Dla tych co nie kumają Trash Talk: to zespół z podgatunku, który określa się jako trashcore/hardcore/powerviolence. Wydali płytę wyprodukowaną przez Steve’a Albiniego, mieli kolabo z m.in. Keithem Morrisem (Off!, Black Flag, Circle Jerks), w roku 2012, a dokładnie 30 maja, jako pierwsza niehiphopowa grupa podpisali kontrakt z Odd Future Records. Pewnie kojarzycie Tylera The Creatora, głowę OF Records (to ten ziomek co cztery lata temu zjadł karalucha w teledysku).
Słuchając sobie Soft Moon dotarłem do klubu. Ku memu zdziwieniu nie było tam ziomeczków jeżdżących na deskach, ani prawdziwych tru HC z wydziarganymi iksami na dłoniach, nie, nie. W większości były to same 15-16 letnie dziewczyny, którym oczy zasłaniały kolorowe grzywki, oraz ich tatusie. Wow – pomyślałem – naprawdę?
Videos by VICE
Więc idę lekko przerażony najpierw do pobliskiego klubu Chmury (gdzie owi tatusiowie jedzą pierogi i piją herbaty) przywitać się z pracującymi tam mordeczkami i czekam na wywiad z Trash Talk. Łapie się czasem wzrokiem z członkami innych zespołów, którzy siedzą na telefonach, laptopach czy też po prostu wesoło gaworzą przy piwku. Wszyscy wyglądają tak doskonale, że aż ciężko w to uwierzyć, że członkowie zespołu, który gra muzykę z obszaru HC i jest któryś tydzień w trasie może mieć piękną wyprasowaną białą koszulkę, świecące najki i włosy, jakby dopiero co wyszli z zakładu fryzjerskiego. No nic, nie followuję raczej HC trendów i nie wiem co jest teraz w modzie ( myślałem że koszulki Bad Brains i stare rozjebany Vansy są ciągle cool…).
Przychodzi powoli godzina wywiadu, witam się z basistą wiadomego zespołu, który postanowił mi się nie przedstawiać, więc przez cały wywiad zwracam się do niego per „Dude”. Jest bardzo miło. Gadamy, palimy, słuchamy muzyki z telefonów. Dude (już teraz wiem, że Spencer) ku memu zaskoczeniu jest bardzo zachowawczy, nie wypowiada się negatywnie o żadnych potencjalnie konkurencyjnych zespołach, raczej wszystko mu się podoba.
WTEM pojawia się temat jointów, „możecie nam załatwić trawy za 50 euro?” – o człowieku pewnie! Tak więc po wywiadzie i zjedzeniu kilku pierogów ogarniamy chłopakom palenie. Pewnie większość z was wie, jak bardzo stresujące jest kupienie zielska w krótkim spektrum czasu, ale dzięki pomocy ziomeczków (pozdro dla kumatych), udało się. Chłopaki dostali o co prosili… i poszli. Bez dziękuję, bez „może chcecie się do nas przyłączyć?”. Hmmm, nie wiem, może w U S of A mają inne „zasady”. I tak jakby już przestało być bardzo miło, chłopaki zamknęli się na swoim backstage’u i nie bardzo chcieli z kimkolwiek rozmawiać. No nic, jak napisała Molesta w ’98: „Dla wszystkich przekozaczonych kozaków, kontroluj się!”.
VICE: Jak idzie trasa?
Spencer: Idzie dobrze stary, jest zajebiście spoko. Praktycznie codziennie mamy problem ze znalezieniem trawy.
Haha, jak jej szukacie?
Zazwyczaj pytamy wszystkich dookoła, znajdujesz jakiegoś gościa z dredami czy coś.
Co myślisz o hardkorowej scenie w dzisiejszych czasach? Jest bardzo dużo zespołów pokroju Bring Me The Horizon, które idą mocno w mainstream. Czy uważasz że to dobry kierunek? Czy rodzi się nowa scena Mainstreamowego Hardkoru?
Nie wiem czy osobiście bym to nazwał nową falą HC, ale uważam że jeżeli to właśnie muzyka którą chcą grać i chcą iść w tą stronę, to cool. Zajebiście spoko. Np. ja robię po prostu muzykę którą ja chce robić i jeżeli ludzie przychodzą na nasze koncerty i chcą nas słuchać to spoko. Myślę że w dzisiejszych czasach definicja hardkoru dla większości osób to po prostu muzyka która jest szybka i agresywna.
Ostatnio czytałem artykuł o kolesiu który nasikał na siebie w trakcie waszego koncertu.
