FYI.

This story is over 5 years old.

Film

Filmy, które udowadniają, że horror wciąż ma się dobrze

Pośród całego bagna miernych straszaków, jest kilka nowych filmów, które przywracają nadzieję na dobry horror

Jestem fanem horrorów, które nie tylko straszą, ale zostają w tobie chwilę dłużej i chcesz o nich opowiedzieć znajomym lub napisać kilka słów w sieci. Według artykułu w Journal of Media Psychology autorstwa psychologa sądowego dr. Glenna Waltersa, nasza fascynacja kinem grozy ma związek z trzema czynnikami: napięcie – powodowane przez suspens lub mocne, szokujące sceny; kulturalne odniesie – oglądamy coś, co nas dotyczy, z czym możemy się utożsamić; odrealnienie – wiemy, że to, co widzimy na ekranie, nie jest prawdą, to tylko sztuczna krew i charakteryzacja. Dodajmy do tego jeszcze teorię transferu pobudzenia, autorstwa dr Dolfa Zilmanna, że wszystkie negatywne emocje, nagromadzone podczas oglądanego seansu, wygrywają z pozytywnym uczuciem na końcu filmu, wraz z triumfem głównego bohatera/bohaterki nad złem. No i jesteśmy gotowi na kolejny maraton grozy!

Reklama

Dlatego ryczę z bólu, jak ranny łoś, bo oglądanie współczesnych horrorów porównałbym do zakupów w sieciówkach z ubraniami: dobrze wiem, co mnie czeka, zanim jeszcze wejdę do środka. Dostanę mozaikę wtórnych, niewyróżniających się produktów prosto z taśmy, w stylu Conjuringów, Insidiousów (już też się nie mogę doczekać Rings, po zwiastunie zasłabłem, po Resident Evil: The Final Chapter zacząłem widzieć wszystko do góry nogami), czy inne Anabelle. To przejażdżka po nudzącym miasteczku „meh", intelektualny fast food strachu, na który – jako widzowie – się godzimy.

Bo skoro taka wydmuszka, jak wspomniane Insidious: Chapter 3 kosztował 10 milionów dolarów i tylko w Stanach zarabia ponad 52 mln, to pozostaje tylko poczekać na Chapter 4. A jak sequel mało spoko, opcjonalnie zostaje remake, jak Poltergeist lub Cabin Fever (wyprodukowany 2 lata po ostatniej części oryginalnej serii, bo dlaczego nie?). Recycling historii trwa w najlepsze. Czy kolejnym eksponatem w tej smutnej galerii miałkiego straszaka będzie niedawny Blair Witch?

To bezpośrednia kontynuacja oryginalnego Blair Witch Project z 1999 roku; ten zaś niewątpliwie był filmem przełomowym. Jako protoplasta produkcji typu found footage przetarł szlaki innym twórcom, pokazując, że dobry pomysł potrafi udźwignąć całą resztę – bo„resztę" zrobi nasza wyobraźnia. Stąd też zyski tej produkcji, która przy budżecie 60 tys. dolarów, w samych Stanach zarobiła ich ponad 140 milionów. Rok po oryginale powstała część druga Księga Cieni: Blair Witch 2, która jest kwintesencją złego filmu. Czy warto było czekać 17 lat (!), by raz jeszcze wejść do tego samego lasu? Dowiecie się poniżej w tym tekście, tymczasem zapraszam na szybką ściągę z filmów, które pośród całego bagna miernych straszaków, przywracają nadzieję na dobry horror.

Reklama

Uwaga, dalsza część tekstu zawiera spoilery (DUH!)

10 Cloverfield Lane

Główna bohaterka to młoda dziewczyna o imieniu Michelle (Mary Elizabeth Winstead), która budzi się poturbowana w zamkniętym bunkrze. Pamięta tylko tyle, że miała wypadek, w jej samochód wjechało inne auto, spychając ją z drogi. Po chwili do pokoju wchodzi rosły mężczyzna, przedstawia się jako Howard (John Goodman), przynosi jedzenie i mówi… że świat został zaatakowany, wszyscy na górze nie żyją, on ją uratował, uratował też jeszcze jednego kolesia i teraz, we trójkę, będą żyć w schronie pod ziemią.

