FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Jak wciągałem kokę i dostałem łomot w tureckim więzieniu

Narkotyki są w więzieniach na porządku dziennym

Kapi (po prawej stronie) ze swoim ojcem i dwójką współwięźniów podczas widzenia, luty 2010

56 kilo haszu waży mniej więcej tyle samo co twoja dziewczyna i jest warte na ulicy ponad 500 tys. funtów. Tyle właśnie było ukryte pod samochodem Kapiego Gosha podczas zatrzymania go na granicy syryjsko-tureckiej w grudniu 2009 roku. 20-letniego wówczas Kapiego skazano za przemyt na dziewięć lat tureckiego więzienia, w którym – jak się okazało – narkotyki są na porządku dziennym. Kapi nigdy nie doczekał się krajowego procesu – jak sam twierdzi: jest niewinny i został wabikiem dla odwrócenia uwagi od większej operacji przemytniczej. Po odsiedzeniu 20 miesięcy został deportowany do Wielkiej Brytanii i wypuszczony z więzienia Lewes tuż przed zeszłoroczną Gwiazdką. Opowiedział mi o własnej ucieczce od rzeczywistości i o tym, jak spędził lata zamknięcia w obcym kraju. Jakie było tureckie więzienie?
W porównaniu z angielskim – to drugie jest jak spacer po parku. Gdy zostałem deportowany do Wandsworth, które jest zadupiem jak na angielskie standardy, byłem szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy.
W Turcji cele wyglądają praktycznie jak domy, są naprawdę duże. Trafiają tam różni ludzie, musisz dzielić przestrzeń z 30, nawet 50 osobami. W każdej celi jest bardzo duży pokój ze stołami, mieliśmy dwa prysznice, umywalkę i dwie toalety. To znaczy dziurę w podłodze, a nie taką normalną toaletę. Na górnym piętrze były łóżka, całość przypominała labirynt. Był też ogród. Jak to jest dzielić celę z tyloma osobami?
Na początku ciężko. Do tego chrapanie – wielu z nich chrapało i nikt nie chrapał w tym samym czasie. Pomyśl o jednej chrapiącej osobie, a potem o 50 robiących to na zmianę. Łykałem wtedy tabletki nasenne, brałem też sporo koki, więc żeby zejść z fazy i zasnąć, potrzebowałem tych pigułek.

Reklama

Kapi ze swoimi rodzicami i innymi więźniami podczas widzenia, luty 2010

Narkotyki były dostępne?
Taa. W mniejszym więzieniu, do którego trafiłem na początku, był hasz. Jak tylko tam wszedłem, od razu go poczułem, klawisze też z nami palili. Ale tylko dlatego, że to było małe więzienie. Jak trafiasz do dużego więzienia, to tam jest żandarmeria. I oni są hardkorowi: jak tylko wyczują zioło, przetrzepują całą celę, a potem robią takie trzepanie raz na miesiąc. Ale kokaina i heroina były dostępne. Proponowano je tak otwarcie?
Wziął mnie pod swoje skrzydła Youseff. Koleś rozmawiał po angielsku i się zaprzyjaźniliśmy. On i jego gang sprzedawali kokę – taa, wciągnęło mnie to. Nie było za wiele do roboty, więc w to weszliśmy. Istne szaleństwo! Na szczęście nie dilowali heroiną. To było dziwne, ale jak jesteś młody, masz większe jaja. Dzisiaj bym tego nie zrobił, ale wtedy, w pace, byłem w sumie na to gotowy. Nie mogę uwierzyć, jak bardzo byłem wtedy odważny.

Wiele razy dostałem wpierdol. Największa jazda była wtedy, gdy w naszej celi doszło do zamieszek. Grupa, do której należałem, walczyła z inną grupą. Za kratami byli rywalami. Zabijali nawzajem swoich bliskich – i nie wiem, czy to tylko zbieg okoliczności – ale trafili do tej samej celi.

