Fani różnych gatunków muzycznych recenzują nowy singiel Metalliki

Nieważne, czy twoją ulubioną muzyką jest country, rapsy, śpiewy wielorybów czy ścieżka dźwiękowa do czterech części Obcego – znasz Metallikę, była tu przed nami i będzie tu długo po nas. Są integralną częścią popkulturowej tkanki mainstreamu – nieśmiertelni jak wystawiony jęzor Rolling Stones, czy trupia czaszka Misfits. Nie ufaj szemranym plotkom z internetu, piewcy metalu nie tylko nie skończyli się po Kill’Em All, ale teraz przypominają o sobie nowym singlem Hardwired. W klipie widzimy znajome twarze, słyszymy riffy, który już kiedyś słyszeliśmy – panowie wiją się w ciemnym pokoju, krzycząc, że mamy przesrane. Tylko czekać, kiedy usłyszymy to w radiu. Byłem ciekaw, czy ich stylówa i mroczna przepowiednia naszej zguby, które głoszą, stały się na tyle uniwersalne, łatwostrawne, że trafią do wszystkich – niezależnie od gatunku muzycznego, który preferują. Postanowiłem sprawdzić to empirycznie.

Staszek (shoegaze / techno / postrock)

Videos by VICE

W czasach szkolnych byłem hardkorowym true metalem, staroszkolnego thrashu słuchałem pasjami. Chyba powinno być mi wstyd, że w okolicach drugiej klasy gimnazjum przez bity rok moją jedyną plejlistą były właśnie pierwsze cztery płyty Metalliki. Poważnie. Nie słuchałem niczego poza nimi. Wtedy jednak byłem z tego dumny.

To dawne dzieje, a nowy kawałek mojego niegdyś ulubionego zespołu udowadnia, że ten rozdział powinien pozostać zamknięty. Hardwired jest strasznie nudne, nijakie i przewidywalne. Brzmi, jakby nagrało go czterech starszych panów. Do tego zamknęli się w piwnicy, odpalili strobo i bardzo starają się wszystkim udowodnić, że wcale nie minęło 30 lat od czasu, kiedy stworzyli cokolwiek przełomowego czy choćby świeżego. Niestety prawda jest taka, że Kirk Hammett dobrej solówki nie zagrał od 1988 roku, głos Jamesa Hatfielda bezpowrotnie stracił swój pazur mniej więcej w tym samym czasie, a za bębnami wciąż siedzi ten sam pieprzony Lars Ulrich. Panowie! Upływu czasu nie zatrzymacie. A już na pewno nie tak marnymi riffami.

Kasia (garage / punk / no wave)

Nigdy nie byłam fanką Metalliki, chociaż w sumie lubię wczesny metal. Metal trzeba doceniać, bo mamy dzięki niemu takie legendy jak Motörhead, ale też skrajne pomyłki typu Mötley Crüe i im podobni. Kocham wszystko, co ma czystego rock’n’rolla, a Metallica raczej mi się kojarzyła z mega komercyjnym zespołem, no i te ballady! Najnowszy kawałek jest nawet spoko, fajnie że odeszli od pompy sekcji smyczkowej. Doceniam też konsekwentność w stylistyce, takiej spoko jak The Cramps. Zła droga, którą mogli pójść to przykład Rolling Stones. A jeśli o chodzi o nowy singiel, w sumie jest tu wszystko, co powinno być w spoko metalowym kawałku – szybki rytm, niezła solówka, jest całkiem ok.

Piotr (death metal)

Metallica wypuściła nowy numer! Hype, który kapela budowała od premiery niesławnego Lulu (gdzie tak naprawdę muzycy Metalliki wystąpili gościnnie), zapewniając, że nowy materiał właśnie powstaje, urósł do ogromnych rozmiarów. Fani musieli trochę poczekać (a konkretnie 8 lat), by dostać jakiś konkret. Ciężko powiedzieć co zapowiada numer Hardwired, bo nie ma tutaj niczego nowego. Z jednej strony to dobrze, że werbel już tak nie bije, jak na St. Anger. Kawałek jest szybki i konkretny, nie tak jak rozwleczone kompozycje na Death Magnetic. Nie ma też tej radiowej przebojowości (z wiadomo, której płyty). Z drugiej strony ten numer brzmi jak absolutny średniak na aktualnym thrashowym poletku. Pewnie, gdyby nie logo Metallica to przeszedłby bez echa. Trochę tak, jakby Hetfield i spółka przespali ostatnie 8 lat, kiedy to scena thrashowa zyskała sporo młodych i obiecujących kapel, których kawałki wypadają jednak ciekawiej niż ten.


Źródło: Flickr/Jutta

Maciek (krautrock / neofolk / psychedela)

Zawsze traktowałem zespoły pokroju Metalliki jako punkrocka na sterydach – większe, silniejsze, twardsze, ale też trochę bardziej plastikowe i wymuszone. To przypuszczenie trochę się potwierdziło, gdy pracowałem kiedyś na backtage’u koncertu wielkiego M i widziałem, jak członkowie kapeli podjeżdżają na miejsce w osobnych samochodach (zresztą polecam film Some Kind of Monster). Jak zwolni się ten numer o połowę, brzmi w sumie trochę jak the Clash z solówką i na pewno nie jest gorsze, niż ta przedśmiertna kolaboracja z Lou Reedem (dlaczego Lou, dlaczego?). Spoko, wolę, żeby studenciaki na imprezach słuchały tego niż Braci Figo Fagot. Bez hejtu.

