​Tak wyglądało dorastanie na blokowisku

Autorka na klasowej wizycie w Muzeum Narodowym w Warszawie

Miejsce urodzenia: Warszawa, ale w moim przypadku dodałabym drugi człon, czyli Ursus, bo jeszcze do niedawna każdy mieszkaniec tej dzielnicy mówił „jadę do miasta”, mając na myśli centrum stolicy. Tło poniższej historii przypada na lata 70. i 80. „Zakłady” w Ursusie zatrudniały wtedy tyle osób, że utworzone zostało osiedle dla nich i ich rodzin, czyli Niedźwiadek. Wtedy pracowali tam też moi rodzice, rodzice znajomych, większość mieszkańców Ursusa tam pracowała. Tak też trafiliśmy do mieszkania w bloku z wielkiej płyty na Niedźwiadku, które było kiedyś portiernią, a budynek hotelem pracowniczym. Jedno z pierwszych moich wspomnień związane jest tym, że stoję na chodniku z rodzeństwem i wypatruję rodziców w tłumie innych, którzy sznurem wychodzili z „Zakładów”.

W bloku obok wychowała się Shazza. Koleżanki chodziły do mieszkania jej rodziców i zostawiały swoje pamiętniki do podpisania przez idolkę

Videos by VICE

Lata podstawówki to okres beztroski, skakania w gumę, na skakance, zabawa w chowanego, zbijaka i „w dom” na kocu za blokiem. Był to czas wołania w stronę balkonów „mamo, mamo, zrzuć mi picie” (pamiętam te chwile, gdy wychylało się wtedy kilka głów, szukających wzrokiem, które to dziecię tak krzyczy). To słodkie lata 90., czyli noszenie „żarówiastych” koszulek, białych adidasów i bluz ze Spice Girls oraz wpatrywanie się w bajki na Polonii 1. To również czas rozkwitu disco polo: na szczęście ze względu na inne upodobania muzyczne mojej rodziny mnie to ominęło – pamiętam jednak, że w bloku obok wychowała się Shazza. Koleżanki chodziły do mieszkania jej rodziców i zostawiały swoje pamiętniki do podpisania przez idolkę. Ja w tym czasie podpatrywałam starsze rodzeństwo, nagrywałam piosenki z radia na kasety, podkradałam siostrze „Bravo” i oglądałam po raz pierwszy teledyski na MTV.

Autorka w zerówce

To był również czas dalszego rozwoju zabudowy Ursusa jako dzielnicy: powstawały nowe bloki, rozpoczęła się era stawiania pierwszych ogrodzeń i na teren takich małych osiedli trudno było się dostać osobom z zewnątrz. Oznaczało to wielki zawód, bo kusiły one nowymi placami zabaw. Wtedy wśród mieszkańców dzielnicy istniał podział na Stary i Nowy Ursus, z torami kolejowymi jako linią podziału. Po tym, jak kolejne blokowiska wyrosły jak grzyby po deszczu wzdłuż i wszerz dzielnicy, nowe wymieszało się ze starym.

Ze słodkich lat przeniosłam się w czasy pierwszego rocznika gimbusów, co dla nieśmiałego dziewczęcia jakim wtedy byłam, okazało się diametralną różnicą. W gimnazjum wszyscy zgrywali starszych niż byli, każdy bał się obciachu, przypału, chciał mieć fajne ciuchy i szpanować nimi w szkole. Na pierwszym miejscu stały nowe pary, zerwania, opowieści o perypetiach szkolnych outsiderów. Wtedy zaczęło mi doskwierać to zamknięcie w Ursusie – mieszkałam w Warszawie, a tak naprawdę „jeździłam do miasta” raz na parę miesięcy.

Fajni ludzie nie są w budzie – czyli co robią dziś twoi koledzy z klasy

W tamtym czasie „Zakłady” upadły, pracownicy musieli znaleźć nowe zajęcia. Jedyne wspomnienie związane z tym terenem to wagary, na które udaliśmy się całą klasą, kierunek – Tesco na Morach, przeprawa przez tereny pozakładowe, opuszczone fabryki, pamiętam krajobraz jak z filmów postapokaliptycznych.

Gdy rozpoczęły się lata licealne, wybór szkoły był dla mnie prosty – byle dalej od Ursusa, opatrzyły mi się wszystkie znajome twarze i tak trafiłam do liceum im. H. Sienkiewicza, które wtedy nie wiedzieć czemu miało sławę „szkoły dla metalów”. Liceum mieści się w budynku po kamienicy na ul. Siennej, pomiędzy Rondem ONZ a Dworcem Centralnym, jedna ze ścian liceum to fragment muru warszawskiego getta. Od początku czułam że ta szkoła to był dobry wybór, mieszanka ludzi z całej Warszawy i okolic, nowe znajomości i zupełnie inne podejście szkoły do ucznia. Nikt nie sprawdzał, czy mam pomalowane rzęsy, czy paznokcie, przeciwnie – jedni nosili dredy, malowali włosy na jaskrawe kolory, inni przychodzili w spodniach opuszczonych w kroku, glany też się zdarzały – totalny miszmasz.

To czas szaleństw z naszym wychowawcą, który uczył nas języka francuskiego robiąc nam lekcje w ZOO, na lotnisku, czy każąc nam po francusku pytać o drogę w okienku na Dworcu Centralnym. Żadnemu z nas nie przeszło przez myśl powiedzieć, że to głupie i dziecinne, wszyscy jak jeden mąż wciągnęli się w jego sposób nauczania. Dzięki temu podejściu poznałam też lepiej miasto, które coraz bardziej mi się podobało, z którym zaczęłam się utożsamiać. Ursus szybko stał się dla mnie tylko sypialnią, życie odbywało się w głębi Warszawy. Przyjaźnie zawarte w dzieciństwie w większości się pozacierały, wszystko co miało znaczenie, działo się gdzie indziej.

Wycieczka szkolna do Pałacu w Wilanowie.

Miejsce urodzenia: Warszawa – jak widać nie wiąże się z niczym nadzwyczajnym, myślę że każdy kto wychował się w tamtym okresie na jednym z polskich blokowisk odnajdzie w moich wspomnieniach siebie, każdy przecież oglądał Gigiego i białe majteczki Ani, skakał w klasy, nosił się cały w dżinsie. Może moja opowieść jest taka, bo wychowałam się na obrzeżach tego miasta, a nie powiedzmy w Śródmieściu, ale przecież dla większości z nas dzieciństwo to mikroświat, na który składa się dom, osiedle, podwórko i szkoła – taki świat może być wszędzie.