DRŻYJCIE SEKCIARZE, NADCHODZI RICK ALAN ROSS

Rick Ross jest pogromcą sekt. Ostatnie 30 lat poświęcił na ratowanie byłych członków rozmaitych sekt, m.in. Gałęzi Dawidowej Davida Koresha i Czarnych Hebrajczyków oraz wyznawców Kabały, co przysporzyło mu wielu wrogów. VICE z pewnością się jednak do nich nie zalicza; mało tego, kilka lat temu ucięliśmy sobie z Rossem przyjacielską pogawędkę. Nasz bohater jest szczególnie cięty na scjentologów, którzy swego czasu doprowadzili go do bankructwa. Choć wielokrotnie grożono mu śmiercią, wszystkie telefony do swojego biura w New Jersey wciąż odbiera osobiście. Rick Ross to prawdziwy twardziel.

Vice: Czy to prawda, że postanowiłeś zająć się zwalczaniem sekt po tym, jak jedna z nich próbowała zawładnąć twoją babcią, kiedy ta przebywała w domu spokojnej starości?

Videos by VICE

Rick Ross: Jak najbardziej. W ośrodku, w którym przebywała moja babcia, zalęgła się sekta polująca na staruszków żydowskiego pochodzenia. Jej członkowie wniknęli w szeregi personelu w celu dotarcia do swoich ofiar i zawładnięcia nimi. Kiedy babcia opowiedziała mi o tym, nawiązałem kontakt z dyrekcją ośrodka i doprowadziłem do ich zwolnienia. Było ich około pięciu. Sprawa nabrała rozmachu i pod koniec lat 80. jeździłem z interwencjami po całym kraju jako prywatny konsultant.

Podobno zainteresowałeś się Gałęzią Dawidową Davida Koresha na długo przed masakrą w Waco?

Około pięć lat przed tragedią skontaktował się ze mną w tej sprawie rząd federalny, a na rok przed atakiem na farmę w Waco udało mi się odprogramować jednego z członków sekty Koresha. Niedługo potem skontaktowało się ze mną Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wybuchowych (ATF), które zbierało informacje na temat Gałęzi Dawidowej. Pomogłem im nawiązać kontakt z facetem, którego córka była w sekcie. W trakcie ataku na farmę próbowałem ją odprogramować. Później wyszło na jaw, że Koresh nie miał zamiaru opuścić farmy. Członkowie sekty wzniecili pożar, w którym zginęło około 80 osób, w tym wiele dzieci.

Przeczuwałeś, że dojdzie do tragedii?

Gałąź Dawidową uznałem za najbardziej niebezpieczną sektę w Ameryce na długo zanim zyskała rozgłos. W 1987 roku David Koresh stanął przed sądem z zarzutem próby zabójstwa. Po tym wydarzeniu odebrałem mnóstwo telefonów od przerażonych krewnych członków sekty, którzy pragnęli wydostać swoich bliskich z obozu sekty. Przynajmniej jeden z nich mówił o panującej tam przemocy i składzie dużej ilości broni. Później, podczas odprogramowywania jednego z członków sekty dowiedziałem się, jak dobrze są uzbrojeni. Używając karty kredytowej, Koresh kupił amunicję za 5000 dolarów. Dzięki temu przed atakiem na farmę wiedziałem, że jest ona pełna uzbrojonych po zęby ekstremistów. Członkowie sekty byli gotowi spełnić każde żądanie Koresha, nawet te najokropniejsze.

Która z obecnie działających na terenie USA sekt jest twoim zdaniem najbardziej niebezpieczna?

