Podczas podróży, które trwały od końca lat 60. do wczesnych lat 80., niemiecki reżyser Wim Wenders zrobił swoim wiernym Polaroidem ponad 12 tysięcy zdjęć. Większość fotografii podarował znajomym, a resztę przez lata przechowywał w swoim domu w pudełkach po cygarach.
W zeszły weekend 240 z nich zostało pokazanych na wystawie Wim Wenders: Instant Stories,którą zorganizowała fundacja C/O Berlin. Chociaż w lutym tego roku Wenders wystawił już tę samą serię w londyńskiej Photographers’ Gallery, reżyser ma jednak wrażenie, że przywiezienie swoich prac do jego „przybranego miasta rodzinnego” pozwoli im zupełnie inaczej wybrzmieć.
Videos by VICE
„W piłce nożnej nazwalibyśmy to »meczem u siebie«” – mówi. „Jednak wcale tak tego nie odbieram. W swoim życiu tyle różnych miejsc uważałem za mój dom, że pokazanie ich tutaj stanowi raczej część przygody, a nie powrót do domu”.
Wenders opisuje tę wystawę jako „historię jego życia”. Możemy na niej obejrzeć zdjęcia z 1973 roku, kiedy wraz z Annie Leibovitz postanowili pojechać samochodem z Nowego Jorku do Los Angeles, a także fotografie, które zrobił na planie swojego filmu Amerykański przyjaciel z 1977 roku. Znajdziemy tam też niezliczone autoportrety Dennisa Hoppera, który już pod koniec lat 70. stał się fanem selfie. Jest tam nawet portret holenderskiego operatora filmowego Robby’ego Müllera, który zmarł w zeszłym tygodniu. Wenders pracował z nim przy wielu filmach – w tym przy Paryż, Teksas z 1984 roku – a po śmierci Müllera złożył mu hołd na Facebooku, nazywając go „wzorem do naśladowania dla całej generacji młodych operatorów filmowych”.
By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”
Wspominając swoją pierwszą podróż samochodem przez Stany, Wenders mówi: „Czułem się jak astronauta odwiedzający obcą planetę. Podróżowanie po tym kraju pozbawiło mnie wielu złudzeń. Muszę przyznać, że byłem głęboko rozczarowany tym, jak prowincjonalna wydawała się Ameryka. Wszystko wyglądało bardzo podobnie i zupełnie anonimowo”.
„Rzecz jasna, kiedy dotarłem na zachód, zobaczyłem coś innego. Tam w końcu odnalazłem Amerykę z moich marzeń” – kontynuuje. „Zrozumiałem, że Ameryka jest zupełnie osobną planetą z bardzo wieloma obliczami. Mówiąc i myśląc o niej, musisz być bardzo konkretny, ponieważ »Ameryka« nie istnieje – może jedynie w naszych umysłach lub jako metafora”.
Choć na wystawie można znaleźć wiele zdjęć z jego podróży po Stanach – przedstawiających chociażby reklamy Marlboro, widoki z dachów wieżowców i sceny z nowojorskich ulic – reżyser mówi, że są one częścią amerykańskiego snu, czyli mitu stworzonego przez kino. „Hollywood to wynalazek imigrantów i emigrantów. Byli to po części Niemcy i Austriacy, którzy pokazywali swoją upiększoną wizję Ameryki w filmach: najpierw niemych, potem z dźwiękiem” – mówi Wenders. „Amerykański sen to tak naprawdę eksport z Europy. Stworzyli go Europejczycy, którzy opuścili ogarnięty wojną, podzielony kontynent i pokazali w filmach swoją utopijną wersję lepszego człowieka na tej nowej, obiecanej ziemi”.
Jednak śmierć amerykańskiego snu to zupełnie inna historia. „Cóż, trzeba podkreślić, że my, Europejczycy, zdecydowanie nie jesteśmy za to odpowiedzialni” – zauważa. „Nieco przerażeni i oszołomieni obserwujemy dekonstrukcję tego snu”. Dzisiaj Wenders dostrzega zerwanie z Ameryką, którą kiedyś dokumentował, co niejako czyni z tej wystawy relikt minionej epoki.
„Kiedyś amerykański sen oznaczał, że każdy mógł dostać się na szczyt. Dzisiaj widzimy, że ci, którzy są na szczycie, przywłaszczyli go sobie i uniemożliwiają innym podobny sukces” – mówi Wenders. „Dla wszystkich, którzy wciąż wierzą w idee, które niegdyś przyczyniły się do wielkości Ameryki, stanowi to smutny, przerażający i szalony spektakl. Ja jestem jednym z nich. Nowa wersja tej farsy nazywa się »Make America great again« [pl. Uczyńmy Amerykę znowu wielką; hasło wyborcze Donalda Trumpa – przyp. red.] i stanowi bezwstydną eksploatację bezsilnych osób, które zostały wzgardzone przez potężnych i uprzywilejowanych”
Wystawę Wim Wenders: Instant Stories można obejrzeć do 23 września 2018 roku w C/O Berlin.
Artykuł pierwotnie ukazał się na Garage
Więcej na VICE: