Woda toaletowa Brutal: zapach prawdziwego mężczyzny i legenda Krakowa

Zdjęcia: Szymek Stanek

Miraculum zostało zrównane z ziemią. Na miejscu starej fabryki perfum, w której mieściły się start-upy, warsztaty, kawiarnie i słynny klub Fabryka, ma stanąć osiedle mieszkaniowe. Zabłocie stało się kolejną ofiarą gentryfikacji. Scenariusz jest zawsze ten sam, najpierw do opuszczonych fabryk ściąga bohema, zwabiona klimatem i niskimi czynszami. Dzielnica robi się modna. Po hipsterach i „nowym mieszczaństwie” przychodzą ludzie, którzy na atrakcyjnej lokalizacji postanawiają zbić interes i zmonetyzować cały hype.

Ceny działek rosną, cyganeria jest zmuszona zwinąć majątki a na miejscu zostają tylko rekiny biznesu. Na Zachodzie w postindustrialnych budowlach robi się lofty dla burżujów, jednak polscy deweloperzy wolą zaorać wszystko do gruntu i na tym miejscu postawić „luksusowe” apartamentowce. Kiedy Szymon – fotograf, z którym pracowałem nad materiałem – próbował zrobić zdjęcia z placu rozbiórki, został przegoniony przez ochronę. Coś, co jeszcze niedawno było dziedzictwem kulturowym Krakowa (część nawet została wpisana na listę zabytków) teraz stało się terenem prywatnym.

Videos by VICE

Historia krakowskiej firmy Miraculum sięga jeszcze czasów międzywojennych, ale czasy świetności przypadają na okres PRL-u, kiedy jako część Zjednoczenia Przemysłu Kosmetyków i Środków Czystości Pollena, eksportowała swoje produkty na trzy kontynenty. O fabryce na Zabłociu krążą legendy: podziemne baseny wypełnione po brzegi perfumami, tory kolejowe, którymi wysyłano towary wprost na zagraniczne rynki, unoszący się przez lata zapach kosmetyków.

Jednak największą legendą Miraculum jest niewątpliwie Brutal, zwany „testosteronem w płynie”. Jego produkcję rozpoczęto w 1977, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom społecznym – polski mężczyzna potrzebował wody kolońskiej na miarę jego możliwości. Przemysł w czasach Gierka opierał się w dużej mierze na sprowadzaniu zachodnich technologii za dolary i przerabianiu ich na polską modłę. Nic więc dziwnego, że Brutal był wzorowany na francuskiej linii „Brut”, z której korzystali Elvis Presley, Roger Moore czy Muhammad Ali. „Esencja męskości” – jak brzmiał slogan firmy Faberge – została rozcieńczona na spirytusem, tak by zadowolić rodzime gusta. Brutal miał być nie tylko elementem małej stabilizacji, ale też najwyraźniej lekarstwem na kompleksy Polaków – przełom lat 70. i 80. to okres, w którym powoli rodzi się polska klasa średnia, a kobiety zsiadają z traktorów, by piąć się po szczeblach kariery.

Jednak nie do kobiet adresowany był Brutal. Jak głosiła otwarcie szowinistyczna reklama, „emancypacja kobiet jest mrzonką, próbą ucieczki przed naturą, odrzuceniem dominacji mężczyzny nad płcią piękną, sztucznym przeobrażeniem świata (…). Nawet na stanowisku kierowniczym niewiasta wzdycha, przyglądając się mężczyźnie dobrze zbudowanemu, o szorstkim sposobie bycia. Uwielbienie dla ogłady znika, gdy pojawia się zdecydowanie, brutalność”.

Wyobraź sobie, że idziesz na imprezę i w tym tłumie jako jedyny popsikasz się Warsem, Brutalem albo Przemysławką. Jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś inny będzie pachnieć tak jak ty.

Wydawać by się mogło, że moda na „zapach prawdziwego mężczyzny” i „dominacja mężczyzny nad płcią piękną” minęły wraz z PRL-em. Że Brutala używają już tylko emeryci, cinkciarze i złotówy. Nic bardziej mylnego. Dwa lata temu Miraculum sprzedało go za 6 mln. zł. firmie LaRive z Grudziądza i od tego czasu Brutal przeżywa drugą młodość. Można go kupić w kioskach Ruchu, na bazarze, ale też w drogeriach i sklepach z perfumami. Jeżeli będziesz mieć szczęście, to spryskają cię nim również w jednym z modnych salonów fryzjerskich.

Żeby dowiedzieć się więcej o modzie na oldskulowe zapachy, poszedłem odwiedzić Mateusza Poznańskiego, znanego jako Delma. Dwa lata temu założył pierwszy w Krakowie barbershop Butter CUT, w którym strzyże mężczyzn – wyłącznie mężczyzn! – na klasyczną modłę, goli brzytwą, i jakżeby inaczej, pryska odlschoolowymi zapachami. Lokal przy ul. Kupa zapchany przez klientów. Sześciu fryzjerów uwija się przy fotelach, a mimo to chętnych nie ubywa. Chłopaki rzucają mięsem i niewybrednymi żartami. Delma czeka na nas na zapleczu – skoro biznes się kręci, może sobie pozwolić tu na chwilę papierkowej roboty.

VICE: Przejdźmy od razu do rzeczy, dlaczego pryskacie ludzi „Brutalem”?
Mateusz Poznański: Tak naprawdę częściej Warsem i Przemysławką. Brutal to cięższy kaliber. Ten cały revival starych zapachów wziął się stąd, że zachodnie barbershopy, na których siłą rzeczy się wzorujemy, powszechnie używają Bay Rumów. Bay Rum to nic innego jak woda po goleniu. Za granicą mają te wszystkie marki typu Pinaud czy Lucky Tiger, zapachy z bogatą historią. Tylko dlaczego mamy sprowadzać zagraniczne zapachy, skoro mieliśmy w Polsce Przemysławkę, Warsa, Brutala?

Przywracacie te marki do życia?
Każdemu się kojarzy, że taki Brutal to jest coś retro, co można kupić w kiosku RUCHu za kilkanaście złotych, zapach dla starych dziadków. A tu się okazuje, że Adam Szulc – barber z Poznania, który wpółpracuje z Adamem „Nergalem” Darskim – z powodzeniem promuje Przemysławkę. My w Krakowie mieliśmy fabrykę Miraculum i te wszystkie Warsy, Brutale, kremy do golenia Lider – to wszystko mamy pod ręką. Dlaczego nie pokazywać tych produktów? Z resztą skoro jest moda na klasyczne fryzury, klasyczne ubrania, to nic dziwnego, że pojawia się również moda na klasyczne zapachy. Skoro topowe sklepy streetwearowe mają w swojej ofercie Brutala to znaczy, że coś jest na rzeczy.

Myślisz, że to jakaś nostalgia? Powrót do PRL-u?
Wiesz co, ten zapach się nie zestarzał – co najwyżej jego wierni użytkownicy. Jakbyś opakował te produkty w ładne pudełko, rzuciłbyś w jakiejś drogerii, byłby to świetnie sprzedający się produkt dla facetów.

Kiedy dałem znajomym do powąchania „Brutala” w oryginalnym opakowaniu to krzywili się i mówili, że to zapach starego capa. Wystarczyło jednak przelać perfum do butelki po Old Spice i już zaczęły się zachwyty, że to porządny, głęboki zapach, amerykańska klasyka, nie to co ta chemia w drogeriach.
Kiedy przychodzą do nas młodzi klienci, to traktują te zapachy jak relikt. Przecież tym psikają się spoceni panowie z wąsem i w koszulkach z siatki, względnie emeryci. A tu się nagle okazuje, że jak nałożysz na kark czy na twarz po goleniu, to są zaskoczeni, że to tak dobrze pachnie. Wars Fresh to jest dla mnie w ogóle absolutny sztos, nie dość, że fajnie wygląda, bo jest taki niebieskawy, to jeszcze świeżo pachnie, dosłownie cool. Klasyczny Wars to jest hardkor. Przemysławka wali cytrusem i paprocią: „silny miły zapach”, jak ją kiedyś reklamowano.

Mamy w salonie takie olejki, o których mówimy, że pachną jak łzy Jezusa

A jak z Brutalem?
Jaki jest Brutal? Jak nazwa. Brutalny. To mu dodaje pikanterii – męski zapach, dla prawdziwego mężczyzny. Mamy w salonie takie olejki, o których mówimy, że pachną jak łzy Jezusa – w bliżej nieokreślony, ale bardzo fajny, sposób. A Brutal to z kolei pot żołnierza, coś, co przeżyło wiele, ale czujesz do tego sympatię. Nawet nie sympatię. Szacunek.

To jest zapach z historią. Kiedy przychodzi mężczyzna 40+, czy nawet 60+, i nagle spryskasz go Brutalem, to stają mu przed oczami wszystkie wspomnienia. Pierwsza wizyta z ojcem u fryzjera, pierwsze golenie, to jak pachniał dziadek, jak sam za bardzo się spryskał, idąc na pierwszą randkę – same dobre rzeczy. No, chyba że w dzieciństwie dopadł cię zboczeniec pachnący Brutalem (śmiech).

OK, cały czas obracamy się wokół tęsknoty za przeszłością. Myślisz, że moda na Brutala to coś więcej, niż tylko wspomnień czar?

Zdecydowanie. Kiedy na początku lat 90. opadła Żelazna Kurtyna, zachłysnęliśmy się towarami z Zachodu. A teraz mam wrażenie, że nastąpił jakiś przesyt – szczególnie, że mamy dostęp do wszystkich produktów z całego świata, wchodzisz na eBay, jedno kliknięcie i możesz mieć wszystko, czego dusza zapragnie. I paradoksalnie te polskie produkty, które mamy praktycznie pod ręką, to coś nowego, oryginanlego. Wyobraź sobie, że idziesz na imprezę i w tym tłumie jako jedyny popsikasz się Warsem, Brutalem albo Przemysławką. Jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś inny będzie pachnieć tak jak ty.