Wszystko zależy od tego, co rozumie się przez słowo „niebezpieczna”. Istnieją pewne ekstremistyczne grupy antyrządowe. Najniebezpieczniejsze z nich są te odwołujące się do ideologii rasistowskiej i używające mowy nienawiści, mające przy okazji szczególną skłonność do przemocy. Do bardzo niebezpiecznych grup zaliczyłbym również te, które wyznają szczególnie szkodliwe idee, np. nieprzyjmowanie jakiejkolwiek opieki medycznej. Oprócz Uczniów Charlesa Mee i Uczniów Chrystusa mam tu na myśli Świadków Jehowy, którzy wolą, żeby ich dzieci umierały, niż żeby przechodziły transfuzję krwi. Podobnie ma się sprawa z kobietami umierającymi w połogu z utraty krwi. Statystycznie rzecz biorąc, są to wciąż najniebezpieczniejsze sekty w USA.

A jak wygląda sytuacja w Wielkiej Brytanii?

Od pewnego czasu przyglądam się organizacji o nazwie Centrum Kabały. Kilka lat temu wezwano mnie na interwencję do Anglii. Chodziło o dziewczynę organizującą w Centrum Kabały zajęcia dla dzieci gwiazd, na które uczęszczały m.in. dzieci Stevena Spielberga i córka Madonny. Choć zajmowała wysokie stanowisko, za swą pracę nie dostawała praktycznie ani grosza, jedynie pokój i wyżywienie. Jej rodzina opłaciła mój przylot i ostatecznie doszło do spotkania w domku w rejonie Cotswolds. Interwencja udała się. W jej rezultacie dziewczyna odeszła z Centrum Kabały i wróciła do normalnego życia.

Innym razem zadzwonił do mnie mieszkający w Londynie mężczyzna, którego partnerka związała się z sektą Czarnych Hebrajczyków. Oboje byli inżynierami i odebrali staranne wykształcenie. Mężczyznę bardzo niepokoiła widoczna utrata wagi, zarówno u jego partnerki jak i ich synka, którego zabierała na spotkania sekty. Od dziecka dowiedział się o panujących tam fatalnych warunkach, gnieżdżących się szczurach i niezdrowym jedzeniu, które im podawano. Poleciałem do Londynu, żeby spotkać się z tą kobietą. Była jednak bardzo nieufna i po piętnastu minutach rozmowy zerwała połączenie. Tym razem interwencja się nie powiodła.

Jakiej metody używasz do odprogramowywania swoich pacjentów?

Standardowo interwencja trwa trzy do czterech dni. Punkt wyjścia jest taki sam jak przy interwencji wobec osoby uzależnionej od alkoholu lub narkotyków, czyli dochodzi do jej spotkania z resztą rodziny, na którym pojawiam się niezapowiedziany. Na początku wyjaśniam, jaki jest cel mojej wizyty. Rozmowę zaczynają członkowie rodziny, którzy tłumaczą ofierze sekty swoje zaniepokojenie jej sytuacją. Potem ja przejmuję pałeczkę i wyjaśniam, na czym polega moja praca. Następnym punktem może być bardzo dokładne omówienie sekty. Pracujemy po osiem godzin dziennie od rana do kolacji, przy założeniu, że ofiara sekty może w każdym momencie opuścić spotkanie. Tak było zresztą w przypadku dziewczyny pracującej w Centrum Kabały. Nagle wybiegła z domu i jej brat musiał ją namawiać cztery godziny do powrotu.

Inaczej jest z nieletnimi, którzy nie mają prawa do opuszczenia spotkania. Pewnego razu zostałem wezwany do ośrodka dla dzieci w Ohio. Miejscowe służby wyłuskały 21 dzieci z okropnej sekty, gdzie były one bite i molestowane. Miało to związek ze sprawą Charlesa Keyesa; wpiszcie to w Google, a wyskoczy wam historia kobiety zamordowanej za próbę opuszczenia sekty wraz z dziećmi. Spotkałem się z pięciorgiem dzieci z tej grupy, które umieszczono w zakładzie dla nieletnich – nie dlatego, że zrobiły coś złego, tylko dlatego, że inaczej mogłyby z powrotem dołączyć do sekty.

W 1995 roku z sukcesem pozwano cię za stosowanie bardziej bezpośrednich metod, m.in. krępowania ludzi taśmą klejącą i przetrzymywania ich wbrew ich woli.

Mówisz o sprawie Jasona Scotta, który zresztą zadzwonił do mnie niedawno z prośbą o odprogramowanie jego córki. Jason wraz z dwoma braćmi był w sekcie i mimo próśb matki odmawiał jej opuszczenia. Jeden z jego braci padł tam ofiarą molestowania seksualnego w wieku 14 lat, drugi miał zaledwie 12 lat. Jason akurat skończył 18 lat. Jego matce bardzo zależało na wyciągnięciu go z sekty, gdyż martwiła się, że zostanie zmuszony do zaaranżowanego małżeństwa, i że nie odbierze odpowiedniej edukacji.

Pewnego dnia wynajęła ochroniarzy, którzy zabrali Jasona do domku na plaży. Dano mu przy tym do zrozumienia, że matka chce po prostu przedyskutować z nim tę sprawę, i że będzie mógł robić co chce. Interwencja jednak nie powiodła się i Jason wrócił do sekty, gdzie opowiedział o całym zdarzeniu. Zamiast jego matki aresztowano mnie. Na procesie zostałem jednak uniewinniony. Co więcej, po rozprawie kilku przysięgłych uścisnęło moją dłoń.

Później jednak wszystko się skomplikowało za sprawą Kościoła Scjentologicznego, który wstawił się za Jasonem. Doszło do batalii prawnej, którą przegrałem, co kosztowało mnie 3 miliony dolarów. Choć zostałem bankrutem, moich przeciwników zapewniono, że i tak będę musiał zapłacić zasądzone odszkodowanie. To jednak nie koniec. Kilka lat później Jasonowi przestało się podobać w sekcie, rozczarował się też co do scjentologów, ponieważ uświadomił sobie, że był dla nich tylko narzędziem do rozprawienia się ze mną. Zawarliśmy ugodę na 5000 dolarów, co skutkowało rozwiązaniem pozwu, dodatkowo zobowiązałem się przeprowadzić z nim 200 godzin terapii.

Jason zwolnił też załatwionego mu przez scjentologów prawnika Kendricka Moxona, który później próbował dowieść, że jego były klient jest niepoczytalny. Było to o tyle zabawne, że cała sprawa opierała się na założeniu, że Jason jest poczytalny, i że w związku z tym może podejmować dowolne decyzje w swoim życiu.

Obecnie Jason mieszka w stanie Oregon. Jak się okazało, wszystkie obawy jego matki się sprawdziły: poślubił starszą kobietę a ich małżeństwo zostało zaaranżowane, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Kiedy opuścił sektę, liczył na to, że odprogramuję jego żonę. Ta jednak odmawiała spotykania się z kimkolwiek, co doprowadziło do rozwodu i pogorszenia stosunków między Jasonem i jego dziećmi, dokładnie tak samo, jak to miało miejsce wcześniej między nim a jego matką. Później jednak jedna z jego córek uciekła z sekty i schroniła się u niego. To właśnie wtedy znów poprosił mnie o pomoc. To interesujące, jak cała historia zatoczyła koło.

Scjentolodzy przysporzyli ci zapewne wielu kłopotów.

Faktycznie, niemało. Trzeba jednak zaznaczyć, że zwalczaniem sekt zajmuję się już niemal 30 lat. Kościół Scjentologiczny przeszkadzał mi na wiele sposobów, jednak ostatnio jego zapał na tym polu jakby osłabł. Scjentolodzy zakładali, że po sprawie Jasona Scotta już się nie podniosę. Później wynajęli prywatną firmę detektywistyczną do przeprowadzenia śledztwa, którego głównym celem było nękanie mnie. Jej agenci nachodzili moich sąsiadów, wygłaszając bzdurne oświadczenia i zadając bardzo wścibskie pytania. W ten sposób chcieli wywrzeć na mnie presję. Tak się akurat złożyło, że cała heca miała miejsce niedługo po tym, jak skrytykowałem zakładane przez Toma Cruise’a w Nowym Jorku ośrodki detoksykacji, gdzie zniechęcano strażaków do używania inhalatorów i leków przeciwdepresyjnych. Ostatecznie ośrodki te zamknięto.

Wkrótce po tym dowiedziałem się od sąsiadów, że nachodzą ich scjentolodzy twierdzący, że prowadzą „śledztwo” w mojej sprawie. Mam najgrubszą teczkę w ich archiwum. Liczy 196 stron i jest ogólnodostępna w sieci w formacie PDF. Nazywa się „Teczka martwego agenta”, co w języku scjentologów jest sposobem na zdyskredytowanie groźnego krytyka ich sekty – takie zabijanie posłańca. Przyznam, że pochlebia mi to. Najwyraźniej liczą się za mną.

Scjentolodzy pewnie chętnie czepiają się twoich spraw karnych z młodości, dotyczących próby włamania i kradzieży.

Tak się złożyło, że byłem zamieszany w wyłudzenie mienia dokonane przez mojego przyjaciela, za co dałem zresztą pełne zadośćuczynienie poszkodowanej stronie. Wskutek moich starań sprawa ta została wymazana z mojej kartoteki w 1982 roku. Żałuję moich czynów, ale później zrobiłem co mogłem, żeby za nie odpłacić. Oprócz pracy ochotniczej kierowałem stanowym programem dla więźniów żydowskiego pochodzenia w Arizonie. Chciałbym myśleć, że zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby zmazać swoje przewinienia sprzed 35 lat. Tym niemniej, Kościół Scjentologiczny zawsze mówi o mnie per „przestępca skazany prawomocnym wyrokiem sądu”.

Czy twoim zdaniem Scjentologia jest mniej czy bardziej groźna, niż to się powszechnie uważa?

Wydaje mi się, że jest o wiele groźniejsza, niż to sobie początkowo wyobrażałem. Na przykład do niedawna nie miałem pojęcia o tym, że Mike Rinder był wielokrotną ofiarą brutalnego pobicia. Rinder, Marty Rathburn i wielu innych ujawniło, że byli regularni bici przez głowę Kościoła Scjentologicznego Davida Miscavige’a. To tylko część tego, co musieli wycierpieć, żeby móc zająć wysokie stanowiska w organizacji. Nie wiedziałem nic o tych sprawach. Dodatkowo w ciągu ostatnich miesięcy wyszło na jaw wiele innych historii. Nie miałem pojęcia, jak źle wygląda sytuacja w Kościele Scjentologicznym od wewnątrz. Jego członków zmuszano do aborcji i uniemożliwiano im opuszczenie organizacji. To, co na ten temat czytałem, jest szokujące.

Czy uważasz, że sytuacja przekroczyła już punkt krytyczny, i że starania szefów Kościoła Scjentologicznego o utrzymanie dotychczasowej pozycji zmierzają nieuchronnie ku szaleństwu?

Nie można tego wykluczyć. Fakt, że ktoś taki jak Mike Rinder, czyli wysoki rangą przedstawiciel organizacji, wyłamuje się z jej szeregów płacąc za to bardzo wysoką cenę, może sugerować, że punkt krytyczny został rzeczywiście przekroczony. Uważam też za bardzo ważne, że francuski sąd uznał lokalny oddział Kościoła Scjentologicznego winnym oszustwa. Wyrok ten podkreśla, że podobne zarzuty stawiane oddziałom tej organizacji w Niemczech mają mocne podstawy. Brałem udział w kręceniu wyprodukowanego przez BBC filmu dokumentalnego pt. Scientology and Me i byłem świadkiem zastraszania reportera tej stacji. Kiedy spotkał się ze mną w Los Angeles, nie krył zaniepokojenia faktem, że agenci Kościoła łazili za nim krok w krok, nawet do toalety. Chyba po raz pierwszy w życiu był poddany takiej presji.

Ogólnie wygląda na to, że scjentolodzy to chuje. Szkoda, że nie dane wam było spotkać tego gościa. Może moglibyście mu pomóc.

Rozmawiał: Gavin Haynes

Tłumaczenie: Filip Bednarczyk