FYI.

This story is over 5 years old.

festiwale

W Juwenaliach nie chodzi o muzykę, tylko o picie piwka

Poszedłem na studenckie święto po raz pierwszy w życiu, żeby zrozumieć, w czym tkwi ich fenomen
Autor patrzący na koncert Luxtorpedy i student-śmieszek

Nigdy wcześniej nie bylem na Juwenaliach. No, może oprócz jednego koncertu Maanamu, kiedy miałem 19 lat, z którego bardzo prędko uciekłem, bo po nich wchodziła Coma, wówczas u szczytu sławy. W późnym liceum i pierwszych latach studiów, jako bywalec Open'era, Offa i paru zagranicznych festiwali (karnety dało się wtedy wyciułać, mówiąc że jest bliżej niesprecyzowanym „blogerem", prawdziwa historia), snobowałem się na pogardę dla wszystkich tych Kultów, Happysadów, Big Cyców i innych polrockowych wykonawców, którzy zawsze okupują miejsca na scenie.

Reklama

Kilka miesięcy temu okazało się jednak, że wbrew swoim planom przeżyłem magiczny Klub 27, więc nastał czas na zrewidowanie dawnych szczeniackich dróg. Dlatego, jako preludum dozmierzenia się z prawdziwymi problemami (niezapłacone mandaty za komunikację miejską, i na was przyjdzie pora), wybrałem się na najważniejsze studenckie święto, aby sprawdzić, co mnie omijało przez lata.

Żeby uniknąć uprzedzeń wynikających z dawnych traum, postawiłem na imprezę nie własnej almae matris (pani profesor od łaciny, czy tak to się odmieniało?), lecz na tę organizowaną przez Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego. Zawsze podobała mi się jej oldskulowa nazwa, czytałem też, że to najstarszy uniwersytet przyrodniczy w Polsce i że przyciąga najwięcej studentów spoza Warszawy – a do tego kończył ją mój ziomek, który jest naprawdę klawym gościem. Jednak najważniejszym atutem było to, że na Ursynaliach (bo tak nazywa się impreza SGGW) nie grał ani jeden zespół disco polo, co w miarę gwarantowało, że nie będę po wszystkim musiał iść do psychiatry. Zatem hej, studencka przygodo.

Na wejściu trochę zdeprymowała mnie obecność bramek i ochroniarzy, którzy wiskali wszystkich od stóp do głów. Serio? Headlinerem jest tutaj Grubson, a ochrona jak na koncercie Rihanny. Wyobrażałem sobie, że na Juwenaliach wszyscy popijać będą swoje Harnasie pokitrane za pazuchą i zapijać je jakąś cytrynówką czy co tam było na promocji, a tu nie. Kupony na browar w kubeczku z logo sponsora (6-7 zł, energetyk albo cola za piątaka), żarcie z food trucka (wynegocjowaliśmy, że możemy wnieść Snickersa), po prostu gentryfikacja kultury studenckiej. Ale nie mnie to oceniać – wziąłem ostatni łyk swojej Muszynianki i poszedłem w nieznane.

Reklama

Trafiliśmy punktualnie na koncert Chamskiego Letniego Podrywu, który otwierał program. Pamiętam, że gdy w epoce wczesnego YouTube'a ukazał się ich pierwszy utwór Czinkłaczento, sprawiał wrażenie nawet dobrego żartu, a do tego dobrze dobrze miksował się z Bij dziwkę Wielkiego Betonowego Chuja i DJ-a Złotego Łańcucha, innym hitem tamtego sezonu. Jednak tak jak dowcip opowiadany kolejny raz przestaje śmieszyć, a zaczyna żenować, tak koncert duetu oparty na kowerach znanych przebojów ( Wiggle przerobione na Wigry, te rzeczy) sprawiał dość żałosne wrażenie. Tym bardziej, że pod sceną kiwało się ze sto osób. Gdybym moje klipy miały po parę milionów wyświetleń na YouTubie, a w realu ludzie mieliby na mnie tak wyjebane, zrobiłoby mi się smutno.

