FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Randkowanie na odwyku to prawdziwe piekło

„Nie widzieli we mnie kogoś, kto wygrał z nałogiem, tylko tykającą bombę; kobietę z wstydliwą przeszłością, która ciągnęła się za mną niczym długa lista przestępstw”
Fot. Joshua Ness/Unsplash

Artykuł pierwotnie ukazał się na Tonic

Jesteś facetem w barze. Pokłóciłeś się z żoną. Twój szef to dupek. Już dwa miesiące zalegasz ze spłatą kredytu. Chcesz się zrelaksować w miejscu, gdzie nikt cię nie będzie osądzał. Po prostu wypić kilka piw i obejrzeć mecz. Nagle pojawia się kobieta. Sama. Siada i zamawia mocny trunek. Co myślisz? Pewnie chce, żeby ktoś ją poderwał? Albo, że jest prostytutką? Alkoholiczką? Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że po prostu ma równie kiepski dzień, co ty?

Reklama

Właśnie w tym tkwi problem.

Dopóki nie zakończyłam odwyku, nigdy nie miałam wrażenia, że alkoholiczki i narkomanki spotykają się z jakimś szczególnym ostracyzmem społecznym. Kiedy jednak pokonałam chorobę, która zabija więcej osób niż wypadki samochodowe i broń) razem wzięte, zauważyłam, że nadal jestem traktowana jak kobieta gorszego sortu: zbrukana, niestabilna. Nikt nie uważał mnie za dobry materiał na żonę czy matkę. Nie myślano o mnie jak o osobie, której udało się zwyciężyć z nałogiem, tylko jak o tykającej bombie, która w każdej chwili może znowu sięgnąć po używki.

Niektórym może wydawać się dziwne, że nie spotykałam się z takimi reakcjami, dopóki nie zaczęłam żyć w trzeźwości. Dla mnie to jednak bardzo proste – większość mojego picia i ćpania odbywała się w samotności. Branie w żyłę to coś, co robi się samemu. Nie możesz po prostu wyciągnąć strzykawki w barze albo na domówce. Jasne, zdawałam sobie sprawę z mojej etykietki „ćpunki”, ale o facetach mówiono dokładnie to samo. I szczerze mówiąc, kiedy byłam na haju, nie obchodziło mnie, co myślą o mnie inni. Liczyłam się tylko ja, hera i mój odlot. Do tego już na początku mojego uzależnienia nauczyłam się, że nie mogę pić w miejscach publicznych, ponieważ traciłam przytomność, rozbierałam się i potrafiłam być agresywna. Dlatego robiłam sobie jednoosobowe imprezy.

Nawet kiedy postanowiłam wytrzeźwieć, nie doświadczyłam napiętnowania społecznego. Wszystko się zmieniło, kiedy opuściłam moją odwykową bańkę, czyli sam odwyku i późniejszy program 12 kroków. Wtedy już regularnie pisałam pod swoim nazwiskiem dla TheFix.com, magazynu skierowanego do osób z uzależnieniami, więc zaliczyłam pewnego rodzaju coming out trzeźwości. Nie byłam anonimowa i nie chciałam nią być. W spotkaniach AA i NA widziałam jakieś przedziwne poczucie wyższości, a nawet dumę u tych, którzy najbardziej widowiskowo sięgnęli dna, również u kobiet. „ Wstrzyknęłaś sobie heroinę w oko? Ale z ciebie twarda baba”.

Reklama

OBEJRZYJ: Uganda toczy nierówną walkę z bimbrownictwem


Kiedy jednak zaczęłam chodzić na randki z ludźmi spoza tego środowiska, czyli „normalsami” (tak nazywamy ludzi, którzy nie mają skłonności do uzależnień), poznałam zupełnie nowy, nieprzyjazny świat. Od razu zauważyłam, że w najlepszym przypadku uważano mnie za dziwaczkę, ale zazwyczaj traktowano mnie jak kogoś brudnego, zniszczonego, niebezpiecznego. Fakt, że w przeszłości brałam dożylnie narkotyki, naprawdę przerażał mężczyzn – nawet kiedy ich zapewniałam, że się przebadałam i nie mam żadnych chorób.

W mojej książce My Fair Junkie piszę: „Bądźmy szczerzy: tak naprawdę nikt nie chce zreformowanej złej dziewczyny. Faceci pragną spotykać się z imprezowiczkami albo uroczymi, grzecznymi laskami. Nikt nie chce tej, która »już tego nie robi«, ale w przeszłości uprawiała seks w trójkątach i wciągała koks z tyłków striptizerek – nawet jeżeli teraz pije jedynie kawę bezkofeinową i medytuje”. Społeczeństwo krzywo patrzy i na te alkoholiczki/narkomanki, które nadal biorą, jak i te żyjące w trzeźwości.

W moim ostatnim związku spotykałam się z „normalsem”. Mimo że jego własna matka była alkoholiczną, zawsze mnie zachęcał, abym utrzymywała moją „kolorową przeszłość” w tajemnicy, a przynajmniej zatajała pewne szczegóły. Moje sześć odwyków i cztery pobyty na oddziale psychiatrycznym stały się nic niemówiącymi „pewnymi problemami”. I ja to rozumiem. Kto chce, żeby ich syn wyszedł za byłą ćpunkę i pijaczkę? Nikt.

Reklama

Zastanów się nad tym. Jakie książki narkomanek potrafisz wymienić? Żadnych, prawda? Jasne, przy alkoholiczkach będzie łatwiej, ale zwróć uwagę, że większość autorek napisała je w ostatniej dekadzie: Małgorzata Halber, Ilona Felicjańska, Caroline Knapp, Kirsten Johnston, Sarah Hepola i Koren Zalickas. A jeśli chodzi o narkomanów i alkoholików? Cóż, tu już nie ma problemu: Charles Bukowski, Hunter S. Thompson, William Burroughs, Jerry Stahl, Bill Clegg, James Frey, Patrick O'Neil, John O 'Brien. Lista jest długa.

Podwójne standardy widać nawet w świecie muzyki: Sid Vicious był „rockmanem”, a Courtney Love to „szalona laska”. Keith Richards to przedziwny, szanowany muzyk. Kathleen Turner to stara alkoholiczka. Jeśli koleś się napierdoli i uderzy kogoś w barze, jest „prawdziwym facetem”. Jeśli zrobi to dziewczyna, zostanie uznana za psycholkę. Mężczyzna, który podczas swojej „choroby” zaliczy wianuszek dziewczyn, jest ogierem. A kobieta? Cóż, pomimo wszystkich kampanii społecznych i akcji feministek, nadal wszyscy uważają ją za puszczalską.


Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Nie wiadomo, czy takie uprzedzenia są uwarunkowane biologiczne, czy raczej społecznie. Jednak nie podlega dyskusji, że alkohol bardziej szkodzi kobietom niż mężczyznom. Bob Weathers, psycholog kliniczny z Kalifornii i ekspert od uzależnień, potwierdził, że „kobiety są znacznie bardziej narażone na toksyczne działanie alkoholu niż mężczyźni”. Dlaczego? „Początkowo tłumaczono to głównie tym, że kobiety zazwyczaj są drobniejsze i mają wyższy procent tkanki tłuszczowej w organizmie, podczas gdy to mięśnie – a nie tłuszcz – szybciej wchłaniają alkohol niż tkanka tłuszczowa” – wyjaśnił. Jednak jak od razu dodał, w grę wchodzi coś znacznie ważniejszego. „Organizm kobiet produkuje znacznie mniej ADH (dehydrogenazy alkoholowej), czyli enzymu żołądkowego, który rozkłada alkohol, zanim jeszcze dotrze on do krwiobiegu”.

Reklama

Jak poinformował mnie Weathers, prawie 10 lat temu Administracja ds. Nadużywania Substancji i Problemów Psychicznych (SAMHSA) stwierdziła, że „kobiety częściej niż mężczyźni cierpią na zaburzenia poznawcze spowodowane alkoholem, a ich narządy są wrażliwsze na jego działanie. W ich organizmie szkody pojawiają się znacznie szybciej i po mniejszej ilości alkoholu”.

Jeśli chodzi o napiętnowanie społeczne, Heather Beylik, licencjonowana terapeutka rodzinna z Kalifornii, która specjalizuje się w problemach, uzależnieniach i traumach dotykających kobiet, powiedziała: „We wczesnym okresie wychodzenia z alkoholizmu i uzależnienia wszystkie moje pacjentki czują silne, głęboko zakorzenione poczucie wstydu. Opisując siebie, używają bardzo agresywnego języka; dają w ten sposób wyraz zinternalizowanym, surowym osądom dotyczących tożsamości, kompetencji i własnej wartości – a dokładnie, ich wartości jako kobiety. Wiele z nich ma poczucie, że nie spełniły oczekiwań społecznych co do tego, jaka powinna być prawdziwa kobiecość”. Dodała również: „To piętno nie wynika jedynie z przekonania, że owe kobiety zachowywały się w sposób, który był dla nich destrukcyjny. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do wiary, że takie poczynania są równoznaczne z jej porażką jako idealnej kobiety. To naprawę okropne”.

Właśnie takie uprzedzania powstrzymują wiele kobiet przed udaniem się do specjalisty, a tym bardziej przez przyznaniem się przed samymi sobą, że mają problem z używkami. W mojej książce piszę o pewnej kobiecie z odwyku, która została moją współlokatorką w naszym „trzeźwym życiu”. Była dyplomowaną pielęgniarką z trójką dzieci i na głos przyznawała się jedynie do tego, że cierpi na depresję oraz zaburzenia lękowe. Umierała ze wstydu, że coś takiego zdarzyło się jej, osobie pracującej w sektorze medycznym, oraz matce: słusznie obawiała się, że ktoś może jej odebrać dzieci. Potrzebowała lat, żeby w końcu zaakceptować fakt, że była alkoholiczką, która nadużywała piguł.

Reklama

Główny problem polega na tym, że nasze poglądy stanowią powód, dlaczego kobiety są obecnie dziesiątkowane przez coś, co „Journal of American Medical Association” uważa za „kryzys w sferze zdrowia publicznego”. „W ciągu ostatnich 10 lat, powiedział Weathers, o 60 procent wzrosła liczba kobiet, które piją w sposób zagrażający zdrowiu. Co więcej, mamy do czynienia z zatrważającym, 84-procentowym wzrostem liczby chorób alkoholowych u pacjentek”. Podobnie jak nowotwór, uzależnienie jest chorobą, która nie faworyzuje żadnej płci. Musimy porzucić nasze przestarzałe i szkodliwe uprzedzenia wobec kobiet, matek i „dam”, oraz zacząć traktować alkoholizm i narkomanię jako śmiertelne zagrożenie dla wszystkich ludzi.


Więcej na VICE: