„W dechę masz cichostępy”, czyli przodkowie współczesnej mody na sneakersy
Karol Grygoruk

FYI.

This story is over 5 years old.

Μodă

„W dechę masz cichostępy”, czyli przodkowie współczesnej mody na sneakersy

Polska lat 80. była królestwem bezobciachowej podróbki, produkowanej po garażach i małych fabryczkach. Logo nieco podkręcano, dyskretnie zmieniano nazwę, na przykład na „Abibas" albo „Adios"

Na przełomie lat 80. i 90., w Tęczowym Music Boxie – programie muzycznym dla bardzo wczesnych nastolatków, przez pewien czas nadawano piosenkę o konsumpcyjnych marzeniach najmłodszego pokolenia. Główna bohaterka piosenki to dziewczyna owładnięta przez, jak pisały ze zgrozą gazety, „terror ciucha", która próbuje namówić swoich rodziców na zakupy, niestety bez powodzenia. Szpanerka z 1990 roku uświadamia nam, że po najlepsze rzeczy trzeba wybrać się do Pewexu lub na giełdę, a na zestaw obowiązkowy składają się:

Reklama

Spodnie Levisy czy Wranglery,
koniecznie muszą mieć bajery,
do tego trampki Adidasa
i to jest klasa.

Piosenka szybko wyleciała z podstawowego repertuaru TMB i nie trafiła na najpopularniejsze kasetowe składanki. Nie wiem, czy ze względu na szafowanie zastrzeżonymi nazwami towarowymi, czy dlatego, że rzeczywistość w międzyczasie nieco się zmieniła i w Polsce pojawiły się zwykłe sklepy z ubraniami, nie tylko PDT, giełdy, peweksy i komisy. Jest jeszcze trzecia opcja: nikt nigdy nie użył określenia „trampki Adidasa". Mówiło się albo trampki (białe, chińskie, z gwiazdą), albo adidasy, co oznaczało wszelkie bardziej zaawansowane i niezrobione z płótna cichobiegi, niezależnie od ich faktycznego producenta.

Nie wiadomo do końca, co sprawiło, że to właśnie nazwa Adidas stała się synonimem prawie wszystkich butów sportowych. Właściwie nie wszystkich, tylko tych trochę lepszej jakości. Ludzie, którzy pamiętają szkołę lat 70. i 80., wspominają też pewnie koszmar butów na zmianę, czyli zwykle juniorków – trampkowatych, płaskich wynalazków z tkaniny i skaju, które miały korygować wady rozwoju stóp, ale przy okazji powodowały inne i od nowości wydzielały niezapomnianą woń zakurzonej sali gimnastycznej. Niektórym szczęściarzom udawało się wynegocjować zamianę ortopedycznych koszmarków na pepegi, czyli tenisówki, zazwyczaj podobne do niektórych modeli współczesnych sneakersów typu vintage.

Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera

Reklama

Tenisówki pozostawiały za sobą smugę zapachu wulkanizacyjnego, co ma sens, kiedy weźmiemy pod uwagę, że produkowały je często nie zakłady obuwnicze, a kombinaty parające się wyrobami z gumy, czyli liczne oddziały Stomilu (Grudziądz, Wałbrzych, Łódź), dzisiaj zresztą nadal produkującego buty, tyle, że robocze. Ten sam Stomil produkował zresztą pożądane piłkarskie korki. I być może to piłkarski trop jest najprostszą odpowiedzią na pytanie dotyczące popularności Adidasów w polszczyźnie – w końcu to zachodnioniemiecki producent wyposażał najlepsze drużyny piłkarskie w buty i stroje już od lat 50., a charakterystyczne trzy paski i logo zdobiły największych idoli. Drużyna orłów Kazimierza Górskiego grała w biało-czerwonych strojach Adidasa od 1974 roku, Franz Beckenbauer swoje korki Cosmos zwykł nosić aż do całkowitego rozpadu.

Najwcześniejszy ślad adidasów w potocznym, ogólnym znaczeniu udało mi się znaleźć – a spędziłam trochę czasu nad archiwalną makulaturą – nie w tekście o piłce, a w artykule z magazynu dla taterników z roku 1975. „Teraz w Tatrach (…) wszyscy chodzą w lekkim obuwiu: samolezki czechosłowackie, adidasy, tenisówki" – piszą w tekście Andrzej Heinrich i Krystyna Sałyga i dodają, że nie są to buty na każdą górską pogodę. „Te znakomite – skądinąd – trzewiki, świetnie trzy­mają na suchym granicie, są jednak wręcz nie­bezpieczne w razie wilgoci". Trudno powiedzieć, czy chodziło o faktyczne buty Adidasa (jeśli tak, to zapewne chodziło o „olimpijskie" SL, Superstary albo trampkowaty model Nizza), a to z prostej przyczyny – nie były one dostępne w Polsce w szerokiej dystrybucji. Jedynym sposobem pozyskania oryginalnych Adidasów była paczka od życzliwych zagranicznych krewnych i znajomych, albo zakup za bony dolarowe w Pewexie.