Tak, tak ! To znany skater! Był strasznie pijany i podekscytowany . Był tam taki mały skatepark więc wszyscy jeździliśmy na deskach, koleś jeździł z nami. Potem się pojawił totalnie pijany i pokazał wszystkim swoją sztuczkę. To jego imprezowy trik. Po prostu na siebie sika. W ogóle jedna z jego grafik na deskorolkach które zrobił to on sikający na siebie.
Czemu wasza muzyka powoduje tak ekstremalne zachowania? Sikanie na siebie, skakanie z sufitów etc.
Kiedy jestem na scenie, jestem w stu procentach sobą. Robię co tylko kurwa zechcę. Skacze czy czasami schodzę ze sceny. Fajnie jest mieć ludzi na koncercie, którzy czują się wystarczająco komfortowo by robić te wszystkie pojebane rzeczy.
Czy bycie w Odd Future Records ma wpływ na wasze brzmienie ?
Absolutnie nie. Starzejemy się, więc nasze brzmienie się trochę zmienia. Piszemy więcej muzyki, możemy więcej eksperymentować z naszym brzmieniem. Dłuższe piosenki robimy, jeżeli pasują do reszty albumu. Wszystkie nowe piosenki są bardziej rozbudowane, naprawdę nas jara granie ich na żywo bo to większe wyzwanie niż granie samych szybkich rzeczy.
W dokumencie Noisey Under The Influence: New York Hardcore Scene powiedzieliście, że bycie straight edge stanowiło bardzo ważną częścią waszego życia. Co się stało? Co spowodowało zmianę?
Życie. Życie nas zmienia. Stałem w kompletnie innym miejscu w moim życiu. Bycie Straight Edgem było dla mnie zajebiście ważne. W liceum uprawiałem sporo sportu, nie picie pozwoliło mi się skupić na innych rzeczach niż imprezowanie i marnowanie czasu,oraz przejść przez ten trudny okres.
Jakieś nowe zespoły godne polecenia?
Jest nowy zajebisty zespół ze wschodniego Los Angeles. Nazywają się Thee Commons, totalna psychodelia wymieszana z punkiem. Sprawdź ich, są naprawde zajebiści. Metz też są spoko. Będąc z Tobą kompletnie szczerym raczej słucham oldskulowych rzeczy.
Sprawdzacie zespoły z miast w których gracie?
Jest naprawdę ciężko bo jesteśmy w tylu miejscach na raz. Ale jest naprawdę wiele świetnych zespołów. Zawsze mamy świetne supportujące zespoły. Na ogół gdy gramy w jakimś mieście w którym znamy jakiś zespół, mówimy organizatorom, żeby ich ściągnęli albo sami staramy się to zrobić. Czy to raper, czy fajny punkowy zespół, czy indie rockowy, czy DJ.
Po niestety nieznośnym otwierającym wieczór koncercie, punkt 20. wchodzi Trash Talk. Zaczynają mocno, szybko, agresywnie. Wokalista zrzuca z siebie koszulkę, skacze na ludzi, patrzy na nas jak na obiekt do destrukcji. Gdyby wkurwienie miałoby swój soundtrack, byłoby to właśnie Trash Talk. Dziewczyny z kolorowymi grzywkami są zmuszone ustąpić miejsca bardziej „kumatym” załogantom. Wszystko jest jak wyreżyserowane. Wszyscy znają te wyskoki z pół obrotu, dziwne uderzenia pięścią czy salta mortale. Zastanawiam się gdzie oni się tego uczą? Skaczą w domu z łóżka, oglądając na YouTube tutoriale „Jak poprawnie moszować”?
Jest to jeden z najkrótszych koncertów jakie widziałem w życiu – wszystko trwało niecałe pół godziny, i dobrze. Jak to powiedział mój znajomy – „No bo jakby było dłużej, to by plecy zaczęły boleć i głowa”. Był to naprawdę dobrze zagrany set. Nie kupowałem trochę momentów „Weźcie pięść do góry i machajcie nią!”, bo to bardziej dla fanów 30 Seconds To Mars – a nie hardcore’owy gig, gdzie każdy robi co chce.
Właśnie! Byłem na wielu koncertach: metalowych, punkowych, post punkowych, psychobillowych, elektronicznych itd. I TYLKO na hardcorowe’ych gigach fani zespołów śpiewają teksty piosnek jakby wyuczyli się ich w domu. Tak jak wcześniej wspomniałem, wszyscy robią te wyuczone salta, fiflaki, biegi, wyskoki…Czułem się trochę nieswojo tańcząc na swój sposób i nie znając tych wszystkich „cool ruchów”. Podsumowując: Trash Talk zagrało naprawdę bardzo dobry gig, a populację fanów muzyki HC w dzisiejszych czasach w dużej mierze stanowią 15-letnie dziewczyny albo buce z w czapkach z daszkiem za 100 dolców.