Niektóre kooperacje są tu uświęconym klasykiem, jak gin i tonik, by wspomnieć tylko Tedego i Numera, Jaśka Wygę i Kasa bądź Daba i Jokę. Lubimy jak spadkobiercy spotykają się z mistrzami (Knap i Numer bądź Mes), jak zaciekli wrogowie podają sobie ręce (Peja i Gural) albo jak krzyżówka stylów jest zupełnie kontrastowa (L.U.C i Sokół, Eldo i Fisz, Vienio i Łona). Warto ten temat rozwinąć, stad właśnie poniższe zestawienie. Do części z tych współprac doszło, ale w niezadowalającym zakresie. Do części pewno nigdy nie dojdzie. Ale przecież nic Polaków nie cieszy jak trochę spekulacji i domniemań. Zapraszamy do dyskusji.
Astek (Dwa Sławy) i Taco Hemingway
Obaj panowie wydają się trochę z niehiphopowej bajki. Wiecie, coś jak ulubiony rap barberów i somelierów. Ale najwyraźniej słaba musiała być ta nasza bajka, bo na tę błyskotliwość odbiorcy czekali jak na płyty od Tomba. To takie zwrotki, że niepełnosprytni muszą grzać Geniusa, by skumać te mapy połączeń i odniesień, a przypisów jest tam więcej, niż w pamiętnikach Paska. To zupełnie copywriterskie podejście do pisania u dwóch gości znających popkulturę od lookbooków po cookbooki, zdolnych nanizać na bity wiele pereł skojarzeń z lamusa i pocisnąć absolutnie współcześnie i wielkomiejsko. Zgryźliwy humor czujnych obserwatorów pełen wyrzutów mienia i sumienia mógł spotkać się w jednym numerze, ale Dwóm Sławom zabrakło cierpliwości, by czekać na zwrotkę Hemingwaya. Aha, czemu Astek? Bo w DS panowie się zrównują, ale cały czas bilans wskazuje na to, że Jaras w zespole troszkę lepiej pisze i troszkę gorzej rapuje. Także Taco odstawałby bardzo, niemniej mniej.
Videos by VICE
Łona i Afrojax
Adrian Mole i Obywatel Piszczyk polskiego rapu w jednym, asystent aspołeczny ministra dziwnych hiphopowych kroków, który szybko zgubił swój pork pie hat i swoje jazzowe płyty. A do tego szczecińska inkarnacja Wojciecha Młynarskiego, w której wewnętrzny Przybora pisze czułe listy do wewnętrznej Osieckiej, cmok. Nagrali ze sobą numer, który skończył na jakimś zapomnianym winylu, będąc znanym tylko najwierniejszym fanom obydwu wykształciuchów. Był o paleniu. Łona nie pali już niczego, Afrojax przyjął przydomek “Legendarny” i pali przede wszystkim Jana, dlatego obaj mogliby dorzucić do pieca. Żeby się Taco i Sławom nie wydawało, że są AŻ TAK dobrzy, erudycyjni i oryginalni.
Oskar (PRO8L3M) i Jeżozwierz
Dwa buldożery bitów. Waga najcięższa. To nie jest rap, to jest taranowanie werbli. Stylówki, które jak kwas przeżrżą się na wylot przez wszystko. No tak, ciężko się słucha, ale to jak narzekać, że nadlatujące bomby nie brzmią przyjemnie. To ma poniewierać. Tych kolesi poznasz, kiedy tylko zaczną rapować. Kiedy czytałbyś teksty też wiedziałby, że to oni, bo nikt tak nie opowiada, nikt tak nie myśli, bo to jest ekstrakt ulicy, krawężnika, ławki, bletki i butli, który powinien być przepisywany na recepty odchuchanym słuchaczy rapu z bananowych osiedli. To ma technologię Warszawa Inside. Ma zasady. Gdyby Oskar spotkał się z Jeżem (i na przykład jeszcze z BRZ-em) na jakimś zasyfionym bicie Solupete’a, to by trzeba tego zabronić specjalną ustawą, bo modyfikowałoby rap genetycznie.
