„Tylko ten kto ma naprawdę głęboką duszę artystyczną, może sobie z tym poradzić” – tak opisuje przyszłych fotografów Tadeusz Rolke. Ma on na swoim koncie wystawy m.in. w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Obecnie mieszka w Polsce, gdzie tworzy i dzieli się swoim doświadczeniem z innymi. W Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie 30 maja odbędzie się projekcja filmu „Dziennik z podróży”, który pokaże jak uczy fotografii Michała, 15-letniego chłopca.
VICE: Czym jest dla pana „Dziennik z podróży”?
Videos by VICE
Jest swego rodzaju przyjemnością i doświadczeniem. Zaczęło się od tego, że Piotr Stasik, twórca filmu którego znam jest też znajomym Michała z „Przedszkola Filmowego”, dziecięcej szkoły filmowej Wajdy. Tak właśnie poznałem Michała. Początkowo to właśnie on chciał zrobić o mnie film, nawet zaczął, ale stwierdził później, że to nie jest dobra dla niego droga. Wtedy jednak zainteresował się moim Rolleiflexem (aparat fotograficzny – przyp. red.) i zapytał czy może zostać moim uczniem. Zgodziłem się. Mieliśmy pojechać na jakiś plener, bo zbliżało się lato. Wiedziałem jednak, że nie będziemy fotografować Warszawy…
Dlaczego?
Trzeba być w ruchu, jak jest się początkującym fotografem. I w tym momencie Stasik wpadł na pomysł, żeby sfilmować ten wyjazd. Trwał on trzy, może cztery tygodnie.
Swoją przygodę zaczął pan w podobnym wieku co Michał prawda?
Tak, to był właśnie nasz mianownik. Mieliśmy nawet wystawę o nazwie „2×15”, która miała miejsce w Nowym Jorku. Były tam jego zdjęcia naszych okolic, zdjęcia z wyprawy, oraz moje, które zrobiłem gdy byłem w jego wieku.
Jakie są podobieństwa pomiędzy zdjęciami zrobionym gdy miał pan 15 lat i tymi, które zrobił wtedy Michał?
Przede wszystkim są to zdjęcia ludzi. Na pierwszym portrecie, który zrobiłem była nasza gosposia. Jego także nie interesowało, czy pojedziemy na pejzaż górski, czy morski. Postanowiliśmy, że będziemy się zatrzymywać w różnych miasteczkach i tam robić zdjęcia. Oczywiście zauważam inne sprawy, ale głównym nurtem są ludzie. Czy to spostrzeżeni, czy zaaranżowani. Oni zawsze będą dla mnie priorytetem.
W jaki sposób Powstanie Warszawskie wpłynęło na pana zdjęcia?
Przede wszystkim żałuję, że nie miałem aparatu w czasie Powstania. Oczywiście po tym rzuciłem się na wszystkie dostępne zdjęcia, które mogłem zobaczyć z tego wydarzenia. Trzeba pamiętać, że na początku sfotografowałem nie tylko moją gosposię, ale też mój dom na ul. Kredytowej. Zrobiłem to nieświadomie. Dziś daje to zadanie studentom na pierwszym roku. Sfotografuj swój pokój, swoje łóżko, potem dopiero wyjdź z domu i sfotografuj podwórko. Gdy wróciłem do Warszawy, pierwsze co sfotografowałem, to też był mój dom, a w zasadzie jego ruiny. Ciągnęło mnie do tego miejsca, ono miało jakąś magię. Przestało mnie interesować dopiero, gdy przywieźli cegły do nowego budynku. Wtedy zacząłem fotografować miejsca, które mogą pamiętać czasy sprzed Holocaustu. Cykl tych zdjęć nazwałem „Tu byliśmy”, wtedy właśnie znów zainteresowałem się miejscami.
Auschwitz. Przed komorą gazową. 2001.
Dlaczego zrezygnował pan z fotografii komercyjnej?
Była dla mnie jak „na stoliku”, czyli jak martwa natura. Oczywiście istnieją ciekawe obszary fotografii reklamowej, ale to jest bardzo dalekie od autentyczności. Ja jako dokumentalista, chodziłem kiedyś po Warszawie i robiłem raport o tym mieście. Starałem się nie wchodzić w świat reklamy, to nie był mój język. Jak już to robiłem, to z konieczności. W Niemczech miałem propozycje robić reklamy i asystować, ale to są zdjęcia z góry narysowane. Aranżowałem za to zdjęcia z kobietami. Głównie przy modzie, bo jest to dla mnie swego rodzaju raport. W zeszłym roku miałem sesje z Lidią Popiel, czyli ktoś jeszcze o mnie pamięta (śmiech).
Zdjęcia może robić każdy. Mamy Photoshop, filtry, które pozwalają je dowolnie zmieniać i poprawiać. Co pan o tym sądzi?
Ilościowo to się bardzo rozwodniło. Na szczęście istnieje grupa artystów, profesjonalistów, którzy robią ciekawe obrazy samodzielnie. To nie przeszkadza wybitnym fotografom, że obok nich stoi tysiąc osób z pudełeczkami w ręku. To co oni z tym zrobią, to już ich sprawa. Tylko jakiś promil tych zdjęć, które robią trafi na papier.
Czego oczekuje pan od przyszłego fotografa?
Musi on mieć pewne spektrum świadomości po jakimś czasie szkolenia. Musi wiedzieć czy chce żyć fotografią. Przestrzegam zawsze, żeby studenci nie starali się zrobić na szybko tzw. kariery zawodowej. Dlatego, że to uzależnia, a artysta powinien być wolny. Człowiek, który jest artystą jest wolnym fotografem. A jak się idzie do agencji to chyba nie muszę mówić jaka jest tam „sieczka”. Ile kampanii w roku może zrobić fotograf, które są jego? To jest wszystko wykonawstwo. Wolny fotograf ma przed sobą świat bo ma wystawy i galerie, a nie agencje reklamową, dla której robi kampanie. Oczywiście będą tacy, którzy są nastawieni na uprawianie zawodu. Niech się uczą jak najwięcej rzemiosła, techniki. Żeby naśladować i wzorować się na tych najlepszych.
Ale czy naśladowanie i wzorowanie się na innych fotografach może nas zgubić?
Trzeba być bardzo ostrożnym. Tylko ten kto ma naprawdę głęboką duszę artystyczną, może sobie z tym poradzić. Mało kto w wieku rozwojowym, ma tak silną osobowość. Ja oglądałem przede wszystkim zachodnie magazyny. One były dla mnie wzorcami, niedoścignionymi oczywiście.
Jakie ma pan plany na przyszłość?
Pracuje nad swoją biografią. Mam też jeden projekt z gatunku „remake”, który odkładam już od jakiegoś czasu. To będzie już mój drugi taki projekt. W latach 70-tych. zrobiłem cykl zdjęć Kory w pracowni Edwarda Dwurnika , z którego stworzyliśmy kalendarz. Zainteresował się nim Robert Jarosz, który wymyślił, żebyśmy zrobili galerie zdjęć Poli Dwurnik, malarki. Jest ona córką Edwarda. Teraz planuję wznowić pewien cykl zdjęć z lat 80-tych, ale jeszcze nie mam dokładnego terminu.
Dziękuję za rozmowę.