FYI.

This story is over 5 years old.

Rodzina

Będę złym rodzicem

Czasami przeglądam profile znajomych. Większość z tych, którzy nigdy nie mieli nic ciekawego do powiedzenia, już się rozmnożyło
A
tekst Anonim

Kiedy moja dziewczyna powiedziała, że spóźnia się jej okres, oblał mnie zimny pot. Nie potrafię uczyć się na swoich błędach i po raz kolejny mnie – a raczej nas – poniosło. Znowu muszę przez to przechodzić, przecież ja w ogóle nie nadaję się na rodzica.

Moje pokolenie ma to do siebie, że sami jesteśmy ciągle dorosłymi dziećmi. Chociaż perspektywa wpadki jest dziś mniej przerażająca niż kilka lat temu, to jednak dziecko cały czas traktowałbym jako… wpadkę, właśnie. Niby wszystko jest z moim życiem w porządku – skończyłem studia, mam robotę, zarabiam pieniądze pozwalające się utrzymać, jestem z dziewczyną od kilku lat. Tylko po prostu nie widzę siebie jako ojca.

Reklama

Pierwsze i najbardziej oczywiste zmartwienie to jednak te pieniądze. Może i dzisiaj jest ok, ale rotacja na rynku pracy sprawia, że nie da się być pewnym niczego. Co będzie, jeśli stracę robotę? O ile sobie bez problemu odmówię paczki szlugów czy nowych spodni, o tyle nie chciałbym, żeby mojemu dziecku czegokolwiek brakowało.

Świta mi w głowie myśl, że warto byłoby stworzyć wartościową alternatywę dla świata pełnego Sebków, Dżesik i Nikoli, jednak w sytuacjach, gdy wisi nade mną widmo wpadki, szybko stawiam się do porządku

A wózek, kaszki i pieluchy to przecież tylko początek – z każdym rokiem jest coraz gorzej. Można więc łatwo sobie wyobrazić, co będzie za kilka (naście) lat. Dziś małolatom nie wystarczają piłki, samochodziki, lalki i maskotki. Chcą laptopy, konsole i smartfony, a to przecież nie są tanie rzeczy. A żadne dziecko nie chce przecież być gorsze od kolegów. Poza tym dodatkowa – nawet tak malutka osoba – w wynajmowanej kawalerce to zdecydowanie nie jest teraz szczyt marzeń.

Przecież to obowiązek aż do śmierci. Jasne, kocham swoją dziewczynę, ale nie dam sobie uciąć ręki, że to właśnie ta osoba, z którą chcę mieć dziecko. Ba, nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek chcę je mieć. Jezus, Ricky Gervais czy Mike Patton spełnili się przecież w życiu, mimo że nigdy nie zostali ojcami. Nie uśmiecha mi się stać w kolejkach do państwowego lekarza z chorą po raz piąty w miesiącu pociechą, siedzieć na wywiadówkach w towarzystwie przygłupich rodziców czy tłumaczyć kolejnych zawiłości tabliczki mnożenia.

Reklama

Zwyczajnie nie mam do tego cierpliwości. Co gorsza, nie jestem zmotoryzowany, więc wszelkie próby wyjazdów z gówniarzem wymagałyby logistycznej kreatywności i dodatkowych nakładów forsy. A przecież nie po to jeżdżę na wakacje, żeby nosić się z wózkiem i szukać postoju taksówek.

Jak takiemu dzieciakowi przekazać wszystko to, co wartościowe? Piekielnie trudnym zadaniem jest wyjaśnienie maluchowi, że PJ Harvey jest więcej warta niż Nicki Minaj, a lansowane w internecie miernoty z reality show nie zasługują na uwagę.

Trochę przeraża mnie fakt, w jak młodym wieku dziś jest się już bombardowanym przez internetowy syf. Jednocześnie wiem, że wszelkie próby cenzury przynoszą efekt odmienny od spodziewanego. Ostatnio widziałem filmik ze szkolnej dyskoteki, gdzie cała klasa skanduje jakiś beznadziejny utwór Gangu Albanii. Nie chcę, żeby ktoś mający moją krew i geny był narażony na coś takiego. A nie mogę zamknąć gówniarza w domu.

Coraz więcej moich znajomych się porozmnażało. Tak z zewnątrz nie wygląda to nawet najgorzej – to bez wyjątku szczęśliwi ludzi, dla których dziecko to prawdziwy skarb. Szkoda tylko, że wszyscy – również bez wyjątku – są przez to tak kurewsko zmęczeni. Znajomy opowiadał mi, jak kiedyś w środku nocy obudziła go płacząca córka. Próbowali z żoną wszystkiego – karmienia, huśtania, śpiewania. Bez skutku, i tak przez kilka godzin. Oczywiście, następnego dnia do pracy miał na wczesne rano.

Reklama

Mnie do zerwania się z łóżka o czwartej nad ranem może przekonać najwyżej mecz NBA. Nie chcę rezygnować ze swoich planów i pasji, które dziecko skutecznie ogranicza. Nie chcę rezygnować z wieczornych wyjść, tylko dlatego, że nie ma z kim zostawić małego.

