FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Śmierć i emoji: Jak żałoba objawia się w mediach społecznościowych

O Paris Hilton żegnającej przyjaciela za pomocą emoji, niepokojącym hologamie Tupaca i stracie mojego ojca
Ilustracja: Eleanor Doughty

Kiedy byliśmy dziećmi, mój brat na niezliczone godziny chował się na strychu, gdzie w spokoju mógł grać na komputerze. Nie docierały do niego żadne dźwięki z dołu, a wzrok wbity miał w antyczny monitor otoczony starymi książkami telefonicznymi. My słyszeliśmy go w całym domu.

Jego ulubiona gra osadzona była w świecie średniowiecznego fantasy, pełnym hałaśliwych stworów, w szczególności orków, które za każdym razem, gdy mijały się w tym pikselowym piekle, pozdrawiały się odgłosem „zug!". Było to dość urocze. Największym wielbicielem orków i ich prymitywnej mowy był nasz tata, trzymający na strychu mnóstwo tatowych rzeczy. W pewnym momencie zaczął używać zug w mowie codziennej. Nigdy nie przestał. Zug stało się jednym z tych słów, które w dzieciństwie znaczyły wszystko: zug jako „dzień dobry" i zug jako „do widzenia", jako „zamknij się" i „kocham was". Zug o tym ostatnim znaczeniu tata wykuł sobie – wielkimi literami i z wykrzyknikiem – na nagrobku. To nasz ostatni rodzinny żarcik. Tata pozdrawia nas swoim ulubionym słowem, ale nie zza grobu, a dosłownie z niego.

Reklama

Wiem, że nie jest to najśmieszniejszy z żartów – można powiedzieć, że to dość wisielczy humor. Żal i rozbawienie potrafią być sobie bardzo bliskie, a nasz zakres emocji sprawia, że z zewnątrz mogą wyglądać bardzo podobnie. Przez to niektórym trudno jest publicznie okazywać smutek po stracie kogoś bliskiego. Spójrzmy na taką Paris Hilton – której pewnie mogłoby być wstyd, gdyby przejmowała się internautami, zniesmaczonymi jednym z jej postów na Instagramie. Żegnała w nim swojego bliskiego przyjaciela, makijażystę Jake'a Baileya, a w podpisie pod zdjęciem umieściła roześmiane do łez emoji.

Po raz pierwszy zobaczyłam to zdjęcia na Jezebel, komentujący je użytkownicy nie byli zachwyceni. Ostrymi słowami skarcili jej nie-słowa: „Użycie emoji w poście o czyjejś śmierci jest nieeleganckie i niepoważne. Przynajmniej moim zdaniem", pisze jedna z użytkowniczek. Inna powiedziała: „To czas zadumy, w którym powinno się zwolnić i użyć swoich własnych słów, a nie wymigać się uśmieszkiem".

Nie znam Paris Hilton. Jednak zawsze podejrzewałam, że może mieć duszę. Jest jedną z niewielu maskotek śmieciowej kultury XXI wieku, którym z pewną gracją udało się opuścić główny obieg mediów. Gdy cała Ameryka odwróciła się od niej i jej Prostego Życia, Paris nie zrobiła awantury, tylko zbudowała biznesowe imperium po drugiej stronie Atlantyku. Trudno zrozumieć żałobę tej kobiety – może wyraża ją z całą głębią emocji, której spodziewać się można po każdej istocie ludzkiej. A może po prostu woli emoji.

Reklama

Przerzuty Hilton po całej naszej wspólnej, publicznej świadomości zaczęły się w 2003, tym samym roku, kiedy zdiagnozowano mojego ojca. Miałam dwanaście lat, gdy po raz pierwszy pojechał do szpitala przez „coś z brzuchem"; w rozmowach rodziców coraz częściej słyszałam nieznane mi wcześniej słowo „okrężnica". Nie zwracałam jednak na to uwagi. Rodzice byli starzy. Ich ciała były stare. Wydawało mi się normalnym, że mają takie części ciała, o których wcześniej nie słyszałam i że mogą one stać się celem dziwnych, ale ostatecznie nieszkodliwych schorzeń. Wciąż żyłam swoim dwunastoletnim życiem.

Pewnego dnia siedziałam przed telewizorem, a na jego ekranie pojawiła się reklama Fox Chase Cancer Center – centrum medycznego, w którym mój ojciec umarł osiem dni później. Kilka zmartwionych, białych osób udawało, że rozmawia z lekarzami o swoich rakach. Z ust jednej z nich albo któregoś lekarza, albo może taniego lektora, padło słowo „okrężnica". Jako bystra dziewucha szybko połączyłam fakty.

