FYI.

This story is over 5 years old.

Nocna Masa Imprezowa

Organizator imprez – to nie jest łatwy chleb

​Potrzebujemy małych imprez i koncertów przez cały rok, a nie Boysów na Sylwestra

Fot. Kuba Bożanowski

Z czym kojarzy ci się miejska polityka imprezowo-kulturalna? W Warszawie nie kojarzy się z niczym. No, może trochę ze Stołeczną Estradą: miejską organizacją od wydarzeń wszelakich, odpowiedzialną i za sylwestra (w zeszłym roku eklektyczny lineup rozpięty między Jasonem Derulo a Hey i Budką Suflera), i za wianki nad Wisłą (headlinerzy: britpopowi Chameleons i Grubson), za kiczowaty park fontann. Nie chcę się tutaj nad nimi znęcać – robią to, co im powierzono, pracuje tam pewnie sporo fajnych ludzi. Ale biorąc pod uwagę, że miasto finansuje w ten sposób zespoły w stylu Boys czy solowego Maleńczuka (Maciej, skończ już, proszę), całkiem fajnie byłoby, gdyby pomagało też małym inicjatywom swoich mieszkańców, którzy dla budują to, co szumnie nazywa się „ofertą kulturalną miasta", inwestując swój czas, energię i nierzadko pieniądze.

Reklama

Staram się unikać „kompleksu Zachodu" jak ognia, ale jednak czasem się nie da.

A po cholerę wspierać czyjeś imprezowanie – ktoś mógłby zapytać, i słusznie. Nie mówię tu o finansowaniu pierwszej lepszej dyskoteki z remiksami przebojów Beyonce i Rihanny, zresztą one i tak na siebie całkiem nieźle zarabiają. O wiele gorzej idzie tym, dla których muzyka jest pasją, a nie biznesem. Skompletowanie sprzętu dla zespołu czy zdobycie dziwacznych sprzętów dla producenta eksperymentalnego techno to kwestia wielu wyrzeczeń. Wbrew pozorom hajs z biletów na występ to nie czysty zysk dla organizatorów DIY-owych wydarzeń – trzeba z tego opłacić transport dla artysty (jeżeli jest z innego miasta albo wręcz kraju – koszty rosną), zapłacić akustykowi, człowiekowi na bramce, czasem ochroniarzom… W najlepszym wypadku muzycy i organizatorzy (często te same osoby) wychodzą nieco powyżej zera, co po dzieleniu przez włożony czas daje stawkę godzinową poniżej pensji ulotkarza. Nic dziwnego, że z czasem, często po pierwszej wtopie, młodzi organizatorzy dają sobie spokój. Miasto traci – znika ognisko fermentu, który nadaje charakter miastu.


Konkurs: Mamy dla Was 100 podwójnych zaproszeń na dobrze zapowiadający się melanż. Zadanie jest proste: pokaż nam jak bardzo odpowiedzialnie się bawisz. Wrzuć zdjęcie na Instagram, otaguj #nocnamasaimprezowa oraz #vicepolska. Fotę i swoje dane teleadresowe (imię, nazwisko, adres) prześlij na nasz adres mailowy nmi@viceland.pl . Na Wasze zgłoszenia czekamy od czwartku 3.09.2015 do środy 9.09.2015. Więcej o imprezie dowiesz się tutaj. Regulamin konkursu jest tu.

Reklama

Pisałem do Ratusza, chcąc spotkać się i poznać opinię z ich strony – dowiedzieć się, jakie działania podejmują, żeby oddolnych organizatorów, tym bez dużych funduszy i zaplecze organizacji pozarządowych, zachęcać do kontynuowania tego, co robią. Niestety, nie było odzewu. To trochę znamienne – przez lata obserwowania, jak bliżsi i dalsi znajomi pocą się nad organizacją kolejnego koncertu, nie widziałem, by odczuwali jakiekolwiek wsparcie (są konkursy biura kultury, tzw. małe granty i stypendia miasta – jednak trafiają do nielicznych).

A przecież w przypadku małych wydarzeń, nawet kilkaset złotych przeznaczone na pomoc zrobiłoby różnice. Potem ludzie pytają, dlaczego muzycy jeżdżący w trasy zawsze zawracają po koncercie w Berlinie. Odpowiedź jest prosta: w Polsce nie ma komu zorganizować im występu. Brakuje lokalnych artystów, którzy mogą zagrać support (sprzedali wzmacniacz, żeby mieć na czynsz). Klubom bardziej opłaca się wziąć na wieczór kogoś, kto puści z laptopa jakieś średnie umpaumpa. Kiedy kolega z Danii zapytał mnie, czemu w takim razie nie bierzemy od miasta pieniędzy za organizowanie koncertów, jak rzadko nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Staram się unikać „kompleksu Zachodu" jak ognia, ale jednak czasem się nie da.

Fot. Mateusz Włodarczyk.

Zaraz wychyli się ktoś mówiąc, że oto lewactwo wyciąga łapę, a przecież koncerty na Stadionie Narodowym finansują się same. Otóż nie finansują się. Miasto i centralny budżet łożą na nie tyle, ile wystarczyłoby na zorganizowanie setek małych imprez – przecież do stadionu cały czas dopłacamy, zamknięcie ulic i zorganizowanie objazdów na występ AC/DC też nie jest za darmo, zresztą organizatorzy wielkich imprez bez obciachu proszą miasto o ściepę.

Jestem gorącym przeciwnikiem zwijania państwa w imię zawsze nieomylnej i niewidzialnej ręki rynku – realizacji planu Kononowicza, by nie było już niczego. Ale państwo, które wspiera tylko organizatorów wielkich koncertów i przebrzmiałe gwiazdki, to państwo gówniane. Czas, żeby przypomniano sobie o rzeszach twórczych dzieciaków, które chcą działać, jeśli tylko nie będą musiały liczyć tylko na siebie i własne puste kieszenie. Niewielkim kosztem zyskamy o wiele więcej, niż tylko dużo dobrych melanży.