Dlaczego Zachód nie chce pamiętać o wojnie na Ukrainie?

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Canada

Zawsze, gdy ktoś pyta mnie o moje reportaże z wojny na Ukrainie, słyszę przezabawne komentarze w stylu: „A no tak, to jeszcze tam się biją?” albo: „Ale czy to się już jakiś czas temu nie skończyło?”.

Videos by VICE

Zazwyczaj jako odpowiedzi używam tej anegdoty ze świetnego artykułu, który ukazał się w zeszłym roku w „Guardianie”. Historia ta miała miejsce w 2017 roku. Mała dziewczynka siedziała w domu i oglądała kreskówki w miejscowości Awdijiwka, położonej na linii frontu między wspieranymi przez Rosję separatystami a ukraińskim wojskiem. Żeby opisać to miejsce, mógłbym porównać je do Mad Maxa, ale wojna na wschodzie Ukrainy to nie żaden pieprzony film. To rzeczywistość.

Dziewczynka bawi się z kolegami, a walki jak zwykle zaczynają się około godziny 16. Na ogródek, w którym jej mama z sąsiadami grzeją się w słońcu, spada pocisk z moździerza. Dziewczynka biegnie ulicą. Krzyczy, że jej mamusia nie ma głowy.


OBEJRZYJ: Poza kontrolą: samowolne bojówki Ukrainy


To gorąca wojna. Co znaczy, że od 2014 roku ani na chwilę nie milkną strzały. Zachód już dawno przestał się nią interesować, z wielu powodów, podszytych po równo ignorancją i bigoterią. To nie epicka Wojna z Terrorem, w której złoczyńcy wbijali się samolotami w wieżowce, obcinali głowy dziennikarzom, brali w niewolę Jazydów, czy zlecali zamachy na koncerty rockowe w Paryżu. W tej wojnie granice między dobrem i złem się zacierają, obie strony piszą cyrylicą i z grubsza wyglądają jak twoi sąsiedzi. Ta wojna trwa w dawnym bloku wschodnim, który w zachodniej świadomości od dawna funkcjonuje jako kraina przemocy i bezprawia. W końcu to tylko Słowianie biją się ze Słowianami, w dodatku daleko od miejsc, które naprawdę się liczą, prawda?

Tylko że przez tę wojnę w cztery lata życie straciło ponad 10 tysięcy osób, doszło do szacowanego na miliardy dolarów kryzysu humanitarnego i nic nie wskazuje na to, żeby wkrótce miała wygasnąć. Jak na ironię zachodnie media co dzień rozwodzą się nad zmową Trumpa z Rosją podczas amerykańskich wyborów prezydenckich, a jednocześnie ignorują front wojny między Moskwą a demokracją przebiegający w Donbasie. Tyle że tu kwestie zhakowanych demokratów, czy dochodzenia Roberta Muellera nie zaprzątają myśli walczących po żadnej ze stron. Ich twarze mówią jedynie: Mam już dość śmierci i zniszczenia.

Zacząłem pisać sprawozdania z Ukrainy w 2016 roku. Od tamtej pory widziałem setki takich twarzy na całym froncie w Donbasie. Żołnierze regularnego wojska, porzucający kamizelki kuloodporne, by w samych koszulkach walczyć w okopach Promzony. Członkowie bojówek jedzący zepsutą kiełbasę w przerwie w wymianie ognia. Babcia kryjąca się w swojej piwniczce na owoce przed bombardowaniem. Ich wzroku nie da się pomylić z niczym innym. Dla Kanadyjczyka wychowanego na przedmieściach Ottawy było to coś zupełnie obcego.

Fot. via Chris Yapp

Jasne, działania wojenne nieco spowolniły po wyraźnym szczycie walk w 2015 roku, ale teraz zamiast ogromnych ofensyw, wielkich bitew i zestrzelonych helikopterów, na całym froncie pojawiły się okopy, przypominające te spod Sommy. Obie strony zalegają jak wmurowane na swoich pozycjach i każdej nocy zasypują się ogniem z karabinów i ciężkiej broni. Nieustannie słychać basowe dudnienie artylerii, a pociski smugowe, światła dronów i dym przebarwiają niebo. Czasem nawet zabrzmi huraganowy grzmot rakiet GRAD. A w tych conocnych starciach na całej długości frontu przebiegającego przez Donbas, Donieck i okoliczne miasta giną ludzie. Zarówno żołnierze, jak i cywile.

Prezydent Donald Trump uwielbia mówić o wojnie. Jego atomowy guzik jest większy niż Kim Dzong Una, tego małego człowieczka z rakietami. Wszystko jedno. Nigdy nie walczył na wojnie ani nawet żadnej nie widział. Ani on, ani międzynarodowa społeczność nie robią nic, żeby naprawdę zakończyć kryzys na Ukrainie. Wszyscy wolą ignorować tę wojnę, w której giną jacyś nieważni ubodzy ludzie, byle tylko dalej móc rozgrywać partyjkę geopolitycznych szachów.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Jeśli pojedziesz do Donbasu, w samo serce konfliktu, zobaczysz watahy psów, które wyglądają na dzikie, dopóki nie zauważysz, że wiele z nich wciąż ma obroże. To pozostałości po cywilach, którzy porzucili swoje zwierzęta na samym początku wojny. Psy mają się jednak nieźle. Wróciły do swoich pierwotnych instynktów: biegają stadami, gryzą się i parzą pośród lejów po bombach i budynków upstrzonych dziurami po pociskach, wśród potłuczonego szkła i na polach minowych. Gdzie nie spojrzysz gówno, ludzkie i zwierzęce. Sierocińce o ścianach pomazanych kredkami i dziecięcych bucikach rzuconych do pełnych śmieci baseników przekształciły się w kostnice i gniazda snajperów.

A kanonada zaczyna się o 16 i trwa przez całą noc. Więc lepiej przygotuj się na niezłe widowisko.

Autor artykułu na Ukrainie. Fot. via Chris Yapp.

Przede wszystkim widać ślady nie tak odległej przeszłości: postrzelane szkolne autobusy, garnitury z pralni wciąż zawinięte w folię, lalki i zabawki. Sporo tu takich widoków. Kiedyś natrafiłem na dziecięce nartosanki, leżące na kupie gruzu, w samym środku ostrej wymiany ognia. Nie mogłem powstrzymać śmiechu.

Tymczasem koszmar trwa, a społeczność międzynarodowa proponuje wysłać rozjemców, siły pokojowe itd. Tyle że Putin się na nich nie zgodzi, a nikt na Zachodzie nie rwie się, żeby go do tego przekonać.

„Musisz polubić walkę” — powiedział mi kiedyś jeden ukraiński żołnierz. „Inaczej nie przeżyjesz. Teraz kocham wojnę”.

Witajcie w zapomnianej wojnie Europy, która nikogo nie obchodzi i nigdy się nie kończy. I która toczy się właśnie w tej chwili.


Więcej na VICE: