Ani kicz, ani beka: Super Girl & Romantic Boys

Fot. Maciej Landsberg

Kostku, nieco ponad dwa lata temu mówiłeś w jednym z wywiadów, że nie chcesz wracać do koncertowania. Dziś znowu jesteście w trasie. Jak to się stało?

Kostek: Wtedy to w ogóle nie było w planach. Nie widziałem naszego powrotu, bo nie chciałem odgrzewać starych numerów. Granie tylko wtedy ma sens, jeśli cały czas robisz coś do przodu, powstają nowe kawałki. Mniej więcej pół roku później okazało się, że nowe numery są, więc chcemy robić to dalej. Przez jakiś czas rzeczywiście graliśmy koncerty, nie mając nic nowego – ale to były występy z doskoku, nie miało to większego sensu.

Videos by VICE

Ewa: Nie graliśmy prób, same koncerty. Biorąc pod uwagę to, że z drobnymi przerwami istniejemy od 1998 r., to w pewnym momencie można było mieć dosyć. Ale wszystko się zmienia!

K: Był dobry moment – nakładem Anteny Krzyku miało wyjść DVD z zebranym całym naszym materiałem audio i wideo. Ale nie mieliśmy jeszcze pomysłów, to przyszło dopiero później, zimą 2013 – wtedy postanowiliśmy spróbować znowu. Zrobiliśmy dwa nowe numery i znów to poczuliśmy. Taka decyzja przychodzi zawsze spontanicznie. Przynajmniej my wychodzimy z założenia, że nie ma co robić czegoś na siłę.

Ruszyło na dobre po wydaniu płyty? Pamiętam, że ona całkiem nieźle funkcjonowała jako ten „najlepszy polski nigdy nie wydany album”. Czy premiera w ogóle coś zmieniła?

K: Tam były kawałki z tej tzw. „nigdy nie wydanej”, ale były też inne, nowsze, które do tej pory nigdy się nie ukazały poza bootlegiem. Największą wartość mają dla mnie te wszystkie materiały wideo – zgrane z VHS-u stare koncerty itd.

Skąd je wykopaliście?

K: To robione przez znajomych nagrania naszych najstarszych, najbardziej amokanckich występów. Wystarczyło je zgrać i ocyfrować. Miało je dosłownie parę osób, więc nie było tu wielkiego kopania. Wcześniej po prostu nie mieliśmy możliwości wydania czegoś takiego.

E: Czy coś się zmieniło? Raczej niewiele. Ciągle jesteśmy niszowym zespołem, który czasem gra większe koncerty. Uważam tę płytę za miłe podsumowanie.Teraz wyszła nowa EP-ka , przygotowujemy płytę. Więc to nie jest chwilowa reaktywacja, bo cały czas powstają nowe piosenki.

Co robiliście, kiedy nie było SGRB? Kostku, ty pisałeś książkę o rosyjskim muzycznym podziemiu

K: Tak, przez dwa lata zajmowałem się głównie książką.

E: Ja wreszcie skończyłam studia!

K: Po tym, kiedy zawiesiliśmy SGRB, przez jakiś mieszkałem w Łodzi, gdzie grałem z 19 Wiosnami, potem przeniosłem się do Berlina. W 2008 reaktywowaliśmy się tylko na jubileuszową trasę…

E: Nie graliśmy przez mniej więcej pięć lat.

Plenerowy koncert na Placu Zabaw w Warszawie to był hit, przyszło chyba ze dwa tysiące osób. Wtedy już wiedzieliście, że chcecie wrócić na dobre?

E: Nie wyszło z nagłośnieniem, ale klimat był świetny.

K: Do zagrania przygotowywaliśmy się mniej więcej od pół roku, wcześniej był tylko Off Festival – pierwszy duży koncert po przerwie. Technologicznie musieliśmy wszystko pozmieniać. Przez mniej więcej rok po ostatniej reaktywacji grał z nami perkusista, Filip Rakowski, czyli Phil – ten sam, z którym założyliśmy Leszczeresów. On poogarniał perkusję i sekwencery, ale musiał odejść z zespołu, bo nie miał czasu na granie. Teraz gramy z samplerem Korgiem Electribe – trzeba było na nowo ogarnąć sprawy związane z bitami. A że nie siedzimy geograficznie w jednym miejscu, jesteśmy porozstrzelani, to trochę musiało wszystko potrwać.

Z tej zmiany technologicznej wynika trochę inny charakter nowych numerów? Ja słyszę w nich trochę echa Atari Teenage Riot.

E: Mówisz o połamanych bitach?