Jaka była najdziwniejsza rzecz, która ci się tam przytrafiła?
Z samego rana wciągaliśmy z Youseffem kokę. Zazwyczaj słyszeliśmy, jak nadchodzą klawisze, poza tym ustawialiśmy lodówkę na wprost wizjera, żeby mieć czas na pozbycie się wszystkiego. Ale wtedy nawet nie dotarł do nas ani odgłos otwieranych drzwi, ani kroki strażnika. Wysypał całą kokę, bez dzielenia – był chyba mocno zdesperowany, bo po prostu ją wciągnął. Rozumiałem niewiele, ale spytałem Youseffa, żeby mieć pewność. Youseff był naprawdę zdezorientowany, powiedział: „Jeśli piśniemy choć słowo, on wróci i nas wyrucha". Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Doszliśmy do wniosku, że strażnik był ćpunem, który usłyszał, jak wciągamy. Czy często zdarzały się bójki?
O tak, wiele razy dostałem wpierdol. Największa jazda była wtedy, gdy w naszej celi doszło do zamieszek. Grupa, do której należałem, walczyła z inną grupą. Za kratami byli rywalami. Zabijali nawzajem swoich bliskich – i nie wiem, czy to tylko zbieg okoliczności – ale trafili do tej samej celi. Pewnego dnia pokłóciłem się z jednym typem, który chciał mnie dorwać, więc rozpowiadał, że lubię „na górze", co oznaczało, że jestem gejem, a w kraju muzułmańskim to bardzo obraźliwe.
Wszyscy dostali amoku, sprawa eskalowała i każdy z każdym walczył. Czasami klawisze słyszą, co się dzieje, czasami nie. W większości przypadków sytuacja się rozmywała, ale tym razem zrobiła się z tego naprawdę kurewska rozpierducha. Spuszczono mi taki łomot, że aż dzwoniło mi w uszach, widziałem tylko nadchodzącą żandarmerię, która dmuchała w gwizdki. Podeszli i spytali: „Czy miała tutaj miejsce bójka?". Chcieli, żebym sypnął. Leżałem z twarzą w dół, w kałuży krwi, a oni pytają, czy była tu jakaś bójka. Więc ja na to: „Nie, nie, oyun" [gra – red.]. Leżałem tam w kałuży krwi, twierdząc, że to była taka zabawa… Dostałem tylko jedno pchnięcie nożem. Zajmowały się tam interesami, np. koka itd., dwie grupy. Jeśli ktoś zostanie pchnięty nożem, żandarmeria się o tym dowie – jest trup, jest problem. Wtedy przeszukają celę, znajdą broń, kokę i heroinę. Koleś z naszej grupy zadźgał kogoś i tak naprawdę zmuszono go, żeby się przyznał – został też wyrzucony z grupy. Najwyraźniej otrzymał za to dodatkową karę, nie wiem, ile lat. Nigdy więcej o nim nie słyszałem.

Reklama

Ludzie myślą, że jestem szalony, bo tak naprawdę cieszę się, że trafiłem do więzienia.

Za co siedzieli inni?
Wielu z nich to mordercy odsiadujący 35-letnie wyroki. Sprawili, że trochę się zahartowałem. Zastanawiałem się, dlaczego przez cały ten czas mój przyjaciel był taki spokojny, a on odpowiedział mi po turecku: „Cierpliwości". Dostałem dziewięcioletni wyrok, z którego musiałbym odsiedzieć pewnie sześć lat, ale nie mogłem w kółko o tym myśleć, bo w porównaniu z innymi to było nic. Wszyscy tamci kolesie byli młodzi, mieli po 24-25 lat – tyle, ile ja mam teraz. Jak zareagowałeś na wyrok?
Poczułem, jakbym zrzucił z barków wielki ciężar. Mama powiedziała, że w ogóle nie było po mnie widać, bym przejął się wysokością wyroku. Zacząłem pisać, wpadłem w rutynę – i to było idealne. Tak wypełniałem ten czas, bo bezczynne czekanie jest ciężkie. Co się stało po deportacji?
Jeden z ministrów Rady Europy zaangażował się w moją sprawę i udało mu się mnie szybko deportować. Najpierw zostałem przeniesiony do bardzo dobrej celi jak na tureckie warunki. Siedziałem m.in. ze Szkotem i w sumie było nas tylko ośmiu. Mieliśmy ciepłą wodę dwa razy w tygodniu, dobre jedzenie, mięso raz dziennie. Potem przeniesiono mnie do kolejnego więzienia, w Stambule, gdzie spędziłem sześć tygodni. Gdy nieoczekiwanie pewnego dnia po mnie przyszli – miałem już lecieć do Anglii – byłem szczęśliwy i smutny jednocześnie. Czułem ulgę, ale było mi żal kolegów.