Uwierzysz mu na słowo? Czy to bohater – jedyny, który wiedział, jak zachować się w chwili największej próby, czy chory pojeb, który trzyma w zamknięciu niewinnych ludzi, chcąc stworzyć coś na kształt rodzinnego obrazka? Jak umilisz sobie czas, wiedząc, że świat przestał istnieć – zagrasz w grę planszową, czy potańczysz do starych piosenek? Można się spierać, czy zakończenie filmu nie psuje trochę całego obrazu, ale te kilkadziesiąt minut suspensu potrafi zatrzymać przy ekranie.

Początkowo film miał nosić nazwę The Cellar, jako że jego przeważająca część dzieje się… w piwnicy. Oryginalny scenariusz uległ zmianie (zakończenie), produkcją zajął się sam J.J. Abrams, a z powodu tytułu w sieci zawrzało do spekulacji, czy film jest sequelem Cloverfielda z 2008 roku, w którym Kaiju równa z ziemią Nowy Jork. Na szczególne zachwyty widowni zasługuje kreacja psychotycznego Howarda. Szkoda, że wcielający się niego bezbłędny John Goodman tak rzadko pojawia się na dużym ekranie.

Reklama

I'm not a serial killer

Ok, więc mieszkacie na dupie świata, gdzie dzieje się trochę mniej niż nic. Jest zimno, szaro i raczej depresyjnie. W szkole dyrektor opowiada waszej mamie, że widzi u was zalążki psychopaty, który kiedyś zrobi komuś krzywdę, a tak w ogóle to po szkole pomagacie w rodzinnym biznesie – w domu pogrzebowym. Okazuje się też, że najmilej spędza się wam czas z sędziwym sąsiadem z naprzeciwka. Istny highlight życia.

Egzystencjalną stagnację miasteczka przerywa szokująca wiadomość o morderstwie, które z jednego przypadku zmienia się w całą, makabryczną serię. Czy to możliwe, że zabójcą jest ten sympatyczny staruszek, mieszkający w sąsiedztwie? A może szkolny dyrektor miał jednak co do was rację? I Am Not a Serial Killer to niskobudżetowa produkcja, w której Przystanek Alaska spotyka Coś Carpentera. Tak, Coś – klasyk o zmiennokształtnej kreaturze z kosmosu. Jako wisienkę na torcie potraktujcie występującego tu Christophera Lloyda, znanego chociażby (przede wszystkim?) z trylogii Powrót do przyszłości.

Bone Tomahawk

Skoro już wspomniałem o filmie Coś (gdzie główną rolę grał Kurt Russel), to oczywiste, że teraz przeczytasz o Bone Tomahawk, mrocznym i dość przygnębiającym (nie tak bardzo, jak charczenie Leo w Zjawie) westernie, gdzie kilku kowbojów zapuszcza się na teren zamieszkały przez plemię dzikich Indian, którym bliżej do troglodytów; a mówiąc dzikich, mam namyśli dzicz, od której spieprza wszystko, co żyje i ma instynkt samozachowawczy. Nie uświadczysz tu jump scen, tylko sporą dawkę brutalności i niepokój, jaki zostanie w tobie po skończonym seansie. A jeżeli to cię nie przekonuje, pozwól, że powtórzę: indiańscy troglodyci, człowieku! Warto wspomnieć, że to reżyserski debiut S. Craiga Zahlera, który jest też autorem scenariusza. Nie jest to może typowy horror, ale ryje ci banie, jak tomahawk wysmarowany jadem grzechotnika.

Reklama

Green Room

Grupce dzieciaków, które grają punka, wysypuje się podczas trasy jeden z gigów. Dostają propozycje zagrania w innym miejscu – wóz albo przewóz. Godzą się, nie mając pojęcia, że klub znajduje się na kompletnym odludziu, a impreza jest dla neonazistów i zwolenników supremacji białych. Inaczej ta grupka dzieciaków na pewno by tam nie grała, jako że postanawiają przywitać łysą publiczność coverem Dead KennedysNazi Punks Fuck Off".

Sytuacja się komplikuje, gdy główni bohaterowie stają się przypadkowymi świadkami zabójstwa i żeby ratować skórę, barykadują się w garderobie na backstage'u. Na miejsce przybywa „mediator" organizatorów imprezy, starszy pan o imieniu Darcy, którego spokój w głosie i opanowanie to jedynie cisza przed burzą. To mocne kino z użyciem ostrych narzędzi, tępych narzędzi i wszystkiego, co rani i zabija. W filmie oprócz świetnego Patricka Stewarta, grającego szefa neonazioli, zobaczymy także nieżyjącego już Antona Yelchina, znanego chociażby z nowych części Star Treka.

The VVitch: A New-England Folktale

Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (polskie tłumaczenie filmu) to niewątpliwie jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat. To wysmakowane, filmowe danie.

Nowa Anglia, 1630 rok. Śledzimy losy wielodzietnej rodziny oddanych chrześcijan, próbujących przetrwać w niesprzyjających warunkach dzikiej przyrody. Ich życie to ciągła praca i gorliwa modlitwa. Głęboko wierzą, że ich trud w końcu zostanie nagrodzony – jak nie w tym życiu, to następnym. Są jednością, scaloną w posłuszeństwie i miłości do Boga. To wszystko jednak zaczyna się rozsypywać, gdy pewnego popołudnia znika jedno z dzieci, niemowlę, które nie zostało jeszcze ochrzczone. Pada podejrzenie, że w uprowadzeniu maczały palce siły nieczyste, a w lesie nieopodal coś mieszka.

Reklama

Nie znajdziesz tu nawiedzonego domu, czy złego demona, który dokucza rodzinie. Zamiast tego zobaczysz, jak w chwili kryzysu najbliżsi odwracają się od siebie, oskarżają się o czary… lub stają się ich ofiarami. Mocne, jak kawa z energetykiem zamiast mleka.

Tym zamykamy listę dobrego kina grozy, bo jeżeli myślałeś, że swoje miejsce znajdzie tu także Blair Witch – jesteś w błędzie! Film, który niedawno zaczął swoją przejażdżkę na garbie oryginału z 1999 roku, proponuje bardzo podobny wachlarz emocji co swój poprzednik – wręcz podręcznikowo przeprowadzając widza przez przetarte ścieżki fabuły. Z chwilą poznania głównych bohaterów, obserwując ich optymizm i zapał – widzisz oczami wyobraźni, jak wszyscy z nich będą jeszcze płakać i krzyczeć.

Polub nasz fanpage VICE Polska

A krzyku w filmie jest sporo – kiedy ktoś się gubi (co zdarza się tu dość często) lub ginie. Wszystkie te jęki i trzaski kamer (no bo z łapki kręcone, więc wiadomo) po pewnym czasie stają się nawet nie tyle irytujące, ile wręcz nieznośne. Tym samym podchody z Czarownicą z Blair AD 2016 dają tyle przyjemności, co oralny zabieg – np. wyjmowanie szwów z dziąseł, bez znieczulenia. Kiedy natomiast pod koniec seansu wreszcie zaczyna się dziać coś ciekawego i człowiek trochę się boi – na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Noszkur… Mógłbym się jeszcze pochylić nad samą istotą przeklętego lasu, ale moja teoria jest na tyle popierdolona, że dotyka tematu równoległych wymiarów i zakrzywiania czasoprzestrzeni – nie chcesz tego.

Zostańmy więc przy tym, co widać w filmie gołym okiem. Czy jestem tym zawiedziony? Niespecjalnie. Wiesz, porównałbym to do zakupów w sieciówkach z ubraniami: dobrze wiedziałem, co mnie czeka, zanim postanowiłem wejść i się przekonać.

Możesz obserwować autora tekstu na Facebooku lub śledzić go naTwitterze