FYI.

This story is over 5 years old.

Zawody polskie

Zawód: striptizerka

„Pokutuje przekonanie, że tancerki mogłyby mieć każdego faceta i – co więcej – pewnie mają co drugiego. Czyli generalnie: że jesteśmy rozwiązłymi dziewczynami"

Do kawiarni wchodzi drobna blondynka z motocyklowym kaskiem w ręku. Ma jasne, prawie białe włosy i intensywnie czerwone usta. Kiedy przysiada się do stolika, chłopak z obsługi momentalnie przychodzi zapytać, czy czegoś nam trzeba, a Ola aksamitnym głosem zamawia pierwszą z trzech kaw z syropem kokosowym, które wypije podczas naszej rozmowy. Nie przypominam sobie, żeby obsługa była tutaj tak miła.

VICE: Nie wstydzisz się tak rozbierać?
Ola: Żartujesz? Jestem jak Lorna z komiksów Alfonsa Azpiriego: pokazuję cycki i walczę z potworami.

Reklama

Jak dziewczyna po Akademii Sztuk Pięknych została profesjonalną striptizerką?
Od długiego czasu pracowałam na freelansie i robiłam najgorszą możliwą pracę graficzną. Na przykład retusze zdjęć do katalogów z bielizną. Każdy dzień upływał mi na podnoszeniu piersi, usuwaniu cellulitu i opracowywaniu fałdek na satynowych majtkach. Miałam tego naprawdę dość. Któregoś wieczoru upiłyśmy się z moją współlokatorką i stwierdziłyśmy, że będzie bardzo śmiesznie, jak wyślemy moje zdjęcia do klubów go-go z pytaniem o pracę. Już następnego dnia rano dostałam pierwszą odpowiedź.

I co wtedy?
Pomyślałam, że to jest szansa: będę szpiegiem, pójdę zobaczyć, jak to wygląda i funkcjonuje od środka. Byłam bardzo ciekawa, kim są te dziewczyny, bo nigdy przedtem nie odwiedziłam klubu go-go. Zamieniłam kilka słów z panią menedżer, która okazała się wesołą, strzaskaną na solarium dresiarą. Wyjaśniła, ile kosztują drinki, szampan i tańce w klubie. Powiedziała, że nie bardzo ma co tłumaczyć, po prostu muszę wyjść i spróbować.

I od razu zaczęłaś tańczyć?
Stwierdziłam, że absolutnie nie ma takiej opcji i wyszłam z klubu, ale po chwili wróciłam, żeby jednak spróbować. Pierwsze wyjście na scenę było naprawdę przejmujące, nikt oczywiście nie zamierzał mnie tam niczego uczyć. Jedna dziewczyna pokazała tylko, jak zrobić najprostszą figurę na rurce i pożyczyła obcasy. Wyszłam ubrana po prostu w swoją czarną bieliznę, przeszłam zygzakiem dookoła dwóch rurek, na jednej się zakręciłam w prawo, na drugiej w lewo i tak jakoś odbębniłam tę swoją piosenkę. Tego dnia odkryłam, że zupełnie nie ma znaczenia, jak tańczysz i czy w ogóle tańczysz. Prawda jest taka, że dla wielu mężczyzn liczy się tylko to, iż dziewczyna, która im się fizycznie podoba, po prostu się rozbiera.

Reklama

To dosyć proste.
Bardzo.

„Jestem jak Lorna z komiksów Alfonsa Azpiriego: pokazuję cycki i walczę z potworami"

Na swoim blogu piszesz wprost, że stripkluby to struktury zbudowane na kłamstwie: „Począwszy od sprzedawania swojego zainteresowania daną osobą, przez złudę pseudoluksusowych wnętrz, po dziewczyny i ich ciuchy, sztuczne rzęsy, silikony itd. Tak długo, jak przyjmujesz tę konwencję, wszystko jest OK". Zastanawiam się, gdzie leży granica między tworzeniem iluzji a oszustwem?
Wchodząc do stripklubu, musisz wiedzieć, że dziewczyny są fejkowe: tak jak ich piersi nie są prawdziwe, tak ich zainteresowanie i cała ta erotyczna atmosfera też nie będą prawdziwe. Niestety, niektórzy nie kupują tej konwencji i jako goście stripklubu widzą we mnie prostytutkę, a potem są zdziwieni, że nią nie jestem, bo przecież emanuję seksem. A to trochę tak, jakby winić filmowca albo aktora, że widz uwierzył, iż akcja filmu dzieje się naprawdę. Czytając książkę, która jest napisana tak, jakby cała jej treść wydarzyła się w rzeczywistości, musisz mieć świadomość, że również może być to jedynie zabieg autora. Jeżeli ktoś jednak we wszystko uwierzy, to znaczy, że albo książka jest świetnie napisana, albo że ten ktoś jest po prostu głupi. Inna sprawa to dziewczyny, które obiecują, iż zrobią coś więcej. Że jak gość kupi szampana i pójdą do viproomu, to będzie to-tamto, oczywiście wiadomo, o czym mówimy. Niechętnie o tym wspominam, bo to niefajna strona tej pracy, że dziewczyny składają obietnice, z których potem oczywiście się nie wywiązują. Z drugiej strony jeśli facet na swoim wieczorze kawalerskim podchodzi do mnie i mówi: „Może numerek? Koledzy stawiają", to takiego gościa w ogóle nie jest mi żal i z mściwą satysfakcją wyrąbię go na kasę. Można zadać sobie pytanie, kto tu jest tak naprawdę oszustem.

