2-1,8 tysięcy dolarów (4-5,5 tysięcy złotych) za godzinę. Cena oczywiście obejmuje tylko możliwość przelotu – nikt ci tam nie poda orzeszków czy kawy. Rocznie nie sposób wydać mniej niż 30-40 tysięcy dolarów (100-135 tysięcy złotych) na samo latanie.

W aerofotografii coraz częściej wykorzystuje się drony. Czy ujęcia na tym tracą?
Kiedyś pewnie będzie można uzyskać dzięki nim taki sam obraz, jak podczas ręcznego kręcenia z helikoptera, ale teraz zawsze widać różnicę. Obecne drony nie dorastają do pięt ręcznemu aparatowi i dobremu pilotowi.

Masz jakieś rady dla osób, które chcą się zająć tym, co ty?
Musisz mieć dobre oko i umieć wykonywać wiele zadań jednocześnie (i to na poziomie, o którym większość ludzi może jedynie marzyć). Świadomość sytuacyjna to twój najlepszy przyjaciel. Musisz znać się na sprzęcie. No i powinieneś być cholernie dobrym fotografem.

Nie możesz się bać latania helikopterem. One nie szybują – jak spadają, to spadają jak kamień. Nigdy nie zabrałbym ze sobą mojej dziewczyny czy żony. Nie pozwolę, żebyśmy oboje jednocześnie znaleźli się w takiej sytuacji.

Reklama