K: Że to już nie jest disco?

Nie ma tam na pewno takich odwołań do Trojanowskiej czy Anny Jurksztowicz.

K: Ha, do Jurksztowicz to my nigdy, przenigdy nie nawiązywaliśmy! Za to to, co komponował kiedyś Romuald Lipko dla Izy Trojanowskiej czy Urszuli, to jak najbardziej. Razem z Łosowskim i Bilińskim to dla mnie polskie fundamenty.

E: Zmiany wynikają z tego, że dziś jesteśmy trochę inni.

K: Zmienił się kontekst tej dyskotekowej kultury. Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy uważani za wariatów, ludzie się pukali w głowę, „co wy gracie?!”. Potem to całe elektro-disco stało się mainstreamem. Dziś specjalnie nie czuję z tym duchowej więzi.

E: Nigdy nie mieliśmy parcia, żeby brać udział w życiu klubowo-telewizyjno-promocyjnym. Rzeczy dzieją się swoim tempem, jesteśmy przede wszystkim skupieni na tym, co robimy. Nie mamy ochoty i czasu, żeby się lansować.

K: Zresztą nasza muzyka zawsze się zmieniała. Zaczynaliśmy od Casio traszu – a już kawałki sprzed „dużej przerwy”, jak „Płyty” czy „Syreny”, są zupełnie inne od tego, co graliśmy na początku. Według mnie to jest płynna ewolucja.

Ktoś wam zarzucił, że chcecie odcinać kupony?

E: Pewnie tak, ale jakoś strasznie nie śledzimy internetowego życia.

K: Ja to sobie sam zarzuciłem, grając koncerty z tymi samymi starymi numerami. To bardziej nasza wewnętrzna refleksja.

Fot. Maciej Landsberg

Mówicie, że jesteście innymi ludźmi. Co się zmieniło? Czy to, czym było SGRB z lat 90. nie jest w 2015 ważne i istotne?

K: Nie! Ale wtedy wszystko funkcjonowało w określonym kontekście, byliśmy młodsi o kilkanaście lat. Po co udawać, że wszystko zostało takie samo, po pierwsze, to jest nieszczere, a po drugie, nie ma sensu. Fundamentalne sprawy związane z muzyką i aurą – to pozostało, choć forma trochę się zmienia.

Legenda mówi, że to wy odpowiedacie za wchłonięcie okołokiczowej estetyki przez punkowe środowisko i to, że dziś na skłotowych imprezach puszcza się lata 80. Jak było naprawdę?

K: No to muszę sprostować. „Okołokiczowa estetyka” ze skłotów dopiero nas zainspirowała, żeby zacząć robić to, co robimy. Było to w Łodzi, pod koniec lat 90.

E: Nie czujemy się za cokolwiek odpowiedzialni. Robimy to, co lubimy.

K: Zresztą, słowo „kicz” uważam za względne. Są zespoły, które robią kicz – jak to się teraz mówi – dla beki. Kiedy udzielaliśmy pierwszych wywiadów, początkowe pytanie zazwyczaj brzmiało: „Ej, ale robicie sobie jaja?”. Myśmy już nawet agresywnie odpowiadali, że to nie jaja, bo z czego tu sobie robić jaja? A to właśnie wtedy w polskim mainstreamie roiło się od naprawdę kiczowatych zespołów.

E: Nigdy nie uważaliśmy tego za kicz. Raczej się dobrze bawiliśmy i podobała nam się estetyka, cały czas nam się podoba. Trochę inaczej się to śpiewa po paru latach, ale cały czas są teksty, które czujemy i które lubimy.

Czyli nie utożsamiacie się z beką?

E: Nigdy się pod nią nie podpisywaliśmy.Nawet nie lubię tego słowa.

K: Jesteśmy z innej bajki. Przeciwległej nawet. Połączenie zabawy i smutku dla niektórych jest oksymoronem. Dla nas tak nigdy nie było, bo jedno wynika z drugiego.

Jaka będzie wasza nowa płyta? I kiedy się ukaże?

E: Jesień. Miesiąc depresji.

Ale na leczenie czy pogłębienie depresji?

E: Pogłębienie…

K: Od depresji do euforii, jak zawsze u nas – dwubiegunówka.

Widzę, że nie chcecie wyjawiać sekretów. A co z nowymi koncertami?

K: Nie ma sekretów – my jeszcze sami nie wiemy!

E: Marzy nam się trasa po domach kultury.