Reklama

W latach 80., dekadzie, w której sportowe ubrania wchodzą na dobre do mainstreamu mody, nie trzeba być już piłkarzem ani koszykarzem, żeby nosić te „znakomite trzewiki" na co dzień. Zalety cichobiegów odkrywają hiphopowcy, breakdancerzy, a z drugiej strony fani thrash metalu, którzy śnieżnobiałe buty zakładają do niemiłosiernie wąskich gaci i kurtek z „telewizorem". Za sprawą przedruków z międzynarodowej prasy w gazetach dla młodzieży i teledysków w Jarmarku, Studio 2, a później Bliżej Świata moda dociera też do Polski.

Odpowiedź na powszechne zapotrzebowanie nadchodzi z Radomia, gdzie powstaje firma polonijna (tj. częściowo prywatna i z kapitałem polskich emigrantów) – Sofix. Obok księżycowych zimowców Relaks z Nowego Targu, Sofixy stają się symbolem lat 80. i produktu dla kogoś, kogo nie stać na rzeczy w Pewexu albo komisu. To białe buty typu koszykarskiego, w wersji za kostkę (w sam raz dla metala) i przed kostkę. „Buty Sofix dla każdego. Trwałe, modne i wygodne. I na zimę i na lato. Chodzi syn i chodzi tato. W tym się chodzi!" – głosi reklama radiowa. Do konkurencji dołącza wkrótce inny polonijny producent – Junopol, wzięciem cieszą się też śnieżnobiałe chińskie trampki z czerwoną gwiazdą i napisem „Forward", które przy odrobinie szczęścia w niezmienionej formie można dostać i dzisiaj.

Polska lat 80. była królestwem bezobciachowej podróbki, produkowanej po garażach i małych fabryczkach. Ze ścian sklepików, z naprasowanek i bajek na rzutniki łypała przerysowana przez amatora Myszka Mickey, zwykle w przypadkowej palecie mocnych kolorów. W kioskach pod szyldem szacownego magazynu literackiego sprzedawano pirackie wydania Fistaszków i niebzyt podobne do pierwowzorów figurki z Gwiezdnych wojen, piosenki zgrane z radia kopiowano na pocztówkach dźwiękowych, a potem na kasetach sprzedawanych później prosto z przyczepy Niewiadów. Nawet oficjalna prasa posiłkowała się zdjęciami z zagranicznych magazynów, czasem nie usuwając nawet kawałków oryginalnego tekstu. W takiej sytuacji nie mogło dziwić znajome i pożądane logo Adidas na brzydkiej saszetce albo piórniku.

Nie tylko dla ładnie ubranych. Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco

Przy okazji na przykład letnich kolonii we Władysławowie można było zaopatrzyć się w kiosku z pamiątkami w wyrób prywaciarski – saszetkę typu paszportówka, wykonaną z niezapomnianego lepkiego skaju albo zgrzytającego tworzywa typu stylon. Po 1989 wyroby rodzimych prywaciarzy, pilnie przerysowujących w garażach i warsztacikach oryginalne wzory, zastąpiły masowo produkowane podróbki z Turcji i Chin, choć tam dla niepoznaki podkręcano nieco logo, dyskretnie zmieniano nazwę, na przykład na „Abibas" albo „Adios", a na spodniach doszywano czwarty pasek. W 1991 otwarto oficjalne polskie przedstawicielstwo marki Adidas. W sklepach pojawiły się z jednej strony oryginalne buty i ubrania największych marek sportowych, z drugiej – targi i osiedlowe budki zalała masa anonimowych produktów „w stylu", luźno inspirowanych najbardziej pożądanymi wzorami.

Po jakimś czasie sama nazwa „adidasy" na określenie wszystkich sportowych butów praktycznie wypadła z obiegu. Użytkownicy zaczęli używać nazw konkretnych marek (albo w przypadku prawdziwych maniaków sneakersów – dokładnych modeli oczywiście). Tymczasowo rozpowszechniła się też sympatyczna wersja „adasie", a slang odkopał też prehistoryczne „pepegi", „cichobiegi" (firmy Szelest oczywiście), a nawet „cichostępy". Klawe cichostępy.