Weszłam do pokoju, w którym mój tata czytał książkę i zapytałam go, czy ma raka.

„No".

Tyle. Nie było wiele więcej do powiedzenia.

Słowa, które najczęściej padają w kontekście śmierci kogoś bliskiego to „brak słów", świadectwo tego, jak ludzki ból wygrywa z naszym ograniczonym językiem. Jednak dopiero niedawno, od powstania Instagramu – a raczej konta Paris Hilton na nim – możemy zadać sobie szczere pytanie: „Czy ludzki ból wygra z emoji?".

Reklama

Gdy widzę jak ktoś mówi o żałobie wykorzystując emoji, od razu na myśl nasuwa mi się podejrzenie, że może to ta osoba sama zamordowała opłakiwanego. Emoji pomagają w poruszaniu się po warstwach ironii, nadając konkretny ton wypowiedziom istniejącym jedynie jako tekst. Patrząc na post Paris i zawarte w nim żółte uśmieszki automatycznie zastanawiam się, czy strata bliskiego przyjaciela doprowadziła ją do histerii, czy trochę rozbawiła. Choć może smutek, który przemienia się w coś prostszego niż język, zdania i słowa – pierwotny krzyk i żółty grymas – znalazł właśnie najczystszy środek wyrazu? Czemu nie korzystać z emoji, kiedy braknie słów? Czy musimy milczeć, kiedy braknie słów?

Mniej więcej rok przed reklamą centrum leczenia raka, Missy Elliot wypuściła hit pod tytułem „Work It". Do piosenki powstał niesamowity klip, w którego drugiej połowie kamera celuje w maskę samochodu udekorowaną portretami Aaliyah i Lisy „Left Eye" Lopez i ręcznie napisanym „Na zawsze w naszej pamięci". Wróciłam do niego kilka miesięcy temu i wybuchłam śmiechem na widok tamtego samochodu. Nie bawi mnie śmierć Aaliyah i Left Eye. Za tą pierwszą tęsknię tak bardzo, jak tylko da się tęsknić za kimś zupełnie obcym. Ale fakt, że jej twarz namalowano na rekwizycie do teledysku Missy Elliot, w którym pada wers „ogól moją cza-czę", to coś niesamowitego. Przepiękny przejaw złego gustu, ukazujący komediowy geniusz Missy Elliot i ogrom jej rozpaczy w obliczu straty bliskich przyjaciółek.

Reklama

W poprzednim akapicie powiedziałam, że wspomnienie Aaliyah w „Work It" było gestem w złym smaku, ale to sugerowałoby, że wiem, czym jest „dobry smak" w wideoklipach. Może to też sugerować, że w odniesieniu do nich powinno się używać takich kategorii. Albo, że hipokryzja wrodzona w pojęcia „smaku" czy „gustu" powinna wpływać na nasz odbiór popkulturowych wytworów XXI wieku. Trudno mi zrozumieć jak ktoś powinien „ze smakiem" prezentować żałobę w klipie albo gdziekolwiek poza nim. Gdy chwalimy kogoś za „gust", chwalimy go po prostu za bycie dobrym konsumentem. Ale co moglibyśmy konsumować w czasie żałoby, poza tym jedynym rodzajem smutku, który nikomu nie smakuje – tym, którego nie konsumujemy, a który wbrew naszej woli konsumuje nas.

Jeśli chcecie zobaczyć, jak w jedno zlewają się żałoba, popkultura i przerażająca cyfrowa przyszłość, wpiszcie w Google „Tupac Hologram Coachella"

W prywatności smak jest bezużyteczny. Tata wykupił sobie miejsce na cmentarzu na długie lata przed śmiercią i wyprowadzał naszego psa na spacery tam, gdzie teraz jest pochowany. Mówiąc „wyprowadzał psa na spacery" mam na myśli, że wypuszczał go z samochodu i dawał mu za nim biec, aż się porządnie wyhasa. Robił to niemal codziennie, za każdym razem mijając swój pieczołowicie zaprojektowany nagrobek, ulokowany w miejscu, które zawsze napawało go dumą. Tata nawet nauczył mnie prowadzić na tym cmentarzu. Jeździłam w kółko po jednopasmowych uliczkach cmentarza i przez jego posępne polany upstrzone sypiącymi się mauzoleami. Mówił, kiedy skręcić w lewo, żeby odwiedzić jego grób. „Cześć tato!", wykrzykiwał, machając przez okno. „Cześć tato!", mówiłam, wiedząc jak strasznie śmieszne i smutne było to zarazem.

Reklama

Jeśli chcecie zobaczyć, jak w jedno zlewają się żałoba, popkultura i przerażająca cyfrowa przyszłość, wpiszcie w Google „Tupac Hologram Coachella". Traficie na film na YouTube, na którym widać niby-ludzką, znajomą postać, która jednak ma w sobie coś z komputerowej ilustracji. Kamera najeżdża na twarz Tupaca Shakura, zmarłego w 1996, ale także obecnego tam, na scenie festiwalu muzycznego w 2012. Krzyczał: „Wiecie, o co w tym kurwa chodzi?". „Nie" – zdawała się myśleć publiczność.

Chyba nikt na Coachelli nie wiedział co myśleć o tym dziwnym spektaklu, ale jeśli mielibyśmy wskazać jedno konkretne uczucie, na pewno byłby to dyskomfort. Oglądałam ten filmik na okrągło, gdy po raz pierwszy pojawił się w sieci, zawsze wzdrygając się i wyłączając przeglądarkę po tym, jak wirtualny Tupac pytał „Jak się bawicie, Coachella?".

Wygląda na to, że robiąc z Tupaca wirtualną marionetkę, Coachella stworzyła pewne tabu w tej samej chwili, w której je złamała. Teraz już wiemy, żeby nie sprzedawać ludziom hologramów martwych przyjaciół. To było czymś wulgarnym i brudnym. I na nowo złamało nam serca. Wskrzeszenie kogoś, przywrócenie do życia w sposób prawie namacalny, tylko po to, by niedługo później pozwolić mu zgasnąć – to tylko przypomina o tym, czego nie da się zapomnieć: że życie po śmierci, jeśli w ogóle istnieje, na pewno nie ma miejsca na tym świecie. Gdybym pojechała na festiwal muzyczny, a ktoś przypomniałby mi o tym, domagałabym się zwrotu pieniędzy.

Reklama

Chcesz być na bieżąco? Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


W głębi duszy hologram Tupaca to potwór – urocze zombie, które mimo wszystko odrzuca. Jest odpychający na swój własny sposób tak jak i żałoba. To zawsze coś paskudnego, pokracznego, kreatura Frankensteina pozszywana z przeróżnych emocji. Wszyscy znamy jego wstrętne oblicze, wszyscy go zaznaliśmy, ale w prywatności – bo gdy ból zmienia się z prywatnego w publiczny, zmieniają się również nasze oczekiwania wobec tego, jak powinno się go ukazywać i odczuwać.

W zeszłym roku The Atlantic rozmawiało z kilkoma psychologami o kwestii żałoby w mediach społecznościowych. Wielu z nich dostrzega pewną terapeutyczną wartość w nowych strukturach wspólnot internetowych. Uważają, że żałoba jest pewnym „wołaniem o ciepło i współczucie w środowisku powierzchowności i narcyzmu", jakimi są media społecznościowe. Mogą one też „pomóc w procesie żałoby, umieszczając go w kontekście wspólnoty, która mówi jednostce, że nie musi przez to przechodzić sama". W swoich wypowiedziach eksperci utrzymują, że strata kogoś i smutek po niej odczuwany, nie zmienia się i prawdopodobnie nigdy się nie zmieni – jak ujął to jeden z nich: „podstawowe siły rządzące tym zachowaniem nie zmieniły się". Twierdzą też jednak, że media społecznościowe potrafią pomóc w uśmierzeniu tego bólu, dzięki „kontekstowi wspólnoty", czyli innymi słowy, bezpośredniemu kontaktowi z niezliczonymi odbiorcami.

Reklama

Era cyfrowa nie zrujnowała naszych przestrzeni prywatnych, jak lubią twierdzić niektórzy. Przebudowała je i przypisała do nowych, publicznych pomieszczeń, w których z naszym bólem wciąż możemy robić, co tylko zechcemy. Możemy przekształcić go w hologram, sprawić, by tańczył i śpiewał. Możemy też umieścić go na portalach społecznościowych, prezentując go pośród innych nieistotnych eksponatów naszych żyć prywatnych. Zrozpaczone emoji Paris Hilton jest w złym smaku według standardów publicznego opłakiwania zmarłych. Jednak emocji, którą to emoji wyraża – absolutnemu osłupieniu – bliżej jest do smutku po stracie, którego nie widzą inni. Media społecznościowe dają nam tę kontrowersyjną możliwość pokazania się innym nawet wtedy, gdy jesteśmy sami.

Gdyby dowiedział się, że umieściłam jego zdjęcia na Facebooku, kłótniom nie byłoby końca

Mój tata był jedną z najbardziej prywatnych osób, jakie znałam. Do tego stopnia, że jego rodzice i rodzeństwo o chorobie dowiedzieli się już po jego śmierci. Gdyby dowiedział się, że umieściłam jego zdjęcia na Facebooku, kłótniom nie byłoby końca. Nie miałby nic przeciwko temu, co pisze teraz, ale tylko dlatego, że nigdy nie odmówiłby mi czegoś, co sprawia mi radość.