Robimy rzeczy, żebyś nie musiał. Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco

W strefie browaru powoli robił się ruch. Podobnie jak na dużych festach, na Juwenaliach w strefie pod sceną nie można spożywać żadnych napojów, ponieważ podobno zagraża to bezpieczeństwu (dziękujemy, Platformo Obywatelska, za ten kawał chujowej legislacji). Żeby przeczekać do koncertu Luxtorpedy, odwiedziliśmy jeszcze strefę rozrywki sponsorowaną przez producenta jakiegoś napoju energetycznego, gdzie za krótkie zrobienie z siebie idioty na jednokołowej deskorolce można było obalić puszeczkę. Zostawiłem tę możliwość prawdziwym studentom, nie jakimś tam farbowanym lisom jak ja.

Kurde, Luxtorpeda. Polskie Motorhead. Zespół ten zdecydowanie dominował na koszulkach juwenaliowiczów, naliczyłem co najmniej 5 dziewczyn odzianych w mercz kapeli. Znani z katolickich poglądów i – razem z Dżemem i Acid Drinkers – miejsca w trójcy polskiego ciężkiego brzmienia. Tak, było to ciężkie przeżycie. Nie wiedziałem, że mają łatwe do zaadaptowania przez faszystów teksty o sile i husarii (ten pierwszy w rzeczywistości napisany dla niepełnosprawnych zawodników rugby). Garstce publiczności pod sceną chyba się podobało. Ja nie wziąłem zatyczek do uszu, a ostatnio zacząłem szanować swój słuch – jeśli mam go stracić na jakimś koncercie, to na pewno nie na Luxtorpedzie.

Reklama

Strefa piwna zapełniała w międzyczasie się coraz bardziej. Sprawdziliśmy ofertę gastronomiczną, która ściągała już niemałe kolejki – w tej klasyfikacji wygrywała klasyczna polska zapiekanka, ta królowa nadwiślańskiego street foodu, ale stoisko z kebabem zapewniało silną konkurencję. Skusił się nawet pan w koszulce Red is Bad, ale nie miałem odwagi zapytać, czy bierze tylko z białym sosem. Jeszcze by się obraził, a nie przyszedłem nikomu psuć zabawy.

Kolejny artysta, rapowy skład Chonabibe, zaprezentował tak nijakie flow, że nawet nie ma o czym pisać. Jako że był to jedyny skład, o którym nie słyszałem przed imprezą, sprawdziłem na Wikipedii, że wykonują „alternatywny hip-hop z wpływami reggae, soulu i muzyki elektronicznej". No tak.

Potem był koncert Eneja, czyli prawdziwej gwiazdy z mainstreamowego radia (który ma solidną juwenaliową historią, jeszcze sprzed czasów, gdy brylowali w telewizyjnym talent show). Nagle pod sceną zrobiło się tłoczno – czy to odpowiednie stężenia piwa w krwi studentów, odpowiednia godzina czy fakt, że w przeciwieństwie do poprzednich składów nie brzmiało to jak kupa? Pewnie coś pośrodku.

W końcu zrobiliśmy to, co robili wszyscy wokół nas i poszliśmy na piwo. Studenciaki siedziały we własnych małych grupkach, bo chyba właśnie o to chodzi w tej imprezie – żeby pospędzać czas z ziomkami z uczelni. Muzyka ma tu miejsce podrzędne i ma stanowić tło do luźnego picia piwka. Łatwo shejtować tę imprezę i narzekać, jak bardzo skiepszczony jest gust studentów, ale hej, w uniwersyteckich miastach dzieje sporo innych małych rzeczy i każdy znajdzie coś dla siebie.

Jasne, fajnie byłoby posłuchać na Juwenaliach zajebistych młodych studenckich kapel, ale z drugiej strony, jak nie pasują ci Enej, Grubson i Luxtorpeda, to jedź sobie na Creepy Teepee albo Unsounda i daj się bawić studenciakom, zanim odkryją, że rynek pracy ich nie potrzebuje, a zdrowia zniszczonego zupkami instant nie da się odzyskać. Miłego dnia.