K: Na początku graliśmy głównie pod Warszawą – w Otwocku, Legionowie, Podkowie Leśnej. W Warszawie raczej tylko fuksówki, albo w Kotłach – no bo gdzie jeszcze? Były albo techno-kluby, albo gangsterskie miejscówy z rurką, albo właśnie domy kultury. I oczywiście skłoty. Tęsknimy za domami kultury.

To trochę zapomniana instytucja.

E: Masz rację, ale mam nadzieję że to się zmieni. Być może finansowo taka trasa nie będzie jakoś niesłychanie korzystna, ale chcemy spróbować wskrzesić ten klimat. To są naprawdę fajne miejsca.

… i fajni ludzie. Znajomi z zespołów zawsze są szczęśliwi po koncertach w małych ośrodkach.

K: Tak! No i te sale… Kiedyś graliśmy w Mińsku Mazowieckim. Żyrandole, girlandy, baloniki, jak na dancingu.

E: Jak mieliśmy 16 lat i poznaliśmy się z Kostkiem, jeździliśmy na punkowe koncerty do Hajnówki, do domu kultury. To był ’93 rok.

Jakie to były kapele?

Razem: Ciężka Ręka Chirurga, Błękitny Nosorożec!

K: I zespoły z Warszawy. Była Autopsja z Targówka – balladowo-gitowski, osiedlowy garaż punk. Ja grałem wtedy w The Leszczers . Hajnówka to już jak za wschodnią granicą, zupełnie inny świat, na skraju zaśnieżonej puszczy i kompletnie hardkorowy początek 90. To dopiero były romantyczne czasy, przez duże R.

Wiem, że nie chcecie się rozwodzić nad odwołanym koncertem w Poznaniu…

E: Możemy powiedzieć! Myśmy nie chcieli rozkminiać na fejsbuku.

K: Zrobiły się z igły widły. Nawet jeden gość z „Wyborczej” chciał od nas oświadczenia – to jakaś burza w szklance wody! Chodziło o to, że dostaliśmy informację, że facet z jednego zespołu (nie chcemy nikogo nazywać, robić polowań na czarownice) zadaje się z ludźmi, którzy atakowali naszych znajomych, rozwalali im domy, koncerty. Wyjaśniliśmy, czemu nie chcemy grać z tą kapelą, przeprosiliśmy ludzi. Niektórzy pisali nam, że to pomyłka i zwykłe nieporozumienie. Ale uderz w stół… i w komentarzach zrobiło się zoo.

E: Ludzie interpretowali naszą decyzję na zasadzie „co autor miał na myśli”, każdy czuł, że musi się wypowiedzieć (tego nie lubię w internecie). Nie wiadomo skąd wzięły się osoby o mocno nacjonalistycznych poglądach. Mam nadzieję, że ta cała sytuacja trochę wyczyściła zbiór naszych internetowych fanów. Nie chcemy mieć z takimi osobami nic wspólnego. Nie mam zamiaru nikogo karcić za poglądy – mam swoje własne, i też nie życzę sobie, by ktoś mnie za nie karcił. Ale nie chcę ich w moim życiu. A nasz zespół to nasze życie.

SGRB to określony politycznie zespół? W tekstach tego raczej nie słychać.

K: Z drugiej strony, mamy „Syreny”. To jest centralnie piosenka o wojnie, przekorna i z podwójnym dnem. Napisana 10 lat temu, gdy zaczęła się ta cała powstańcza moda. Pokazuje, jak się społeczeństwo masturbuje historią, jak ludzie lubią dążyć do tego, by stać się mięsem armatnim. To widać zwłaszcza teraz, niestety wszystko zmierza w tę stronę. Jeśli ktoś jest bardziej kumaty, to nie trzeba wiele, by dotrzeć do kontekstu tych utworów. Ale może są ludzie, którzy znają tylko „Spokój” i koniec?

E: Ja nie lubię mówienia rzeczy wprost, piszę głównie o emocjach, może „Syreny” i „Płyty” są trochę inne. Ale jeśli lubię jakiś zespół, to interesuje mnie wszystko, czego tylko mogę o nim się dowiedzieć.

K: Nigdy nie lubiłem haseł i sloganów w kawałkach, ale wiele politycznych kapel jest mi bardzo bliskich, chociażby Public Enemy czy Grażdanskaja Oborona. Te teksty nigdy nie były zwykłą agitką, są uniwersalne i cały czas aktualne, zwłaszcza teraz. Wychowałem się na Dead Kennedys i Crassie.

Super Girl & Romantic Boys w najbliższych dniach wystąpią w Toruniu, Łodzi, Warszawie i Białymstoku – potem ruszają do Grodna i Mińska.