Eldo i Sokół
Panowie się spotkali. Eldo był wtedy jednak specjalistą od wszystkiego, z Eminemem, graffiti i freestylem włącznie, latał X-Wingiem, bronił tytułu, głosował na Kwaśniewskiego i był zasadniczo nieznośny. Z kolei Sokół miał tendencje do bycia tak hermetycznym, że można go było pakować kosmonautom na drogę, a gdyby go nie daj boże odpakowali, uczyłby nieświadomych i ślepych jak prawilnie zachować się w warunkach nieważkości. Bliski dla bliskich, czystki dla wszystkich, elo. Swojego nagrania żałował, o czym nie omieszkał potem mówić. Nieważne. Wyobraźcie sobie, ciśnie Sokół te swoje okropieństwa, odziera ludzkość z reszty człowieństwa, wyrywa rogi jednorożcom, szuka najczerniejszej czerni i tak dalej, a wtedy rozlegają się chóry, dźwięki harfy i na suchego przestwór bitu wpływa Eldo, cały na biało, i jak łódka brodzi. Powstaje z tego numer tak warszawski, tak plastycznie oddający klimat ulic, autobusów, fontann, skwerów, spelun, concept store’ów i meczetów, że Taco Hemingway nigdy już nie wsiada do metra, a Pablopavo wynajmuje apartament w Poznaniu. Słuchalibyście do momentu sądowego zakazu dotykania przycisku “Replay”.
Hans i Skorup
Jeden jest z Wielkopolski, drugi ze Śląska. Niezależnie od siebie stali się właścicielami najbardziej własnych, najbardziej oryginalnych styli. Cholera, można im pewno co nieco zarzucić, że tu czasowniki, tam jakoś tak sklejone na siłę, ale niby po co, skoro czeka się na ich zwrotki, choćby dlatego, że do łba może im strzelić wszystko i nie wiadomo co na bicie powiedzą. Łączy ich jedno – nikt tak pięknie nie eksponował naszej polskości w całej swojej przaśnej krasie, żaden rap nie pachniał tak kusząco bimbrem, pyrami, salcesonem, tak malowniczo nie odmalowywał chłopsko-robotniczego kraju Januszów i Grażyn, tak kreatywnie nie żonglował stereotypami, nie grał na nostalgicznej strunie. To, że Donatan nie zaprosił na “Równonoc” żadnego z tych gości, było największym jego błędem. Oni powinni się spotkać, najlepiej w jednym numerze.
Wuzet i Junior Stress
Kiedy Wuzet wziął się za polski grime, to skuter Sidneya Polaka zniknął gdzieś za horyzontem i nawet Pezet nie miał co do tego wątpliwości. Nikt z taką dezynwolturą nie operował głosem, nie zerwał się ze smyczy werbla i soundsystemowo nie uprościł składania rymów nie zastanawiając się przy tym co wypada, co nie. WZ to anarchista bitu czy riddimu. Z kolei Junior Stress płynie tu jak nikt, choć słuchacz rapowy bywa zbyt uparty, by podpisać się pod tą dość oczywistą tezą. Wyobrażcie sobie teraz ich na jakimś potężnym grime’owym szatanie, wkurwionych i rozpędzonych – przypomnę tu przy okazji, że grime wyszedł z dancehallowego, nie hiphopowego podwórka i to chłopak od “Jamajki” powinien najlepiej go czuć. Byłem świadkiem jak na wspólny kawałek dogaduje się (w imieniu Stressa) szara eminencja współczesnej polskiej sceny regałowej Kuba 1200 i ziomki Wuzeta z Mordor Muzik. Może czas na utrzymane w klimatach wyspiarskich spotkanie na szczycie? Juniorowi bliżej do pól Podlasia niż do londyńskiego multi kulti, ale to nie byłaby przeszkoda nie do pokonania.
Bisz i Zeus
“Wilk Chodnikowy” i “Zeus. Nie żyje” ukazały się w jednym roku, jesienią. I to był czas kiedy za oknem zrobiło się raptem zimniej i chłodniej. Boleśnie osobiste płyty nie tylko przeniosły ekshibicjonizm na nowy poziom, ale znakomicie diagnozowały pokolenie. Krwią pisane, ogniem rapowane dawały dowody wyjątkowej wrażliwości i ogromnego rozczarowania będąc druzgoczącym świadectwem wejścia w dorosłość. Obaj goście mieli taki wachlarz metafor i flow, że ich zetknięcie groziłoby wytworzeniem się rapowej masy krytycznej, nie mówiąc, że odwadniałyby się całe katedry na kierunkach humanistycznych. Ale takie spotkanie miało miejsce przy okazji kawałka promujące białostockie Up to Date, na bicie The Returners. Zwrotkę bydgoszczanina i łodzianina przedzielił wówczas torunian Małpa. To był świetny kawałek z trzema dobrymi wjazdami, przydałoby się jednak spotkanie we dwóch.
