FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Zakonnica ze Szczecina prowadzi hospicjum w byłym sowieckim więzieniu

Polska zakonnica założyła pierwsze hospicjum na Litwie na terenie dawnego sowieckiego więzienia. W opiece nad chorymi pomagają jej więźniowie
Wszystkie zdjęcia: Karol Grygoruk

Nigdy wcześniej nie byłem w Wilnie. Przyjechałem tu na festiwal filmowy, ale przez przypadek dowiedziałem się o polskiej zakonnicy, która otworzyła na Litwie pierwsze hospicjum – na terenie klasztoru, który kiedyś był więzieniem. Siostra Michaela Rak prowadzi tę placówkę od 2008 roku, pomagają jej przy tym więźniowie z sąsiadującego zakładu karnego. Hospicjum przy ulicy Rossa za czasów władzy sowieckiej służyło jako administracja więzienna. Wyglądam przez okno, patrzę na podniszczony klasztor, którego kiedyś trzy pietra przeznaczono na cele. Zostaje poczęstowany kawą, ciastkami i owocami. Proszę ją, by opowiedziała mi swoją historię i losy tego miejsca. Oto ona:

Reklama

„Urodziłam się pod Szczecinem. Mając 21 lat, poszłam do zakonu – na 2 miesiące przed moim ślubem zdjęłam pierścionek z palca, bo poczułam moją drogę. Już jako siostra zakonna skończyłam studia teologiczne oraz prawo na Uniwersytecie im. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Pracowałam w hospicjum w Gorzowie Wielkopolskim, byłam tam kierowniczką. Po 14 latach mojej działalności przyszła inicjatywa z Wileńszczyzny. Władze państwowe zwróciły Kościołowi kompleks budynków po więziennych – wcześniej bowiem to był klasztor, który władza sowiecka zamieniła na więzienie. W 2008 roku przyjechałam do Wilna z zadaniem, by stworzyć tu pierwsze hospicjum na Litwie. Nie miałam na to żadnych pieniędzy, nie znałam języka. Położyłam na ołtarzu trzy złote, wszystko co miałam, powiedziałam: „Panie Boże, jesteś Ty i ja, zrobimy to hospicjum". Był październik 2008 roku.

Po prawej: siostra Michaela.

Zaczęłam szukać darczyńców, wysyłać setki, jeżeli nie tysiące próśb. Musiałam wyremontować to miejsce – to był wydatek rzędu 4 mln złotych. Ludzie i firmy z całego świata dawali nam pieniądze, sprzęt, łóżka, aparaturę medyczną – wszystko. Tak wiele osób zaczęło nam pomagać. W tym wszystkim pamiętam też taką sytuację; któregoś razu przyszedł bezdomny z obrazem Jezusa, który znalazł na śmietniku. Powiedział do mnie, że to nie może tam leżeć – powiesiłam ten obraz u nas na ścianie. Jest tutaj. Jezus ze śmietnika. W 2010 roku, kiedy trwał jeszcze remont hospicjum, ale nie miałam już pieniędzy na rozliczenia. Napisałam do moich przełożonych rezygnację – że nie dam rady, że to mnie przerasta, że była Litwa bez hospicjum i tak już pozostanie. Następnego dnia list miał iść do moich przełożonych – wtedy przeczytałam w gazecie, że z któregoś piętra wyskoczyła trzydziestokilkuletnia kobieta. Zabiła się, zostawiając list pożegnalny, w którym napisała, że nie potrafiła pokonać bólu choroby nowotworowej. Wtedy podarłam rezygnację. Zanim powstało hospicjum, ludzie tu umierali w wielkich cierpieniach, w samotności. Od 2013 roku zaczęliśmy przyjmować pacjentów. Ich dobro, potrzeby są dla nas najważniejsze. Pewnego razu była w hospicjum pewna dziewczynka, miała 14 lat, chorowała na raka mózgu. Miała takie marzenie, by przed śmiercią chociaż raz przejechać się ulicami Wilna limuzyną, jak młoda para do ślubu. Ja się wtedy z Panem Bogiem kłóciłam, dlaczego taka młoda dziewczyna, taka mądra – umiera? Zamówiliśmy limuzynę, udekorowaliśmy ją balonami, wszystko było zaplanowane na sobotni wieczór – jednak jej stan się pogorszył, lekarze powiedzieli, że to się nie uda – wtedy ona sama zdecydowała, że to my pojedziemy tym samochodem, a później jej wszystko opowiemy. Tak zrobiliśmy. Kierowca nawet nie chciał od nas pieniędzy. Następnego dnia, w niedzielę Wioleta umarła. Na pogrzebie był łańcuch rąk dzieci z domu dziecka – wcześniej matce Wiolety odebrano prawa rodzicielskie, więc dziewczynka nie wychowywała się w domu rodzinnym. Przyszła też matka, była pijana. Później, po kilku miesiącach kobieta pojawiła się w hospicjum, by powiedzieć, że jest już czysta i walczy teraz o synów, dwóch braciszków Wiolety.

Reklama

W hospicjum pracuje stały personel, są wolontariusze, ale korzystam też z pomocy więźniów. Sąsiadujemy z więzieniem, które wcześniej zajmowało ten teren. Któregoś razu poszłam do dyrekcji i zapytałam, czy mogliby mi pomóc – w Polsce taki wolontariat jest bardzo powszechny. Zgodzili się. Najpierw przeprowadziłam z nimi kilka wykładów, później wytypowano kandydatów, którzy będą mogli do nas przychodzić.

Pamiętam pierwszego z nich, kiedy do nas przyszedł. Była akurat pora obiadowa, my wszyscy – którzy pomagają chorym – jemy razem posiłki. Przedstawiłam reszcie nowego wolontariusza; pracownicy wiedzieli, że to więzień (nie mówiliśmy o tym tylko pacjentom, by ich nie denerwować), ale nie wiedzieli, za co został skazany. Wtedy on wstał i powiedział, że jest mordercą, zabił brata – po alkoholu się pokłócili i zadał mu śmiertelny cios. To było niesamowite wyznanie. Jedna z pielęgniarek podeszła wtedy do niego i go przytuliła. Od tamtej pory posługiwał chorym, a ja złożyłam wniosek do prokuratury generalnej o jego przedterminowe zwolnienie – mężczyzna w końcu wrócił do normalnego życia i ożenił się z naszą pielęgniarką. W jego miejsce przyszedł następny skazany – oni pomagają przy pracach porządkowych, sprzątają, kąpią chorych, pomagają im się ubrać. Dzisiaj na dyżurze też jest dwóch więźniów. Tutaj widzą zupełnie inny świat, nie ma w nim prawa pięści i siły".

Zapytałem siostrę Michaele, czy mógłbym poznać jednego z więźniów. Wiktor, rozmawia z nami po litewsku, mówi, że dostał 5 lat za przemyt – on to ładnie nazwał „kontrabandą". Od półtora roku pomaga w hospicjum. VICE: Dlaczego zgłosiłeś się do pomocy w hospicjum?
Wiktor: Potrzebny był człowiek do pracy. Przede mną było już kilku wolontariuszy, którzy opowiadali, jak tu jest – to, co usłyszałem było dla mnie bardzo mocne. Postanowiłem też przyjść i służyć pomocą. Bardzo mnie zaskoczyło, że tak miło mnie tu przyjęto. Każdy był dla mnie życzliwy. Czym się tu zajmujesz?
Pomagam w sprzątaniu lub w przewożeniu pacjentów. Rozdaję jedzenie i karmię chorych. Jestem właściwie do spraw wszelakich.

Klasztor przy ul. Rossa. Po prawej: Wiktor.

Czego cię nauczyła praca w hospicjum?
Wszystko odwróciło się do góry nogami. Krąg ludzi, który mnie otaczał w więzieniu, był zupełnie inny od tego, co zastałem tutaj. Jakby czerń zmieniła się w biel. Co będziesz robić, gdy wyjdziesz z zakładu karnego?
Chcę zacząć wszystko od początku. Może ja też spotkam na swojej drodze ludzi, którzy wyciągną do mnie pomocną dłoń.

Dziękuję za rozmowę.

W hospicjum zwykle stoi 14 łóżek, w razie konieczności są dostawiane kolejne, oprócz tego funkcjonuje tzw. hospicjum domowe – personel dojeżdża do chorych Wilnie i z okolic w promieniu 100 km. Nie trzeba być osobą wierzącą, by tu pracować, nieważne jest też miejsce pochodzenia – jedna z pielęgniarek jest ateistką, inna Tatarką, są też Rosjanki i oczywiście Litwinki. Hospicjum jest darmowe. „Każdy człowiek coś po sobie zostawia, pracował, płacił podatki i co, ja teraz mam od niego brać pieniądze? To jest nieetyczne. Dlatego pracownikom nie wolno przyjmować żadnych dowodów wdzięczności od chorych", kwituje siostra Michaela. W naszej rozmowie kilkukrotnie powtarza, że do lipca tego roku przewiduje ciągłość finansową – później nie wie, co stanie się z tym miejscem. Co miesiąc dostają 10 tys. euro od kasy chorych, miesięczne wydatki to 30 tys. Cała reszta to dobrowolne środki darczyńców.