Colin Self – Ucieleśnienie teorii Queer

Pierwszy raz zobaczyłam Colina Selfa w West Village club – podejście drugie odbyło się już za pośrednictwem komputera. Self to zwierz nocny. Postać w burgundowej pomadce, o wyglądzie Laury Dern, kojarzony jest głównie z Chez Deep, grupy drag-queen pochodzącej z Nowego Jorku. Colin funkcjonuje też jednak poza sceną drag, jest muzykiem, DJem, prowadzi imprezy, kręci filmy, jest społecznościowym aktywistą. Jak przystało na przedstawiciela cyfrowego pokolenia (urodzony jest w 1987 roku), Colin wszystkimi swoimi działaniami chwali się w Internecie – jego konto na Twitterze powala.

Osoba Colina to synonim dzisiejszych czasów. Jako ucieleśnienie teorii odmienności, wszystko, czym się zajmuje, od zbierania datków na jego autorską inicjatywę Radical Diva Grant, po zawodzenie przy występach w klubach, jest definicją hołdowania indywidualnościom. O ile Colin zdecydowanie chwali sobie swoje “totalnie męskie ciało”, jego identyfikacja płciowa opiewa o wszelkie typy: “facet, kobieta, cokolwiek – jestem też kosmitą i wiedźmą, i wróżką.” Postawił sobie za zadanie przymierzenia się do wszelkich typów bytu.

Videos by VICE

Poprzez swoje rozmaite działania Colin otwiera ludziom oczy na istnienie charakterystycznych osobistości i tworzy platformę dialogu dla takich postaci. Jego celem w działaniach przy takich projektach jak coroczny Next Time Symposium (kilkudniowej imprezie, podczas której prezentowana jest sztuka drag, odbywają się występy i panele polityczne) jest pokazanie, że wszelkie koncepcje mogą być równie łatwo przyjmowane, jak z łatwością można chwilowo przyodziać kobiecość, nakładając jedynie szminkę na usta.

W dniu, kiedy spotkałam się z Colinen Self w 3-piętrowej przestrzeni w Bushwick, gdzie mieszka, wcale nie miał ochoty malować się pomadką. Nałożona, ale szybko starta szminka zmieniła tylko lekko odcień jego ust. Nie był to też dla niego dzień odpowiedni na chodzenie w peruce. Zamiast tego zdecydował się oprowadzić nas po domu muślinowym kombinezonie, a do rozmowy przyodział marynarkę Thierry’ego Muglera, która, według niego, była dość „narzucającą się”. Pod zawieszonym na ścianie stworem Jona Rafmana i lepem na muchy w kształcie domku na drzewie, rozmawialiśmy o występach, kulturze queer i jaką drogę Colin przebył, by stać się sobą.

VICE: Colin Self to Twoje prawdziwe imię?

Colin Self: Tak! I jestem za to wdzięczny. Zawsze sobie myślę – dzięki tato! Świetnie się nim operuje: selfies, self-care, self-actualization…

Idealne zestawienie. Skąd jesteś?

Dorastałem w Aloha, w Oregonie, na skraju przedmieść, w lesie pomiędzy Portland i Oregon Coast. Mój tata jest kompozytorem i inżynierem, moja mama zaczęła uczęszczać do szkoły muzycznej, kiedy byłem mały. Mam trzy siostry – dwie starsze, jedną młodszą – wszystkie równo postrzelone. Dorastałem w domu zdominowanym przez kobiety i wypełnionym kobiecą energią.

W jaki sposób wylądowałeś na nowojorskiej scenie?

Pamiętam koncert Sleater-Kinney, na który poszedłem mając jakieś 14 lat. Patrzyłem, jak dziewczyny pokładały się na gitarach członków zespołu i rzucały się na nich, po czym powiedziałem do mojego przyjaciela, „Tak właśnie chcę, żeby wyglądało moje życie.” Bardzo zainspirował mnie też Riot grrrl – to był powód wyboru college’u w Olimpii. Tam poznałem wszystkie te niesamowite kobiety, które swoim performensem oddziaływały na ludzi i otoczenie. Stały się moimi mentorkami. Ostatecznie przeniosłem się do Chicago, gdzie skończyłem szkołę. W Nowym Jorku wylądowałem w 2010 roku.

Kiedy zacząłeś występować z Chez Deep?

Chez Deep zawiązało się w 2012 roku. Razem z Samem Banksem, Hari Nefem, Alexis Penney i Bailey’em Stilesem zaczęliśmy jako „supergrupa drag”, która przeistoczyła się w coś więcej. Nazwałbym to raczej kolektywem artystycznym. Stworzyliśmy grupę futurystycznych, androgynicznych artystów, każdy z nas był uosobieniem jakiejś genderowej wariacji. Jesteśmy niczym cyborgi, obcy, wiedźmy, mutanty, hybrydy, działający na rzecz wyzwolenia dbałości o siebie i wszystkich wokół, z wykorzystaniem sztuki drag, monologów, tańca, śpiewu, wspieraniem innych inicjatyw. W przyszłym roku planujemy skupić się głównie na wspólnym tworzeniem filmików.

Skąd wzięła się nazwa grupy?

Tak naprawdę, to wywodzi się z błędnej interpretacji Nicku Twittera mojego przyjaciela Jamiego – @twobitchesdeep. Jednen z członków naszej grupy omylnie odczytał go jako two-bit chez deep. Stwierdził, że „chez deep” to całkiem ładna nazwa i przy niej zostaliśmy, bo doskonale oddaje to, czym jesteśmy – deep house, głęboka świadomość, kult boskości, głębia interpretowana na wszelkie sposoby.

Twoje konto na Twitterze przekonało mnie, że powinnam z tobą porozmawiać. Twoje posty są podobne zupełnie do niczego – pełne feministycznych odniesień, szeroko zakrojonej promocji własnej osoby, komentarze rzeczywistości kulturalnej. Pośród całego chaosu pojawiasz się ty i twoje przemyślane, pozytywne uwagi – niczym oaza spokoju.

Twittera powinno się przeglądać w pełnej świadomości umysłu, bo może okazać się grząskim gruntem. Ja staram się zamieszczać przemyślenia, które pomagają mi zrozumieć siebie i to, w jaki sposób odnaleźć się w tym świecie. Mantry, modlitwy, afirmacje są niezbędne, żeby zrównoważyć cały ten chaos, histerię i marudzenie. Takie komentarze, jak moje, są zdecydowanie w deficycie. Język mówiony jest najstarszą formą magii, zapomnieliśmy już, jaką siłę ma język, komunikat. Ulegliśmy jakiejś globalnej hipnozie, będąc pod wpływem „Kardashianizmu”.

Co to takiego?

Kardashianizm polega na ślepym kultywowaniu i dążeniu do piękna i bogactwa. Rodzina Kardashian to grupa ładnych, bogatych ludzi, którzy nie robią nic poza byciem ładnym i bogatym, a mimo to wszyscy wielbią ich niczym bóstwa. Nie zrozumcie mnie źle: Kim Kardashian jest piękna i w ogóle. Ale ta cała sytuacja, obsesja na punkcie tego, co przeczytamy w US Weekly, czy na blogu Pereza Hiltona, potęguje rozprzestrzenianie się postawy eskapistycznej.

Jednym z moich osobistych faworytów wśród twoich postów jest ten, mówiący, że “Jeśli nie jesteś dziwadłem,nie przykuwasz uwagi.” Dziwactwo jest teraz w modzie. Mykki Blanko zdobywa coraz większą popularność. Rupaul’s Drag Race doczekał się szóstego sezonu. W zeszłym roku świat miał przyjemność zapoznać się z takimi postaciami jak Chelsea Manning czy Laverne Cox. Wystosowano również petycję, która ma na celu przeforsowanie osoby Carmen Carrery jako kolejnego Aniołka Victoria’s Secret. Nawet Miley Cyrus wystylizowana jest na lesbijkę. Co myślisz o tym trendzie na queer?

Jeśli chodzi o transów, świat nabiera świadomości, ale to jest tylko mikro wycinek z tego, co się dzieje w naszej społeczności, co i tak jest lepsze niż nic. Ale ten mały procent nijak nie reprezentuje całości. Rupaul’s Drag Race jest całkiem zabawny, ale dlaczego zyskując tytuł „Kolejnej Amerykańskiej Gwiazdy Dragqueen” równa się zostaniu twarzą promującą wódkę, dostaniu 100 tysięcy dolarów do kieszeni i na tym koniec? To ma się nijak do rzeczywistości i świata trans. Obserwowanie tego, jak pojęciu drag nadawana jest jakaś estetyka i fetysz, bez odniesienia do całej społeczności, która wokół niego funkcjonuje, jest niesamowicie frustrujące. Szczególnie biorąc pod uwagę pryzmat homofobii, przez który jest postrzegane. Jest niezliczona ilość osób, która chętnie ogląda Rupaul’s Drag Race, ale nigdy nie będzie miała okazji porozmawiać z transseksualistą, żeby poznać, jak świat queer wygląda naprawdę.

Co myślisz na temat dążenia do nadania związkom gejowskim tradycyjnej formy, oswojenia ich poprzez, na przykład, legalizowanie małżeństw homoseksualnych.

Uważam, że to świetny kierunek. Dla mnie osobiście małżeństwa gejowskie nie są żadnym priorytetem, ale uważam, że nikomu nie powinno się zabraniać kochać i poślubić kogokolwiek ma ochotę. Ale na pewno do tego nie zmuszać. Urozmaicenie jest pozytywne. Nawet osoba ze środowiska queer, która chce doprowadzić do ujednolicenia całej społeczności działa przeciw niej.

NATURAL RUBBER

NOCNY KURS

TRANSMODELKA CARMEN CARRERA ROZPOCZYNA TRANSFORMACJĘ MODY