Patrycja (hip-hop / r&b / pop)

Hardwired przypomina mi licealne domówki i granie w podróbę Guitar Hero na PC (Frets On Fire, polecam, tylko trzeba mieć osobną klawiaturę, którą można złapać do góry nogami, żeby wciskać F1-F5; na laptopie chyba nie będzie takiej zabawy). Piosenka spoko, ale jak dla mnie trochę za mało tekstu. Daje kopa, więc sprawdzi się jako podkład do biegania, na siłkę albo zamiast porannej kawy. Zupełnie nie moje klimaty, ale fanom zespołu pewnie się spodoba. 10/10.

Jan ( jazz / muzyka współczesna)

Ok, zaczynamy. Wchodzi perkusja i bas, ja widzę konie. Patataj patataj patataj patataj. Kawaleria na spidzie. Chyba tak już będzie do końca. Riff niczego sobie, bez zbędnych komplikacji. O, jest i wokal. Coś o śmierci i zagładzie, w sumie chyba powinienem się tego spodziewać. Wszystko na jednej nutce jak wyliczanka. Ok, łatwo zanucić. Jesteśmy w dwóch trzecich, chyba pora na solówkę – i jest, jak w zegarku. No, w końcu coś zaczyna się dziać! Jedziesz stary, yeah! I co… To już? 16 sekund? No dobra, może o to chodzi, żeby zostawić słuchacza z niedosytem. Oj, znowu wokal.

Została niecała minuta – co się jeszcze wydarzy? Aha, więcej perki! Dobra, syp pan w te gary! Gęściej, szybciej, patataj patataj PATATAJ PATATAJ PATATAJ SELF DESTRUCT! Cóż, na mój gust jednak trochę za mało się dzieje, mam też wrażenie, że wszystko to już gdzieś wcześniej słyszałem. Ale w sumie całkiem spoko. Wpada w ucho i równie łatwo wypada. Już tego nie pamiętam.


Notuj taby, człowieku! Źródło: Flick/Esparta Palma

Paweł (gabber / trance / hardbass / nightcore / polsatcore)

Po obejrzeniu klipu stwierdzam, że ktoś z ekipy musiał niedawno odkryć stroboskop i widać silną fascynację jego pulsującym światłem. To zagranie prawdziwie va banque, by cały teledysk oprzeć tylko na rozbłyskach, a wszystkie zdjęcia powierzyć kolesiowi, który ciągle potyka się o kable na planie, co skutkuje jakimiś bardzo roztrzęsionymi ujęciami. Sam kawałek zabrał mnie do czasów, kiedy grało się w Need for Speeda i uważano się za melomana, słuchając jego ścieżki dźwiękowej (Need for Speed: Underground 2 Soundtrack) po odejściu od komputera.

Utwór Hardwire jakoś mi nie podchodzi, ale też nie odrzuca, brzmi jak prawie każdy inny Metalliki. Jakiś build up, potem dochodzi stopa i od tego momentu mamy kolejne frazy, które prowadzą do obowiązkowej solówki, która w tym wypadku brzmi wyjątkowo bez życia. Warstwa liryczna utworu to w moim mniemaniu wytwór rzuconej wolno myśli: „Ej, zróbmy takie wersy o samozniszczeniu, kuce to lubią” – no i zrobili. Tekst jest wręcz obscenicznie prosty, może odwołuje się do pierwotnych instynktów fanów metalu? Kiedy odpaliłem kawałek, wpierw zapewnił mi moment głupawki, wywołał jakieś skojarzenia z polką, potem zaczął się ciągnąć, przynudzać moje ucho i kiedy spojrzałem na oś czasu, że to dopiero pierwsza minuta, musiałem wziąć naprawdę głęboki oddech, by wytrwać do końca.

Wydaje mi się, że Metallica to taki Scooter rocka. Wszyscy są zafascynowani ich wczesną twórczością, kręcą bekę z wizerunku i w sumie nikt nie chce nowych kawałków, ale oni nadal to robią, na złość młodszej i starszej publice. Jednocześnie mają coś takiego w sobie, że trafiają w gust mnóstwa ludzi. Ogólnie to daję 5/10 i bez zajawki.

Metallobile. Źródło: Flickr/jvoves

Ania (rock’n’roll / indie rock / jazz / blues / soul)

Nie wiem, czy wstydem jest się przyznać, ale pomimo zamiłowania do mniej lub bardziej mocnego, gitarowego grania – Metallica to jeden z tych zespołów, którego słuchanie trochę mnie przeraża. Wolę rock and roll raczej spod znaku szkockiej elegancji Franza Ferdinanda, niż nieokiełznane grzywy dużych chłopaków z ćwiekami zdobiącymi przeguby. Odpaliłam teledysk Hardwired, żeby oprócz odsłuchania też „przyjrzeć się” temu kawałkowi. Polecam wersję z wizualizacją – stroboskop w opcji czarno-białej i galop perkusisty po bębnach robi wrażenie i nawet nieco hipnotyzuje, nie powodując zawrotów głowy. Pisząc to, słucham tego kawałka już po raz trzeci. Nabieram podejrzenia, że na tylu razach dzisiaj się nie skończy, bo chłopaki nieźle się sprawili. Metallica zamiast kawy.


Rzeczy gustowne i nie znajdziesz na naszym fanpage’u VICE Polska


James (stoner rock)

Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre. Właściwie to ciśnie mi się na usta „co za szajs, takiego gówna nie słyszałem od czasu Death Magnetic“. Kawałek jest toporny i do bólu przewidywalny, nie znajduję w nim nic do słuchania, ale i tak powstanie na niego hype i będą go puszczać w każdym radiu. Co do samego zespołu, może i nawet im się chce, ale już nie potrafią. Lepiej jakby Metallica skończyła się na St. Anger. Death Magnetic już był gwoździem do ich trumny, a ten kawałek zwiastuje, że na nowej płycie lepiej nie będzie.