Moda na pośmiertne płyty nie dotarła jeszcze do Polski. I całe szczęście, bo pośmiertne kariery budzą skrajne emocje. Jego pierwsze pośmiertne dzieło „Michael” spowodowało spore zamieszanie. Zbitki studyjnych fragmentów piosenek połączone z nowoczesną techniką, pod przykrywką prezentu dla fanów miały przynieść gigantyczne korzyści finansowe. Publikacja materiałów, których nigdy nie pokazał artysta może być traktowane jak brak szacunku. Prawdopodobnie pewne utwory nie ujrzały światła dziennego bo nie chciał tego autor. Może były za słabe, może ich po prostu nie czuł. Mimo to płyta została wydana. Niestety pierwsza pośmiertna płyta nie zniechęciła producentów. Od dziś można kupić jego drugą pośmiertną płytę o nazwie „Xscape”. Ma być o wiele lepsza.
Pośmiertna płyta to już standard na amerykańskim rynku. Takiej samej „doczekała się” kilka lat temu Amy Winehouse, z tą różnicą, że tam decyzję podejmował jej ojciec. To on wyraził zgodę na wydanie 12 nieopublikowanych wcześniej utworów. Krążek cieszył się ogromnym zainteresowaniem i przyniósł duże dochody, a to kusi wszystkich producentów. Był tam również „pozytywny” element w postaci 1 funta ze sprzedaży płyt, przeznaczony na fundację imienia Amy Winehouse. Zastanawia mnie tylko czy nieżyjąca już od kilku lat artystka byłaby zadowolona z premiery.