Reklama

Jakie było jedzenie?
Okej, zrobię ci małe podsumowanie. Serwowali fasolę z ryżem, groszek z ryżem, fasolkę szparagową z ryżem, piersi kurczaka z ryżem, czerwoną fasolę z ryżem. Jak wprowadzili zapiekaną fasolę z ryżem, skakałem z radości – to było moje ulubione danie. Dwa posiłki dziennie – jeden w porze lunchu, drugi po południu – rano dawali każdemu więźniowi pajdę chleba i czasami oliwki lub jakieś owoce. To było nudne. Można też było zamówić sałatkę w kantynie. Czy te doświadczenia cię zmieniły?
Mam teraz zupełnie inną mentalność. Wydoroślałem, nauczyłem się wielu rzeczy.
Pozytywne myślenie – pozytywna energia. Najważniejsza nauka, jaką wyniosłem z pobytu w więzieniu, to pozytywne nastawienie: bo gdy jestem pozytywnie nastawiony, przyciągam dobre sytuacje. Mogę wtedy poznać fajną dziewczynę, dostać propozycję pracy – mogę wszystko. Ale gdy jestem negatywnie nastawiony albo myślę o sobie źle, przytrafiają mi się gówniane rzeczy. Stosuję teraz etykę pracy, chcę po prostu zarobić hajs. Wcześniej liczyło się zarobienie forsy na tu i teraz. Teraz zależy mi bardziej na mojej przyszłości. Ludzie myślą, że jestem szalony, bo tak naprawdę cieszę się, że trafiłem do więzienia. Wiem, że zabrało to pięć lat mojego życia, ale bez tego pewnie bym się nie zmienił. W więzieniu brałeś sporo narkotyków. Nadal ćpasz?
Szczerze: nadal lubię kokę, ale nie tknąłem jej, odkąd wyszedłem. Po prostu nie mogę tego dalej robić – głównym powodem jest efekt poranka. Brałem dragi w domach znajomych, ale zdałem sobie sprawę, że nie chcę tego robić, to wysysa ze mnie energię.

Reklama

Jaka najstraszniejsza rzecz ci się przytrafiła?

To było za kratami w Anglii, byłem tam najbardziej bezbronny. Przechowywałem jedną przesyłkę dla kogoś, kto załatwiał mi trochę drobniaków. Kolesie, o których myślałem, że są z nim, okradli go. Powiedzieli, że on kazał przekazać im to, co dla niego miałem – i to postawiło mnie w kurewsko ciężkiej sytuacji. Ich gang próbował dostać tę przesyłkę, ale była przekazywana z rąk do rąk i w końcu namierzyli ją u mnie. Zadzwoniłem wtedy do rodziców i powiedziałem, że mam długi… Pomyśleli, że jestem zastraszany, i zadzwonili do klawiszy, którzy szybko zjawili się w drzwiach mojej celi i postawili w słabym świetle – nie chciałem, żeby ludzie myśleli, że kabluję. Nawet moi kumple uważali mnie za kapusia, ale nie mówili tego wprost. Miałem oczy dookoła głowy, nawet w czasie, gdy można było wyjść się socjalizować, zostawałem w swojej celi, żeby być gotowy na atak. To było okropne uczucie. Musiałem to wytrzymać przez dwa miesiące.

Opowiedz o powrocie do Anglii.
Interpol przyjechał i zabrał mnie w Turcji na lotnisko. Tam czekało na mnie dwóch elegancko ubranych gości w garniturach, którzy okazali się klawiszami z Wandsworth. Skuli mnie na samym końcu, byli w porządku. Jedzenie w samolocie było smaczne. Jeden z klawiszy oddał mi swój deser czekoladowy, za co byłem mu wdzięczny.

Po wyjściu na wolność Kapi znalazł pracę w call center i pisze książkę o swoich doświadczeniach w więzieniu.