FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

​Whiplash według muzyka cz. 1

Latające krzesła, uderzenia, krzyki, wyzwiska, zamęczenie, talent i geniusz - spytaliśmy muzyków o wrażenia po Whiplash

„Whiplash" cały czas bije rekordy popularności, wywołując jeszcze więcej kontrowersji, budzi emocje! Co więc wyszło z połączenia filmu, z tak elekryzującą muzyką? Mnóstwo pytań! Na które odpowiedzi szukałam w licznych rozmowach.

Anna Trzebiatowska - dyrektor artystyczny festiwalu Off Plus Camera miała okazję zobaczyć Whiplash na festiwalu Sundance jako jedna z pierwszych. Jej zdanie wydaje się opiniotwórcze. Osoba, która żyje kinem na co dzień, w ciągu roku ogląda setki filmów, chyba nie może się mylić. „Pamiętam swoje reakcje, napięcie, które towarzyszyło pierwszej projekcji, atmosferę skupienia na sali i to, jak wielkie zrobił na mnie wrażenie. Żaden z innych filmów nie wywarł na mnie tak ogromnego wrażenia, żaden nie był tak mocnym kinowym przeżyciem. Przeżyciem, w pewnym sensie totalnym. Kreacje aktorskie są znakomite, film jest świetnie napisany, rewelacyjnie wyreżyserowany i zmontowany".

Reklama

Na opinii Ani moglibyśmy zakończyć. Wszystko się zgadza. Mamy kolejny hit, nominowany do Oskara, z najlepszymi kreacjami aktorskimi roku. A co z pytaniami? Czy sam świetny film jest w stanie zmienić nasze opinie na temat muzyki, muzyków i edukacji muzycznej? Może jednak warto zastanowić się co prawdziwego, lub zafałszowanego przedstawia „Whiplash". Kto lepiej odpowie na te pytania niż muzycy.

Ten tekst poprzedziło kilkanaście telefonów, maili i długich rozmów. Samo znalezienie odpowiedzi na pytania, było rozstrajającą psychicznie próbą – prawie tak samo jak mordercze treningi u filmowego Fletchera. Zdecydowałam się więc, na brak własnej opinii. To co zawiera ten tekst to zdanie ludzi żyjących muzyką, dla muzyki i z muzyki.

O czym jest ten film!?

Możesz być związany z muzyką, kinem, czy inną dziedziną sztuki. Możesz być górnikiem, komornikiem lub kierowcą tira – oglądasz film – i nieważne, czy cokolwiek przenosisz z niego do swojego prywatnego życia. Zadajesz sobie podstawowe pytanie - o czym to było? „Whiplash" to historia o młodym perkusiście, który za wszelką cenę chce być najlepszy na świecie. Nawet kosztem upodlenia i psychicznego terroru, jaki stosuje na nim nauczyciel. Muzycy zapytani o treść filmu nie streszczali fabuły. Każdy z nich zwracał uwagę na aspekty życia muzyka. Odpowiedzi na to – wydawało by się – najprostsze pytanie, utwierdziły w przekonaniu, że to ta grupa ma w tym temacie najwięcej do powiedzenia.

Janek Młynarski – jeden z wybitnych polskich perkusistów, ma za sobą edukację w Nowym Jorku. Na własnej skórze przekonał się co dokładnie oznacza „amerykańska szkoła jazzu". Mimo to, stara się opowiedzieć o filmie z perspektywy laika:

Reklama

„Śledziłem na Facebooku opinie muzyków, czytałem te wszystkie nonszalanckie wypowiedzi na temat filmu – że jest nudny, że nieprawdziwy, że są rozczarowani. Z mojego punktu widzenia – nie jako muzyka, a zwykłego widza, to nie jest film ani o muzyce, ani o jazzie, nie jest też o szkole muzycznej. To wszystko to tylko pretekst do opowiedzenia historii, która równie dobrze mogłaby odbywać się w środowisku sportowców, wspinaczy i innych zawodów, które angażują i wymagają dużego poświecenia fizycznego, pokonywania mentalnych barier i próby sprostania autorytetom. Ale patrząc na film z perspektywy muzyka, widziałem wiele bardzo prawdziwych momentów".