Odbyliśmy wiele dyskusji, w których nalegał, że przyjaciele – wręcz sama idea przyjaciół – to tylko zbędny dodatek do solidnej opoki, jaką jest rodzina nuklearna. Zgodnie ze swoimi zasadami nie miał żadnego przyjaciela – przynajmniej nie od moich narodzin. Jednak spędzał też niezliczone godziny w internetowych grupach wsparcia dla osób chorujących na raka, były dla niego wielką otuchą. Wspomniałam wcześniej, że smucił się samotnie; przed chwilą napisałam, że był najbardziej prywatną osobną, jaką znałam. Jednak w większości, ukrywał ten smutek tylko przede mną. Smucił się w miejscach publicznych, na tym samym cmentarzu, na którym ja go opłakiwałam; w internecie, na forum dyskusyjnym, które nie różni się wielce od dzisiejszych portali społecznościowych, w strukturach, których nigdy bym go sobie nie wyobrażała.

Jego wypady na cmentarz z początku wydawały mi się perwersją: snuł się po parku dla zmarłych, wokół pomnika, upamiętniającego jego wciąż trwające życie. Ale wiem, że uwaga, jaką poświęcał swojemu grobowi, była skutecznym sposobem rozliczania się z życiem. Jeśli osiem lat czeka się na śmierć, ma się dużo okazji do opłakiwania samego siebie. Gdy jest się mądrym, choć nieco dziwnym człowiekiem, można robić to nad swoim własnym grobem. Dzięki swoim samotnym wypadom sprawił, że nie widzieliśmy smutku i strachu, który go przeszywał. Trapił się prywatnie, czyli na cmentarzu, na którym nie było mnie i mojego brata.

Gdy już w końcu znalazł się w swoim grobie, nie odwiedzam go tak często. Byłam tam łącznie trzy razy: na pogrzebie z matką i bratem; sama, łkając; i ostatnim razem, śmiejąc się z tego okropnego żartu. Jest w tym pewna narracyjna symetria, opisująca trajektorię uczucia, która nie ma nic wspólnego z trajektorią mojego smutku. On nie ma żadnej trajektorii. Gdybym miała nanieść go na jakiś wykres, nie miałby żadnego sensu. Gdybym mogła go narysować, nadać mu kształt, pewnie wyglądałby jak tropikalna burza na zdjęciach satelitarnych – rozwijające się, luźno połączone spirale. Mam na myśli, że niezależnie od kształtu, jaki przyjmie nasz żal, zawsze pozostanie ulotny, dynamiczny, z potencjałem do pochłonięcia wszystkiego co w pobliżu, lub spokojnego rozpłynięcia się w codzienności.

Często zastanawiam się co myślał mój ojciec, stojąc przed swoim grobem

Nie wiem, kiedy następnym razem odwiedzę jego grób. Nie dodaje mi otuchy – zrobił chyba więcej dobrego dla taty, niż kiedykolwiek zrobi dla mnie. Rozumiem jednak jego geniusz, to marmurowa płyta z dniem śmierci po jednej stronie i głupim żartem po drugiej. Nic nie może być bardziej prywatne albo publiczne, nic nie jest w stanie lepiej wyrazić paradoksu żałoby, czegoś, co chce być widziane przez cały świat, nawet gdy się z niego usuwa. Smutek potrzebuje świadka, byle jakiego. Może być nim dziecko, kochanek, ktoś obcy albo jakaś strona internetowa.

Często zastanawiam się co myślał mój ojciec, stojąc przed swoim grobem, w tym samym miejscu, w którym ja zawsze stawałam i zawsze będę stawać. Wiem, że myślał o mnie, myślącej teraz o nim i że opłakiwał mnie, opłakującą teraz jego. To kojące uczucie, ta wiedza, że mój tata doświadczył smutku, który ja odczuwam teraz, tak samo, jak ja doświadczam jego uczuć sprzed lat. Nigdy więcej go nie zobaczę. Ta świadomość, której nie da się odeprzeć, łamie mi serce. Jednak zrozumiałam, że całe to opłakiwanie pozwoliło nam wzajemnie dostrzec siebie na przestrzeni lat. Połączyłam punkty z jego przeszłości i mojej przyszłości, a wszystkie linie zbiegły się w znikającym punkcie jego śmierci. Nie jesteśmy w niej razem, ale nie jesteśmy też sami.