Reklama

Piszemy nie tylko o seksie. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Taki taniec może być narzędziem władzy.
I właśnie jest. Chociaż im dłużej tam pracuję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to pewnego rodzaju przepychanka. Z jednej strony można powiedzieć, iż rządzą goście, bo to oni mają pieniądze, wymagania i to oni stanowią o twoich zarobkach, a ty w końcu jesteś w pracy. Jednak z drugiej strony w samej sytuacji kontaktu – czy werbalnego, czy tańca – to dziewczyna jest w pełni władzy, to ona owija sobie tego gościa wokół palca. Mało który przedstawiciel handlowy jest w stanie wspiąć się na takie wyżyny kreatywnego marketingu, na jakie my się czasami wspinamy. Jeśli pracujesz z 70 pięknymi dziewczynami, z czego połowa jest naprawdę przepiękna, to musisz się wykazać. Po pięciu latach pracy w klubie go-go jestem przekonana, że mogłabym sprzedać nawet grzebień łysemu.

Zawsze mnie to zastanawiało – z jednej strony zależy ci, żeby faceci postawili jak najwięcej drinków, bo zarabia na tym klub, a wy macie z tego procent. Ale chyba trudno je wszystkie wypić?
W moim przypadku odpada wszelkie picie, bo przez większą część roku jeżdżę do pracy motocyklem. Zamawiam więc drinki z minimalną ilością alkoholu, a czasami nawet bez, za to zabarwiane jakimś fajnym świecącym w ultrafiolecie syropem, żeby gość wiedział, iż płaci sto złotych za coś więcej niż kieliszek wody. Tak naprawdę nie chodzi o zawartość drinka, tylko o czas spędzony ze mną. Szampana się pije albo wylewa. Dlatego w viproomach stoją wazony, różne donice i misy. Naprawdę drogie szampany – Dom Pérignon, Cristal, Moët – wsiąkają w dywan. Chodzi o to, żeby gość był napity, a dziewczyna trzeźwa, bo lepiej na tym wyjdzie. Chociaż są też dziewczyny, które zaczynają pracę od mocnego drinka. Rozumiem to, bo wtedy jest łatwiej. Klienci potrafią być opryskliwi, chamscy, obleśni. Alkohol pozwala włączyć tolerancję na takich baranów.

Reklama

No właśnie, kto do was przychodzi?
To jest najciekawsze. Po pewnym czasie wszyscy pogrupowali mi się w jasne kategorie: są gawędziarze, którzy płacą za to, żeby po prostu porozmawiać. Główne tematy to „mój rozwód", „moja żona". Albo przychodzą, bo po prostu chcą siedzieć w towarzystwie kobiety i słuchać, jak ona mówi. Są oczywiście erotomani, fetyszyści i napaleńcy wszelkiego sortu. Trzeci typ to goście, którzy chcą podnieść swój prestiż – mówimy na nich „kolekcjonerzy". Będą szukać najpiękniejszej dziewczyny w klubie, żeby pochwalić się przed kolegami, iż to ona go wybrała i właśnie z nim spędza czas. Są smutni panowie na delegacjach i starsi faceci, którzy z reguły nic nie mówią, tylko chcą popatrzeć na ładne dziewczyny. Są też gówniarze, którzy nie wiedzą, co z czym, ale przychodzą, bo koledzy mówili, że jest fajnie. Czasem trafi się taki klient, który na koniec potrafi się zaśmiać, mówiąc: „O Boże, wydałem już na ciebie tyle i tyle, i co ja z tego mam?". To jest klient idealny, bo łapie tę konwencję. Doskonale wie, co z tego ma: z jednej strony nic, a z drugiej po prostu decyduje się na taką formę rozrywki.

Piszesz, że jako tancerka masz kilka zasad: między innymi nie umawiać się z klientami.
W klubie nie nawiązuję bliższych relacji, dlatego ta praca nigdy nie miała wpływu na moje życie prywatne. Jeśli dla kogoś tańczysz, to teoretycznie powinien pojawić się podtekst seksualny, bo się rozbierasz, wytwarza się jakaś interakcja. Ale doszłam już do poziomu, że tak bardzo skupiam się na tym, jak ma wyglądać ten performance, iż realny kontakt między mną a drugim człowiekiem nie istnieje. Może to właśnie profesjonalizm i powód, dlaczego tańczę tam tak długo. Z drugiej strony tak bardzo koncentruję się na tym, czym muszę być, że nie jestem do końca sobą.

Reklama

Czyli?
Pokutuje przekonanie, że tancerki mogłyby mieć każdego faceta i – co więcej – pewnie mają co drugiego. Czyli generalnie: że jesteśmy rozwiązłymi dziewczynami. A ja prywatnie szybko się angażuję i akurat w tym aspekcie mojego życia potrzebuję stabilizacji. Jestem bardzo związkowym zwierzęciem. Nawet jak sobie wmawiałam, że będzie inaczej, i moje życie wypełniały randki, imprezy, faceci – to na dłuższą metę nigdy to nie wychodziło.

Ludzie nie wiedzą, co się dzieje w takich klubach, a wyobraźnia podsuwa różne scenariusze.
Dziewczyny bardzo często wyobrażają sobie tancerki z klubów go-go jako seksualne demony, które chcą wyssać z ich facetów nie tylko pieniądze, ale też wzbudzić pożądanie. Że tańczą, wyobrażając sobie, iż ich żony są słabe w łóżku. Naprawdę mamy to gdzieś! Pamiętam, jak sześć lat temu mój ówczesny chłopak poszedł na wieczór kawalerski do Sofii. Dostałam wtedy histerii z zazdrości i wściekłości. Jak on mógł mi to zrobić?! Siedziałam wtedy z koleżanką, a ona mówiła: „Słyszałam, że te dziewczyny, jak im dasz parę złotych, to one ci wszystko zrobią". A ja myślałam: „Boże! Nie! Jakie suki, ja tego nie wytrzymam". Ale jakoś to przeżyłam, a parę lat później życie pokazało, że różne rzeczy mogą się wydarzyć. I teraz już wiem, iż wygląda to zupełnie inaczej.

Poszłaś wtedy na przeszpiegi, a pracujesz w tej branży już pięć lat.
Tym, co może wyjaśnić, dlaczego się tu znalazłam, jest to, że zawsze potrzebowałam adrenaliny, mocnych bodźców i testowania granic, jak daleko jestem w stanie się posunąć. Fascynowały mnie sprawy, które są uznawane za niemoralne i dwuznaczne. W filmie i książkach też lubię wszystko to, co uznawane jest za umowne, wręcz groteskowe i kiczowate. Poza tym w tę moją pierwszą nieszczęsną noc zarobiłam kilkaset złotych. Dla mnie – dziewczyny, która marzyła, że za jakiś czas będzie mogła ruszyć w świat – to było olśnienie. Pojawiła się możliwość dobrze płatnej pracy, która jest do tego na tyle elastyczna, że nie muszę prosić o urlop, nawet kilkumiesięczny. Przez trzy pierwsze lata podróżowałam po Europie, Azji, Australii, USA – wszystko dzięki temu, że mogłam sobie na to pozwolić, a gdy wracałam, praca zawsze na mnie czekała.

Jak to wygląda od strony finansowej?
Dobra dziewczyna – czyli ogarnięta, doświadczona, która potrafi ciężko pracować i ma dobre podejście do klienta – może zarobić kilkanaście tysięcy miesięcznie, pracując mniej więcej cztery, pięć dni w tygodniu. Są oczywiście dziewczyny, które wyciągają znacznie mniej, ale są i takie, które obracają kwotami dla mnie abstrakcyjnymi. Niektóre mają problemy z opłaceniem czynszu, ale znam też takie, które w ciągu roku potrafiły odłożyć pieniądze i kupić w Warszawie mieszkanie. Dla mnie najfajniejsze w byciu tancerką, znacznie ważniejsze niż pieniądze, jest to, że pracę znajdę wszędzie. Należę do kilku międzynarodowych agencji rekrutujących tancerki do klubów na całym świecie. Wystarczy jeden telefon z pytaniem, gdzie jest miejsce, żeby wyjechać na Karaiby, do RPA czy Singapuru. W ten sposób w zeszłym roku całą zimę spędziłam w Alpach Francuskich w kurorcie Chamonix. W nocy piłam szampana z nudnymi Francuzami, a w dzień jeździłam na desce.

Gdybyś miała możliwość zarabiania podobnych pieniędzy w inny sposób, to nadal byś tańczyła?
Myślę, że tak, bo za bardzo mnie to kręci. Pracując dla agencji reklamowych, wiedziałam, że rutyna w końcu mnie wypali i będę musiała zrobić coś bardzo głupiego. No i zrobiłam.

Jeżeli interesuje was co nowego u Oli, odwiedźcie jej bloga "Pamiętnik striptizerki, czyli opowieści bez majtek"