FYI.

This story is over 5 years old.

VICE guide to guys x AXE

Historia deskorolki z Gutkiem Szymańskim

„Według mnie dziś dzieciaki są tak obładowane możliwościami i wyborami, że nie umieją się skupić na niczym. Dziś deska, jutro BMX a w przerwach łapią pokemony. Deska jest dla indywidualistów i arogantów, to nie sport zbiorowy"

Zdjęcia Rafał Wielgus

Deskorolka zawsze będzie jedną z moich podstawowych niespełnionych wanna be. Zawsze brakowało mi jaj i odpowiedniej dozy konsekwencji, żeby wbić się na jakikolwiek sensowny poziom. Powracałem do niej wielokrotnie i wielokrotnie absolutnie nic z tego nie wyszło. Kiedyś odnotowywałem ją w pamięci jako symbol porażki. Dziś jednak deska jest dla mnie czymś kompletnie innym. Od kiedy tylko obejrzałem w gimnazjum Almost Round Three już żaden przejazd nie utkwił mi tak mocno w głowie, jak ten pełen zawadiackiego luzu należący do Chrisa Haslama w rytm obłędnego utworu zespołu The Cardigans.

Reklama

Kiedy jeszcze nie zdążyłem zajechać mojej pierwszej pary Osirisów, a Ryan Sheckler mógł pić tylko kolę, kumpel podrzucił mi płytkę z filmem z serii Garaż. To właśnie na niej pierwszy raz oglądałem przejazd jednej z najważniejszych postaci w historii polskiej deskorolki, Gutka Szymańskiego.

Seria Garaż jest jedną z najważniejszych konkretnych krajowych editów i tak – wtedy jeszcze istniał fizyczny obieg płyt DVD. Próżno było szukać wielu takich smaczków jak seria Garaż na YouTube. Gdy w 2006 roku dopiero rozbudzałem swoją niespełnioną miłość, mój dzisiejszy rozmówca przechodził wtedy przełomowy moment w swoim dorosłym życiu. Spotkaliśmy się, aby porozmawiać o tym, jak pogodzić się z nienasyconą ambicją i czy pewność siebie jest elementem stanowiącym o męskości.

W 2000 roku podpisałeś swoją pierwszą umowę o sponsoring z marką DC, która była wtedy olbrzymem na krajowym rynku deskorolkowym. Ciekaw jestem, jak doszedłeś do tego punktu. W 2000 roku praca na kasie w Tesco była w Polsce stabilizacją, a ty dostawałeś za jazdę na desce więcej, niż wynosiła przeciętna polska pensja.
Dopiero po paru latach jazdy dowiedziałem się, że da się w Ameryce na tym zarabiać, a co dopiero w Polsce, to była jakaś abstrakcja. Ja zacząłem jeździć w latach 80. dokładnie 89. Więc nigdy nie myślałem o tym w takich kategoriach. Pierwsze 6 lat byłem tylko ja, osiedle, kumple i walka z deskorolką. Zero myśli z kategoriami „sponsoring", a nigdy przenigdy, że mogę coś z tego mieć. Bo jedyną myślą było tylko wyjść rano i „jeździć, jeździć, jeździć, bawię się".

Reklama

Jednak fakt, stało się. Po zawodach w Toruniu w 2000 roku przedstawiciel firmy DC zaprosił mnie i mojego przyjaciel na kolacje i zaproponował sponsoring. Mówimy o marce, która wywodzi się z deskorolki, jednak jak na tamte czasy inwestowała również w inne ekstremalne sporty. Ten system odchodził dość mocno od tzw. Skate Core'u, którym cechowały się inne mniejsze firmy i DC oferowało też produkty bardzo odchodzące od tego, co możemy nazywać rzeczami przydatnymi dla skatera. Od kiedy ekspansje na rynek deskorolkowy rozpoczęły inne firmy, jest to normą, ale wtedy takie podejście było pionierskie.

Oddałeś się wtedy desce bezpowrotnie, stała się czymś w stylu pomysłu na życie?
Deska od dawna była moją codziennością. Mega się cieszyłem, miałem 20 lat i nie chciałem pracować, a tutaj nagle ktoś chcę płacić mi za coś, co jest moją pasją od wielu lat. Nigdy nie byłem lekkomyślny i traktowałem te pieniądze jako bonus, a nie jedyne źródło utrzymania.


