Kryzys migracyjny, klincz rasowo-klasowy, śmierć Bowiego, Prince’a i Muhammada Alego, resentymenty nacjonalistyczne, widmo prezydentury Trumpa, masakra w Orlando, emancypacja Afryki, rewolucja transpłciowa, Brexit. Gdyby nagle stanął przed wami Marty McFly i poprosił o dwie rzeczy – wytłumaczenie roku 2016 i nową płytę w duchu popu lat 80. – za sprawą “Freetown Sound” moglibyście spełnić oba te życzenia naraz.
Jeśli ktokolwiek jest dziś w stanie choć częściowo wypełnić pustkę po Prinsie i Bowiem, to tylko on. Dev Hynes od początku kariery konsekwentnie ucieka od szufladek gatunkowych i genderowych. Nagrywa różną muzykę pod różnymi pseudonimami. Na scenie i poza nią igra ze stereotypami dotyczącymi ról płciowych, ról społecznych, zachowań, ubioru. Wydaje albumy w niezależnym Domino Records i pisze hity radiowe dla Kylie Minogue czy Florence + The Machine. Programowo łączy ogień z wodą. I co istotne, zwykle mu to wychodzi.
Videos by VICE
Na pierwszej płycie projektu Blood Orange, “Coastal Grooves” (2011), interesująco pożenił new wave z funkiem. Na drugiej, jeszcze lepiej przyjętej “Cupid Deluxe” (2013), ocieplił brzmienie melodyjnym R&B. Teraz, na “Freetown Sound”, uszlachetnił elementy synthpopowe oldschoolową patyną, sięgnął też po sample ze starych filmów i przemówień aktywistów, a nawet dźwięki nagrane iPhone’em w nowojorskim Central Parku. Za inspirację do takiego kolażu posłużyły, jak sam mówi, “Paul’s Boutique” Beastie Boys i “To Pimp a Butterfly” Kendricka Lamara. Album zadedykował wszystkim tym, którzy czują się “nie dość czarni, zbyt czarni, zbyt queerowi lub queerowi w niewłaściwy sposób”.
W warstwie lirycznej “Freetown” stanowi logiczne następstwo dwóch autonomicznych nagrań wypuszczonych przez Hynesa pomiędzy longplayami. Mowa o utworze “Sandra’s Smile”, poświęconym zmarłej dyskusyjnie samobójczą śmiercią działaczce ruchu Black Lives Matter, Sandrze Bland, oraz o 11-minutowym wideo “Do You See My Skin Through My Flames?”, gdzie Hynes peroruje o uwarunkowanym historycznie uprzywilejowaniu białych i przywołuje postać autora “Innego kraju”, Jamesa Baldwina, jednego z czołowych reformatorów wizerunku czarnoskórego w kulturze. “Musimy zdekonstruować naszą przeszłość, dokonać rewaluacji i nauczyć się mówić od nowa”, zauważa muzyk. W jego przypadku nie jest to jedynie pustosłowie.
Swoją katartyczną podróż rozpoczął u źródeł, w domu ojca w Sierra Leone. Z singlowego “Augustine” dowiadujemy się, że ojciec Hynesa wyemigrował z Freetown do Londynu w tym samym wieku, co Hynes z Londynu do Nowego Jorku. Dziś Amerykę po Ferguson i Wielką Brytanię po Brexicie toczy nowotwór neorasizmu. Złośliwy – rozrasta się na kolejne miasta, państwa. Gdzie jeszcze na świecie jest “free town”?
Wychowany w chrześcijańskiej rodzinie Hynes nie traci nadziei. “Augustine” to dreampopowa ballada i zarazem osobliwa modlitwa do św. Augustyna w intencji Trayvona Martina i innych ofiar amerykańskiej policji. Obecną sytuację imigrantów i potomków niewolników artysta zestawia z losami afrykańskich plemion bronionych przez konwertytę Augustyna przed Wandalami w czasie oblężenia Hippony. Miasto spalono, biblioteka cudem przetrwała. Kultura przetrwała.
Tekstów kultury wsamplowanych we “Freetown” jest zatrzęsienie. Tyleż różnorodnych, co scalonych tematami rasy i genderu. Jazzowe wstawki z “Myself When I Am Real” Charlesa Mingusa i hiphopowe ze “Stakes Is High” De La Soul, fragmenty kultowych gejowskich dokumentów “Paris Is Burning” Jennie Livingston i “Black Is… Black Ain’t” Marlona Riggsa, cytaty z wywiadów z Vince’em Staplesem i pisarzem Ta-Nehisim Coatesem, znanym tak z sążnistych esejów i literatury faktu, jak i scenariuszy komiksów “Black Panther” dla Marvela.
Z nami nie przegapisz żadnej ważnej płyty. Polub fanpage Noisey Polska i bądż z nami na bieżąco
Jednocześnie mamy do czynienia z jedną z najbardziej feministycznych płyt, jakie kiedykolwiek wyszły spod ręki faceta. Inicjującą całość gospelową odę do czarnych kobiet, “By Ourselves”, wieńczy elektryzujący slam Ashlee Haze “For Colored Girls (The Missy Elliott Poem)”. W “Chance”, który może się kojarzyć z “Once in a Lifetime” Talking Heads, wiolonczelistka i wokalistka Kelsey Lu odgrywa ciekawą rolę wewnętrznego głosu Hynesa. W “Best to You” na tropikalnie house’owym beacie pięknie odnajduje się Empress Of, czyli Lorely Rodriguez, prywatnie córka imigrantki z Hondurasu. W “With Him” mocny wokal duńskiej artystki gothpopowej Bea1991 frapująco kontrastuje z sennym podkładem. W “E.V.P.” słyszymy z kolei, jak komfortowo Debbie Harry z Blondie czuje się w stylistyce new jack swingu. W “Love Ya” Zuri Marley, wnuczka Boba, fantastycznie reinterpretuje hit “Come on Let Me Love You” Eddy’ego Granta, brytyjskiego piosenkarza z korzeniami w Gujanie, skąd pochodzi także matka Hynesa. “Hadron Collider” z Nelly Furtado to napędzany nostalgią wehikuł czasu do ery walkmanów, zaś w cokolwiek triphopowym “Better Than Me” Carly Rae Jepsen rehabilituje się za tego okropnego earworma, w którym kazała do siebie dzwonić.
Prokobiecy manifest wyszedł zatem Hynesowi znakomicie – oddając głos kobietom z różnych kultur, w różnym wieku, o różnym statusie, silnie zaakcentował ich wspaniałą złożoność. Album w najmniejszym stopniu nie brzmi przy tym jak składanka typu “best of women”. Eklektyzm nie wadzi spójnej wizji, utwory płynnie przechodzą jeden w drugi, a zaproszone panie bynajmniej nie przyćmiewają gospodarza. Skądinąd jednymi z najlepszych na krążku są kawałki solowe, jak “But You”, który mógłby stanowić jasny punkt dyskografii Michaela Jacksona, a w którym Hynes opisuje doświadczenia ze spaceru pustą ulicą, kiedy to nagle na horyzoncie pojawia się samotna młoda blondynka rasy kaukaskiej, a czarny mężczyzna odruchowo robi wszystko, byle jej tylko nie wystraszyć. Podobnie gorzkie refleksje przynosi upbeatowy “Hands Up”. “Zdejmij bluzę z kapturem, kiedy spacerujesz… Upewnij się, że zabiorą twoje ciało”, ostrzega Hynes, odwołując się do przypadku zabitego przez policję Michaela Browna, którego zwłoki zalegały na chodniku jeszcze kilka godzin po tragedii.
No więc co, skończone arcydzieło? Niezupełnie. Z trzech-czterech co bardziej monotonnych piosenek śmiało można by zrezygnować z korzyścią dla materiału. Ostatecznie jednak, znając historię stojącą za “Freetown”, trudno mieć autorowi za złe, że chciał wyrzucić z siebie totalnie wszystko, co mu zalegało na wątrobie. Zrodziło się z tego unikatowe świadectwo naszych czasów, tej samej kategorii wagowej, co “To Pimp a Butterfly” Lamara, “Lemonade” Beyoncé, “Black Messiah” D’Angelo czy “Martyr Loser King” Saula Williamsa. Wielka płyta.
Blood Orange – Freetown Sound, 2016, Domino
More
From VICE
-
If you get sucked into some kind of Inception situation, at least you'll be able to clean – Credit: Dyson -
Quardia/Getty Images -
Photo by Ekaterina Vasileva-Bagler via Getty Images -
Oura Ring Gen 4s in assorted colors – Credit: Oura