Zdjęcie: Flickr/ Emran Kassim

Dziecko sprawia, że ludzie stają się monotematyczni. A co, jeśli ja też się zmienię? To prosty mechanizm. Spotykasz się z młodymi rodzicami – atakują cię zdjęciami i opowieściami o ząbkowaniu. Obserwujesz ich aktywność w necie – dziecko zrobiło kupkę, dziecko raczkuje, dziecko upierdoliło się kaszką. Idzie się porzygać od tej słodyczy. Ale optyka zmienia się nie tylko postaciom rodem z „Beki z mamuś na forach" (dla których urodzenie dziecka było de facto życiowym osiągnięciem), ale i ludziom, po których w ogóle byś się tego nie spodziewał.

Koledzy, z którymi do niedawna piłeś do rana i śmiałeś się z wszystkiego, nagle stają się drętwi, politycznie poprawni a rękodzieło uskuteczniają na pieluchach zamiast bletek.

Zawsze też może urodzić się córka. O ile z chłopakiem mógłbym pójść pokopać piłkę, pobawić się samochodzikami, czy obejrzeć jakiś film akcji, o tyle kompletnie nie wiem, co miałbym przekazać dziewczynce. Coś jak Peter Griffin z Głowy Rodziny, gdy urodziła mu się Meg. Boję się pomyśleć, co byłoby za kilkanaście lat. Przecież jakbym zobaczył jakiegoś małolata, któremu lepią się łapy do mojej córki, to chyba bym zwariował. Cóż, chyba naprawdę szybko zapomina wół, jak sam był cielakiem.

Reklama

Może myślę jak dupek i egoista, ale nie chcę też, żeby moja dziewczyna przytyła kilkanaście kilo w ciągu roku. A do tego dochodzą i inne bonusy – rozstępy, pęknięcie krocza czy permanentnie opuchnięta twarz zmęczona nocnym wstawaniem.

Od niektórych znajomych słyszałem też, że nowo narodzony gówniarz nagle staje się dla kobiety centrum wszechświata. Nie to, żebym był zazdrosny – nigdy taki nie byłem. Po prostu uważam, że dobrze jest nam w dwie osoby i wcale nie trzeba tego zmieniać.

Mówiąc całkiem poważnie – trochę też się boję. Jestem zdrowy, moja dziewczyna też, jednak tyle słyszy się o jakichś chorobach genetycznych, że włącza się moje wrodzone czarnowidztwo. Znam parę, której urodziło się dziecko z autyzmem, inni mają córkę z zespołem Downa – wychowanie takich dzieci to przejebanie trudne, wymagające ogromnego poświęcenia i empatii zadanie. Zdaję sobie sprawę, że ryzyko choroby mimo wszystkie jest niewielkie. Ale zawsze przecież jest.

Obawiam się też, że mały mógłby być dość oporny i buntowniczy – w dużej mierze odziedziczyłby to po tatusiu – i pomimo prób wtłoczenia mu do głowy ważnych wartości mógłby powiedzieć z irytującym uśmieszkiem „nie". I jak tutaj poradzić sobie z takim upartym małym zjebem? Jestem ekstremalnie liberalny, dlatego obawiam się, że miałbym dodatkowo problem z budowaniem swojego autorytetu.

Do tego wychowałem się w rodzinie, gdzie nie było małych dzieci – zwyczajnie nie znam ich instrukcji obsługi. I nawet niespecjalnie chce mi się jej rozkminiać na własną rękę.

Narobiłem sobie kuku w głowie czytaniem o antynatalizmie. Dotarło do mnie, że świat wcale nie jest tak piękny, jakim się go przedstawia i takie małe, bezbronne dziecko w starciu z całym syfem rzeczywistości z gruntu jest na straconej pozycji. Po co skazywać kolejnego nieszczęśnika na nierówną walkę z życiem i czekanie na śmierć?

Czasami przeglądam profile znajomych – większość z tych, którzy nigdy nie mieli nic ciekawego do powiedzenia, już się rozmnożyło. Coś jak w pierwszej scenie Idiokracji. Czasami świta mi w głowie myśl, że jednak warto byłoby stworzyć wartościową alternatywę dla świata pełnego Sebków, Dżesik i Nikoli, jednak w sytuacjach, gdy wisi nade mną widmo wpadki, szybko stawiam się do porządku i (choć małej jestem wiary) modlę się, żeby to był tylko fałszywy alarm.

Nigdy jakoś nie przepadałem za dziećmi. Alergicznie reaguję na rozkrzyczaną hałastrę w tramwaju albo ryczącego na zawołanie sklepowego terrorystę. Może więc bycie egoistycznym, hedonistycznym dupkiem nie jest wcale takim złym pomysłem. Przynajmniej mam pewność, że w ciągu dwudziestu lat nie zmienię się w Ala Bundy'ego.

UPDATE: To jednak był fałszywy alarm. Po raz kolejny można odetchnąć. Następnym razem będę bardziej uważał. Przynajmniej tak sobie dzisiaj obiecuję.