Z resztą jest ogólnie taka tendencja, że w tej masie towarów i usług szukamy czegoś unikalnego, swojego. Chodzisz do swojego fryzjera, swojego dentysty, swojej knajpy, no to pryskasz się swoim zapachem. I nic dziwnego, że wybór pada na „swojski” zapach, a nie jakąś perfumę z sieciówki, której używa się na całym świecie.

Mówisz, że twoim ideałem jest luj.
To słowo, które zresztą znaczy różne rzeczy w zależności od regionu, kojarzy się z kimś nieuczesanym, śmierdzącym…

Luj rymuje się z niechlujem.
No właśnie. A mimo to, mówię luj na gościa, który wychodzi z mojego zakładu ładnie ostrzyżony i do tego zajebiście pachnie. Niby luzak, ale tak naprawdę dobrze wychowany. Traktuje ludzi z szacunkiem, ale kiedy trzeba, potrafi się postawić. Szanuje kobiety, ale docenia świńskie żarty w męskim gronie. Nie chcę wypuszczać z salonu dżentelmenów, bo po pierwsze sam się nim nie czuję, a po drugie nasi klienci przychodzą wprost z ulicy i to jest cały przekrój społeczny – adwokaci, prawnicy i lekarze, barmani czy tatuatorzy, ale też zwykłe chłopaki, które chcą się po prostu dobrze opitolić. Nie da się na siłę zrobić z tych ludzi dżentelmenów. To co ich łączy to nie jakieś dobre maniery, czy umiejętność dobrania butów do butonierki, ale charakter, pewność siebie połączona z poczuciem humoru, czy własny styl. Każdy z nich jest lujem na swój sposób.

Wiesz, w slangu gejowskim luj to mężczyzna „charakteryzujący się prostactwem i tężyzną”, byczek.
No widzisz. Myśmy to słowo wyrwali z kontekstu. To nie jest tak, że luj jest jakimś mięśniakiem, macho. Nie chodzi o stężenie testosteronu, czy napinkę na bycie samcem alfa. Bardziej, że spod tej ogłady i sznytu przebija się słodki brutal. Na tym polega urok luja.

Dzięki!

Postanowiłem, że również spróbuję pachnąć „jak ojce” i wypróbuję Brutala. Na pierwszy ogień poszedł after shave – najmniejsze stężenie zapachu, najwięcej spirytusu, w sam raz na dobry początek dnia. Wychodzę spod prysznica, biorę maszynkę, golę się na gładko i przechodzę do eksperymentu. Brutal nie pachnie, Brutal wali alkoholem. Zaciskam zęby i wklepuję go w twarz. Oczy stają dęba, czuję jak w pory skóry dostaje się żywy ogień. Mija pierwszy szok, wychodzę z łazienki. Czy moja dziewczyna westchnie na widok mężczyzny „dobrze zbudowanego, o szorstkim sposobie bycia”? Jasne. „Jezu, czym ty pachniesz! Nie zbliżaj się do mnie”. Na szczęście płyn po goleniu wietrzeje po paru godzinach, więc mieliśmy chwilę dla siebie – póki nie poprawiłem się wodą kolońską Brutala. Mocny zapach fougere (kombinacja lawendy i mchu dębowego), wzbogacony o nutę korzenną i paczulę utrzymuje się przez resztę dnia.

Zobacz, jak w latach 80. wyglądali polscy punkowcy.

Przez następny tydzień spotykałem się z różnymi reakcjami. Rodzona matka kazała mi zejść z oczu, bo „śmierdzę jak stary cap”. Jeżeli nie liczyć znajomej, która podkochuje się w Humpfrey’u Bogarcie, to komplementy dostawałem tylko od kolegów. W końcu Freddy Mercury był tak męski, że spotykał się tylko z mężczyznami. Chyba podobnie jest z „zapachem prawdziwego mężczyzny” – działa tylko na innych mężczyzn. Jeszcze ekspedientki w sklepie osiedlowym, pamiętające jeszcze poprzednią epokę, patrzyły na mnie ciepło, kiedy kupowałem rano bułki. Jednak w pewnym momencie otoczenie przyzwyczaiło się do zapachu towarzyszącego mi od rana, do wieczora.

Ja, szczerze mówiąc, przestałem już go czuć. Na pożegnanie z Brutalem postanowiłem wypróbować jego najmocniejszej wersji – EDT (eau de toilette, czyli woda toaletowa). Nic dziwnego, że sprzedają to z atomizerem, bo już jedno psiknięcie sprawia, że zapach unosi się wszędzie. Tak wypachniony idę na randkę z dziewczyną. „Ładnie pachniesz” – słyszę na powitanie. „Co to za zapach?” Gryzę się w język, żeby nie odpowiedzieć cytatem z Dnia świra. Ach, ta esencja męskości.