FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

​Skoro zwierzęta idą prosto do Nieba, powinniśmy je jeść

Jeżeli spotkamy w Niebie jakiekolwiek zwierzęta — to te, które zjedliśmy będą nam najbardziej wdzięczne. Dzięki nam otrzymały zbawienie i gdyby nie ich wcześniejsza hodowla, w ogóle nie przyszłyby na świat

Zdjęcie via Waiting For The Word Flickr

Artykuł ukazał się pierwotnie na stronie MUNCHIES.

Zgodnie ze słowami papieża – wszystkie zwierzęta trafiają po śmierci prosto do Nieba. Dla Bruce'a Friedricha, katolickiego aktywisty i obrońcy praw zwierząt, który pracował dla PETA, a teraz jest związany z Farm Sanctuay – stanowi to tylko kolejny powód, by nie hodować zwierząt dla pożywienia:

„Najbardziej okrutnym występkiem ludzkości przeciw innym boskim stworzeniom, jest spożywanie mięsa, nabiału i jajek. Przeciętny katolik żyjący w Ameryce zjada tuzin hodowanych na farmie zwierząt rocznie, tym samym bezpośrednio przyczyniając się do ich cierpienia i śmierci. Każdy z nas może przyłączyć się do protestu wobec takich działań, rezygnując ze spożywania zwierząt i produktów pochodzenia zwierzęcego. Takie postępowanie jest w pełni zgodne z doktryną katolicką. A zwierzęta okażą nam swoją wdzięczność, gdy spotkamy je w Niebie".

Reklama

Śmiem podejrzewać, że nie jest to jedyna i uniwersalna interpretacja słów papieża, ale z jednym się zgodzę — papież jednoznacznie zaznaczył, że wszystkie zwierzęta trafiają do Nieba. Niestety nie mogę zgodzić się z ostatnim zdaniem przytoczonej wypowiedzi Friedricha.

Osoby jedzące mięso lubią bronić swojego spożywczego upodobania dość infantylnym argumentem: hodowla dla mięsa jest właściwie dobra dla zwierząt, bo gdyby nie hodowano ich do uboju, w ogóle nie miałyby szansy pojawić się na świecie. O ironio, to nasza żądza mięsa zwierzęcego powołuje do życia zwierzynę, bo gdybyśmy nie chcieli ich ostatecznie pożreć, wcale nikt by ich nie hodował. Nie usprawiedliwia to istnienia farm zwierzęcych, ale powoływanie do życia zwierząt (nawet jeśli docelowo mają być one szybko zjedzone) to pozytywny efekt uboczny hodowli.

Taki argument da się przełknąć, o ile uznać, że zwierzęta czerpią jakąkolwiek korzyść z tej krótkiej egzystencji, której jedynym celem jest zaspokojenie ludzkiego zapotrzebowania na mięso. Zgadza się, zwierzęta i tak umrą, przestają istnieć, ale nigdy nie żyłyby, gdyby nie ich hodowla.

Jeśli kiedykolwiek jedliście w knajpie specjalizującej się w stekach, z pewnością chociaż raz byliście świadkami głośnej dyskusji zatwardziałych mięsożerców wokół tez rzymskiego filozofa, Lukrecjusza. Zasadniczo chodzi o to, że nieistnienie po życiu w niczym nie jest gorsze on nieistnienia przed poczęciem. Co za tym idzie, nie ma najmniejszego sensu w lamentowaniu nad śmiercią zwierzyny hodowlanej (jak zwykli robić weganie), jednocześnie działając ku temu, by te zwierzęta w ogóle nie były hodowane (co również robią weganie).

Reklama

Wystarczy połączyć argumenty Lukrecjusza z wizją wartości życia, żeby otrzymać równanie dające przyczynę dla hodowli zwierząt.

Jest kilka kontrargumentów zwyczajowo podejmowanych przez wegan. Pierwszym z nich jest przypomnienie, że życie zwierząt na farmach jest okropne i naprawdę lepszym wyjściem byłoby, gdyby wcale się nie rodziły w takich warunkach. Kolejnym jest zaznaczanie, że kiedy zwierzęta już się rodzą, to z pewnością chciałyby pożyć tak długo, jak to możliwe.

Zabijanie ich jest zatem sprzeczne ze wszelkimi pro-zwierzęcymi aspiracjami mięsożerców. No i oczywiście klasyk: „a co, gdyby takie samo traktowanie zafundowano ludziom?".

Skoro lepiej jest egzystować krótko niż wcale, to czy dzieciobójstwo nie byłoby bardziej humanitarne niż antykoncepcja?

Uznałem więc argument, że „lepiej jest żyć krótko niż wcale" za dający nikłe nadzieje mięsożercom na powodzenie w tej dyskusji, dopóki Papież nie nadał mu nowego sensu.

Jeżeli naprawdę wszystkie zwierzęta po śmierci trafiają do Nieba, to ludzie zajmujący się hodowlą zwierząt na pożywienie nie tylko dają im możliwość wątpliwej jakości bytu na tym świecie, ale też prowadzą je do życia wiecznego.

Weganie, którzy zgadzają się z tym stwierdzeniem, choć zakładam, że jest ich niewielu, znajdują się w dość kłopotliwej sytuacji. Katoliccy weganie, którzy utrzymują, że lepiej, żeby zwierzęta nigdy nie zaglądały na ten świat przed wejściem w życie wieczne skoro ich życie ma być wypełnione cierpieniem, rozpościerają dość skrajną i pesymistyczną wizję.

Zapoznaliście się już z tezą Lukrecjusza, ale czy znane są wam przemyślenia Davida Benatara? To jeden z tych filozofów, do których aspirował Rustin Cohle w pierwszym sezonie True Detective. Banatar jest znany w filozoficznych kręgach z głoszenia rychłej zagłady wszystkich stworzeń obdarzonych czuciem. Jednym z najbardziej intrygujących pośród jego założeń jest to, że nieistnienie ma przewagę nad egzystencją. Innymi słowy, życie złożone jest zarówno z cierpienia (co jest złe) i przyjemności (dobre), podczas gdy nieistnienie pozbawione jest zarówno cierpienia (dobrze), jak i przyjemności (ujdzie). Podsumowując — życie zbiera jeden dobry punkt i jeden negatywny, a nieistnienie jeden dobry i jeden średni, co daje mu oczywiste zwycięstwo.

Chcielibyście zaprotestować, że brak przyjemności w nie-egzystencji powinien liczyć się na jej niekorzyść? Benatar twierdzi, że brak odczuwania przyjemności może być uznany za negatywny tylko w sytuacji, kiedy mamy świadomość, co tracimy. W nieistnieniu brak tej świadomości, brak więc też poczucia straty. Teraz może zastanawiacie się, dlaczego unikanie cierpienia w nie-egzystencji liczy się jako „dobre" zamiast „średnie", ale przyjmijcie, że tak już jest i koniec.

To twierdzenie pozwala Benatarowi pisać z pełną powagą o tym, że perfekcyjny błogostan zakłócony przez jakiś drobiazg jest gorszy niż nie-życie. Nie jest to szeroko przyjęty punkt widzenia, ale doskonale obrazuje, za czym optują weganie w walce z hodowcami zwierząt.

Oczywiście cierpienia, którego doświadczają zwierzęta, nie można przyrównać do pojedynczego draśnięcia — ale to samo tyczy się ludzi. Ceną wstępu do Nieba dla zwierząt mogą być miesiące albo nawet lata bólu i niewoli, ale skoro u kresu drogi jest wieczny błogostan, każdy racjonalnie myślący kurczak by się na to skusił.