Sokół i Fokus
Dwa niskie, głębokie głosy, które rozpoznasz w sekundę. Dwóch typów, którzy zrewolucjonizowali rapową narrację, bo “Każdy ponad każdym” tego pierwszego i “Czas” tego drugiego, to dwa kamienie milowe miejskich storytellingów. W końcu dwaj goście, którzy umieją twardo i bezlitośnie ująć w wersach rzeczywistość, nie pokładając nieuzasadnionej wiary w ludzkość i ładując do pełna sarkazm, sceptycyzm i bezpardonowe poczucie humoru. Warszawsko-katowickie collabos zawsze wychodziły dobrze – kiedy Fokus wpadał z wizytą do Pezeta (uwaga na udaną rewizytę!), Gano i Hastu do Tedego, a Jajonasz czy K44 do Volta, to działa się historia. Chciałbym to usłyszeć, myślę, że Sokół puścił już w niepamięć czasy, gdy Fokusmok paradował w zaczepnej koszulce z napisem “Krzywo”.
Fisz i Roszja
No tak. Obydwaj panowie są weteranami, którzy jakoś nie umieją się wypalić, choć próbowali na scenie naprawdę wielu rzeczy. Grali organicznie, z żywymi instrumentami i grali (igrali?) też elektronicznie. Obaj umieją rymować do bitu, wbrew bitowi, a także zaśpiewać. Wymyślali sobie alter ego, wymyślali sobie koncepty, buntowali się, cierpieli, prześcigali w ekscentrycznych zabiegach. To tacy goście, że jak ich zostawisz na chwilę z pędzelkiem i paletą, po czym wyjdziesz toalety, to jak wrócisz, masz szansę na to, że zastaniesz gotowy obraz i to taki, że nic tylko wystawiać. Tymon Smektała, pionier rapowej dziennikarki, przyznał zresztą kiedyś, że Roszja miał tu potencjał na zostanie drugim Fiszem. Tyle tylko, że pierwszy Fisz powoduje, że w polskiej muzyce dynastia Waglewskich pozostaje przy władzy. A sfrustrowany Roszja rzuca we wrocławskiej wizji lokalnej (edycja Whitehouse) o wielkich płytach, których nikt już nie pamięta i ekonomii gówna w milionowych wyświetleniach. Solowa “Dusza podziemia”, Sfond Squnksa, Tomasz Andersen, Ucieczka z Kolonii to były w naszych realiach rzeczywiście wielkie płyty, i, co gorsza, nikt ich nie chce sobie przypominać, ale po co się denerwować. Co ciekawe, Roszja z Fiszem mieli ze sobą coś wspólnego. W wyniku zawirowań obaj przy okazji płyty “Poeci” wzięli się za interpretację tego samego wiersza Gałczyńskiego, dzięki czemu powstały dwie wersje jednego numeru. A każda z nich zawierała co nieco o kokainie i wąchaniu kotów, a także wersy “A był jeszcze jeden poeta / co chodził na koturnach / jak się urżnął, to zwykle mówił / – Moja muza jest górna i chmurna”. Obaj panowie mogliby połączyć siły, choćby po to, żeby właśnie z taką poezją walczyć.
Holak i L.U.C
Bang. Kanał kumkatywny. Mózg dwukrotniecałkowicierozhummusowany.
Jeszcze pięć? Bardzo proszę!
Pono i Fokus (gęstość rymu, poza tym to już wypaliło na mixtapie Prosto), Sheller i Ero (najlepsze głosy rap gry, doskonałe wspólne bragga na zeszłorocznej płycie Shelleriniego), Brahu i Kuba Knap (Kalifornia w sosie trójmiejsko-warszawskim), Sobota i VNM (typy od których na poważnie zaczęła się nowa szkoła znowu razem), Jot i Eskaubei (krągłe i wyluzowane style weteranów południowych scen).