Natomiast zdaniem Piotra Madeja (Patrick the Pan) świat znów uprawia przesadyzm:

„W teorii jest to film o jazzowym perkusiście, który ambitnie dąży do bycia najlepszym z najlepszych. Brzmi super. W teorii jest to pełna niejasności, błędów i tanich chwytów, bajka o siedmiu zbójach (a dokładnie tchórzach), która sugeruje, że jedynym wyznacznikiem talentu w muzyce jest umiejętność naparzania na perkusji z prędkością światła".

Jego zdanie podziela inny krakowski muzyk, lider zespołu SoundQ, dla którego Whiplash jest potwierdzeniem, że kino - szczególnie amerykańskie, nie potrafi "rozprawić się" z tematem muzyki, bez popadania w mitotwórczą skrajność. Stężenie absurdu w "Whiplash" jest dla Kuby Kubicy nie do zniesienia:

„Ten film to efektowna ściema zrobiona na modłę amerykańskiego kina o sportowcach. Szkoda, bo potencjał był na prawdę duży - relacja nauczyciel/uczeń w przypadku muzyków podążających tzw. ścieżką oświatową to bardzo ciekawy i istotny temat".

Reklama

Znany z zespołu Trupa Trupa, Grzegorz Kwiatkowski, ostatecznie o filmie wyraża się w superlatywach. Tyle, że zgadza się w kwestii odrealnionej historii, co więcej – nieprawdziwych aktorów:

„Końcówka sprawiła, że film się podobał, ale nie widziałem prawdziwych postaci i realnych sytuacji, a sztucznie rozstawione marionetki reżysera, które służą mu do przeprowadzenia równania. Wola mocy i konsekwencja robi wrażenie, nawet kiedy jest to skąpane w hollywoodzkim, pełnym napięcia finale".

Piotrek Piasecki, szerszej publiczności znany jako Bajzel, w odróżnieniu od kolegów, nie zauważył żadnego przerysowania. Jego zdaniem świat często jest drogą męki poprzez pracę do samodoskonalenia się w określonym kierunku:

„Może nie rozumieją jak można poświęcić swoje życie dla osiągnięcia jakiegoś celu, albo metody wychowawcze przekraczają rozumowanie przeciętnego człowieka, albo aktorzy się komuś nie podobają. Może być milion przyczyn, dlaczego komuś się coś nie podoba" - dodaje Bajzel.

Edukacja muzyczna – gdzie prawda, gdzie mit?

„Whiplash" zmusza nas do zastanowienia się nad sensem i celem edukacji, zmusza do rozmowy na temat stosowanych metod nauczania. Filmowy tryb prowadzi do pytania, czy główny bohater nie byłby szczęśliwszy prowadząc życie z dala od tej instytucji. Na to zwraca uwagę Novika, sugerując, że perkusista studiujący medycynę, który zrezygnował z gry na perkusji pod tresurą Fletchera, mógłby nadal grać w jazzowych bandach. Pewnie nie miałby szansy na wybitną karierę, ale może byłby tam szczęśliwszy, niż w szpitalu. Sama swoją karierę muzyczną oparła, nie na edukacji muzycznej, a uprawianiu muzyki z pasji:

„Chodziłam do szkoły muzycznej, tylko podstawowej. Mam poczucie, że zajmuję się muzyką w dużej mierze dlatego, że NIE zdecydowałam się na kontynuację nauki w średniej szkole muzycznej. Te 8 lat na Miodowej, owszem dało mi podstawy, dużo tej szkole zawdzięczam, ale do samej muzyki szkoła potrafiła mnie zniechęcać. Poza tym nigdy, nikt nie zachęcił mnie, żeby spróbować cokolwiek zaimprowizować na flecie lub fortepianie. Do tego stres egzaminów był koszmarny i to kilka razy w roku".

C.D.N.