RAZEM Z AXE SPRAWDZAMY, KIM SĄ DZISIEJSI FACECI W RUBRYCE VICE GUIDE TO GUYS


Jaki był świat Polskiej deskorolki w tamtych czasach?
Od czasów, kiedy zaczynałem jeździć, czyli 1989 roku deskorolka sukcesywnie stawała się coraz popularniejsza. Sprzęt był jednak bardzo drogi. W latach 90. chociażby długo myłem sąsiadom samochody, żeby uzbierać na same tylko kółka. Zatem nasza pasja wymagała od nas więcej niż tylko czas poświęcony na jazdę. W okolicach 2000 roku nastąpił jakiś boom. Na wspomniane choćby wcześniej zawody w Toruniu wynajmowana była ogromna sala hokejowa. Skateboarding stawał się widocznym zjawiskiem w Polsce. Powstało mnóstwo nieistniejących obecnie polskich firm deskorolkowych.

Reklama

Oczywiście wielu ludzi nie rozumiało, za co ja dostaje pieniądze od sponsora. Moja własna mama długo nie mogła zrozumieć tego systemu. Starsze pokolenie traktowało deskorolkę jako dziecięcą zabawę, tym trudniej było wyjaśnić komukolwiek, dlaczego jestem sponsorowany. Ze sponsoringiem czy bez dla nas nie istniało nic poza deską i nie przesadzę, twierdząc, że jeździłem wtedy więcej, niż chodziłem.

Jaki wtedy był dwudziestoletni skater Gutek?
Progres był niesamowity, a wieczna niespożyta ambicja nie pozwalała mi wytchnąć. Często wpadałem na zawody i na tamten czas myślę, że osiągałem szczyty swoich możliwości. Dużym krokiem było również to, że stałem się członkiem amerykańskiej ekipy kręcącej swój part w Polsce. Po tym zdarzeniu dostałem propozycje od jednego z amerykańskich producentów desek, aby wyjechać do USA, jeździć dla nich i zamieszkać w San Francisco na jakiś czas.

American dream z pełną gębą i co się stało?
Nie chcę się nad tym rozwodzić, po prostu nie wyszło, ponieważ zostałem wprowadzony w błąd przez jednego z przedstawicieli firmy.

Ała, to brzmi, jakby ktoś dość mocno rozbudził twoje nadzieje. Jesteś w czołówce polskich deskarzy, czemu nie brniesz w świat pro mocniej, czemu nie próbujesz swoich sił za granicą?
Zdałem sobie sprawę, że nie będę przecież jeździł na desce całe życie. Byłem zmęczony wieczną presją, jaką nałożyłem sam na siebie i wynikającym z tego naciskiem ludzi z klimatu. Z natury wszystko, co robię, robię na maksa, więc nie umiałem tego wyśrubować. Deska wciąż była bardzo ważną częścią mojego życia i tak jest do dziś. Pomyślałem jednak, że nadszedł czas, żeby rozejrzeć się za innymi ważnymi aspektami mojego życia.

Reklama

Wiedziałem też, że muszę zacząć robić coś, co zacznie stanowić o mojej przyszłości w sposób długoterminowy. Wyjechałem do Bristolu popracować u kumpla jako kelner pod krawatem. Zająłem się bardziej życiem prywatnym. Wyjechałem trochę dla hajsu, trochę, żeby podszkolić język, w moim poziomie jazdy na desce wystąpił wyraźny regres. Oczywiście wciąż jeździłem, ale przestałem się z tym, aż tak spinać. Jeśli nie oddajesz się temu w pełni, to tracisz rozpęd. Zacząłem więcej pracować mniej myśleć o progresowaniu się w jeździe.

Co się stało, gdy wróciłeś do Polski? Starałeś się odbudować legendę?
Może bez przesady z legendami. Jednak nie ukrywam, trochę zajęło mi, zanim uporałem się ze zmianą swojego stosunku do deski. Czułem mimo mojej woli, że otoczenie wymaga ciągłego progresu od Gutka, pojawiając się gdzieś w miejscu mi wcześniej nieznanym, czułem się lekko obserwowany i poddawany testowi… Jednak po powrocie z UK czułem się już w pełni dorosłym człowiekiem. Odchorowałem to wszystko i rozpocząłem kompletnie inny rozdział w swoim deskorolkowym życiu. Nie próbuję nikomu nic udowadniać, zresztą wcześniej też nie próbowałem. Jednak cały ten life style oraz sponsoring wymuszał na mnie jakąś presję. Dziś jeżdżę wtedy, gdy chcę i kompletnie nie interesuje mnie czy jestem od kogoś lepszy, czy gorszy. To jak powrót do lat 90., czysta jazda wyłącznie dla przyjemności, koniec z wewnętrznymi wojenkami. Podsycanie zajawki jako dopełnienie życia, a nie jedyny cel.

Mówisz, że dojrzałeś, nic na siłę, czysta zajawka. A tu nagle obok nas okazało się, że deskorolka stała się sportem olimpijskim ja złapałem się za głowę, a ty?
Totalnie nie mieści mi się to w głowie. Deskorolka to nie do końca wyłącznie sport. Jasne, że łączy się z fizycznym wysiłkiem, ale dla mnie to 20 procent całego obrazka. Cała reszta to wszystko, co dzieje się dzięki desce w twojej głowie. Swoim stylem jazdy reprezentujesz siebie na wielu kanałach. Nie wiem, w jaki sposób przyszli sędziowie zamierzają oceniać triki. Coś, co dla laika wydaje się atrakcyjne, jakieś salta czy obroty o 360 stopni nie ma kompletnie znaczenia dla tych, którzy się na desce znają. Dla przykładu: może być tak, że o wiele bardziej wartościowy będzie trik na 40-centymetrowym murku, ale wykonany zajebiście technicznie, co więcej można ten sam trik zrobić w paru różnych stylach. To nie tak wymierne, jak pobicie rekordu biegowego czy skoku o tyczce.

Deskorolka jako sport olimpijski najbardziej jest w smak przede wszystkim hegemonom branży odzieżowej, którzy zagarną dla siebie ten kawałek tortu i zdobędą nowe rzesze klientów. No ale może trzeba się cieszyć, że jeszcze więcej dzieciaków zechce deski spróbować?
Według mnie dziś dzieciaki są tak obładowane możliwościami i wyborami, że nie umieją się skupić na niczym. Dziś deska, jutro BMX a w przerwach łapią pokemony. Deska jest dla indywidualistów i arogantów, to nie sport zbiorowy. Kto ma się zajarać, zrobi to, bez udziału władz komitetu olimpijskiego.

Pamiętam wyraźne podziały z mojej okolicy. Osobno deska kontra rolki versus cała reszta normalnych ludzi nierozumiejących skateboardingu.
No i właśnie z tej konsekwencji wydobywa się esencja, bo oddajesz się czemuś konkretnemu. Czemuś, co cię najbardziej kształtuje dzięki konsekwencji, jaką na tobie wymusza. A nie zapycha twój czas jak przesiadywanie na Iphoniku na Insta czy FB, oczywiście w nowych raybankach, a pod nogami fiszka (śmiech).

Jak ci się wydaje, że ta konsekwencja i upór absolutnie nieodłączna w deskorolce to takie męskie cechy?
Wydaje mi się, że pewność siebie i wiara, że jesteś w stanie przejść wszystko. Jasne, że obraz takiego spoconego, upierdolonego skatera, który katuje kick flipa z 10 schodów pół dnia, wpasowuje się w pewne wyobrażenie. Myślę jednak, że bardziej męskie jest to, jakimi ludźmi nas to czyni i jak kształtuje system myślenia. Przede wszystkim czy potrafimy ten upór przenieść na inne aspekty życia. Liźnięcie deski czy rolek dla lansu w żadne sposób nie nauczy niczego. Wydaje mi się również, że kiedy przestajesz robić coś, żeby udowadniać światu swoją wartość, to po prostu dojrzałeś.