Fisz: Dziś bunt jest inny

Moje pokolenie nie pamięta stanu wojennego, okrągłego stołu i zmian ustrojowych przełomu lat 80. i 90. Strajków w Stoczni, ZOMO, kopalni Wujek i rosnącej w siłę Solidarności. Swoje opinie dotyczące państwa i jego funkcjonowania często opieramy na cudzym, bezmyślnie absorbowanym zdaniu lub w ogóle ich nie mamy, wybierając drogę nieustannego narzekania. Manipulujemy i sami podlegamy chytrej manipulacji, na którą zresztą nieświadomie lub świadomie przystajemy w zamian za wygodę i święty spokój. Czasem udaje nam się zebrać i zwyciężyć w bitwie przeciwko znienawidzonemu demagogowi, ale to wszystko jakoś tak tylko na chwilę. Zbuntowaliśmy się przeciwko narzucanym nam z góry autorytetom i choć wydaje się to odpowiednie, to jednak gdzieś po drodze zgubiliśmy poczucie wspólnoty, dając się podzielić na mniejsze, wzajemnie zwaśnione ośrodki. Choć sens walki o słuszne jest niezaprzeczalnie wskazany, może nadszedł czas, by zajrzeć w głąb naszych młodych ciał i zbuntować się przeciwko sobie?

Przeszło 30 lat temu wyraz swojej nienawiści do władzy i chęć zamanifestowania poczucia jedności, wspólnoty młodych gniewnych, wkurwiona na system młodzież wyrażała podczas kilku letnich dni w miejscowości Jarocin, położonej w granicach ówczesnego województwa kaliskiego. Samo wypowiedzenie nazwy miasta po dziś dzień przywodzi na myśl ogromną legendę festiwalu, który dzięki swojej niepowtarzalnej energii i anarchii dodawał kolorów pogrążonej w odcieniach grafitu rzeczywistości, zamkniętej w fotografiach Chrisa Niedenthala. Przywodzi, ale generacji mojego ojca, ponieważ moje pokolenie nie pamięta “Czasu Apokalipsy”, a rzucenie frazy festiwal w Jarocinie kojarzy nam się raczej ze skansenem i sztampą, geriatrycznym zbiorem żałośnie zatrzymanych w czasie zespołów i towarzyszących im ludzi.

Videos by VICE

Cieszy zatem pojawienie się osób, którzy postanowili przetłumaczyć Jarocin na współczesny język, jednocześnie nie okradając festiwalu z jego pięknej historii. Tę tworzy, a przynajmniej tworzyć powinna, doskonała muzyka, której w Jarocinie nigdy nie brakowało. Tej autorstwa Siekiery, Voo Voo, Republiki, Dezertera czy nieodżałowanego Czesława Niemena. Ten ostatni zostanie zresztą upamiętniony podczas tegorocznej edycji festiwalu w doskonale zapowiadającym się memoralie przygotowanym przez Krzysztofa Zalewskiego. To zresztą nie jedyny muzyczny prezent jaki na Jarocin 2017 zgotował jego dyrektor artystyczny Michał Wiraszko ze swoimi czterema ambasadorami, Wojciechem, Bartoszem i Piotrem Waglewskimi oraz wspomnianym Zalewskim. To właśnie z Fiszem porozmawialiśmy o części jarocińskich niespodzianek, a także o tym jak wygląda bunt w erze smartfonów. Cały wywiad znajdziecie poniżej.

Noisey: Pamiętasz swój pierwszy Jarocin?
Fisz: To były wydarzenia, które okazały się na tyle mocne, że choć nie pamiętam wielu rzeczy z dzieciństwa, Jarocin utkwił mi w głowie. Podejrzewam, że był to 1986 rok, miałem 8 lat i jechaliśmy z rodziną, bo ojciec miał tam swój występ. Niewiele jednak pamiętam z jego koncertu, gdyż wtedy zawładnął mną występ zespołu Wilczy Pająk. Nie będę ukrywał, mając 8 lat największe wrażenie zrobiła na mnie ta estetyka heavy metalowa. Show rozpoczynały wybuchy, efekty pirotechniczne, fajerwerki, ze sceny krzyczał gość z wielką pieszczochą na ręku. Robiło to ogromne wrażenie. Pamiętam też tłum bardzo kolorowych ludzi. Ten widok wybitnie różnił się od tego co widzieliśmy na ursynowskich osiedlach.

Wracałeś później do polskiej stolicy rocka?
Tak, byłem tam w latach 90. Z tego okresu pamiętam przede wszystkim zespół Armia, który akurat wtedy promował bardzo ważną dla mnie płytę “Legenda”. Wtedy też chyba po raz pierwszy spotkałem Jurka Owsiaka. Pamiętam też coś, o czym dziś nieczęsto się wspomina, czyli bardzo eklektyczne zespoły. Grupy takie jak Tie Break czy inne, które nie stroniły od muzycznych wypraw w stronę jazzu.

Czym różnił się klimat Jarocina lat 80., kiedy festiwal był antysystemową mekką, od Jarocina lat 90., gdy większość ludzi żyła tym, że upadły przed momentem komunizm pozwoli im na w pełni swobodne rozwinięcie skrzydeł?
Co prawda to było niedługo po tym jak jedynka zaczęła wyprzedzać kolejne cyfry mojego życia. Miałem jakieś 13, może 15 lat, więc być może wielu rzeczy nie łapałem. Wydaje mi się jednak, że to był inny Jarocin. Przede wszystkim muzycznie. Okazywało się, że publiczność przestaje być zerojedynkowa. Punkrockowy duch nie jest już tak bardzo wszechobecny. Zespoły brzmią coraz lepiej, coraz ciekawiej. To w ogóle był okres zmian muzycznych i nie mam wątpliwości, że na scenie jarocińskiej to również było zauważalne. Pojawił się jakiś grunge, wraz z zespołem Hey. Aktywna scena metalowa z Vaderem.

Ja głównie odbierałem ten festiwal czysto muzycznie. Sam jestem muzykiem oddanym latom 90. Dla mnie punk rock lat 70., czy 80. jest po prostu historią, bardzo ważną, ponieważ nadal słucham płyt z tego okresu, jednak nie czuję już tamtego pokolenia. Moja muzyka, ta moja opowieść to były lata 90. Jej bunt często wyrażał się w bardzo dobrej, czy to poetyckiej, czy introwertycznej twórczości takich zespołów jak Nirvana czy Beastie Boys. Nie ukrywam też, że pod koniec lat 90. moje pokolenie spoglądało na Jarocin drażliwie, jako na taki skansen.

Wydaje mi się, że wielu ludzi nadal właśnie w ten sposób postrzega festiwal w Jarocinie. A może i nawet ten pogląd jeszcze bardziej się pogłębił. Dlatego jestem ciekaw jak wypadnie tegoroczna edycja pod batutą Michała Wiraszki. Funkcja jednego z ambasadorów festiwalu była ciężkim zajęciem?
Pojawiła się kiedyś taka propozycja. Nie ukrywam, że na początku podchodziłem do tego dosyć sceptycznie. A to dlatego, że poprzednie próby podnoszenia Jarocina wokół legendy, tego samego scenariusza były mi obce. Oczywiście nie da się zupełnie odciąć od nazwy Jarocin, od jej znaczenia na muzycznej i nie tylko takowej mapie. Lecz gdy pojawił się pomysł zrobienia czegoś innego… Jakiś powiew nowej świeżości. Brak strachu przed otwieraniem się na to co nowe w muzyce.

Dobrze, że o tym mówisz. Odniosłem takie wrażenie, że poprzednie próby wskrzeszenia Jarocina zbyt mocno skupiły się na tym, by za wszelką cenę utrzymać ten mityczny kult miejsca i jego roli w historii. Przez to całość stanęła w miejscu i najzwyczajniej dała się wyminąć pędzącym zmianom, przede wszystkim rozwojowi muzyki. Miano skansenu z roku na rok, zaczęło wydawać się coraz bardziej trafne. W stosunku do tegorocznej edycji zacząłem jednak robić sobie większe nadzieje. Wydaje mi się, że bez szkody dla tradycji i miasta, festiwal może stać się po prostu bardzo ciekawym wydarzeniem na muzycznej mapie kraju.
Pompowanie tej legendy na siłę, pomijając przy tym bardzo ważny dla mnie rozwój muzyki w ostatnich czasach, wydaje się bezcelowe. Nawet jeżeli przy całej swojej dynamice bardzo chętnie nawiązuje do lat 80. i 90. Dziś jednak sam pomysł na muzykę jest inny i bunt też jest inny. Staje się bardziej niejednorodny, gatunki też nie są ściśle powiązane z jakąś subkulturą. Myślenie, “czym może być Jarocin w oderwaniu od tej legendy?”, prezentując pewien przekrój muzyczny, który jest ważny teraz, ale też nie bojąc się zapraszania aktywnych artystów, debiutujących na scenie Jarocina, pozwoliło mi i Piotrkowi na przygotowanie bardzo ciekawego programu na dzień, nad którym trzymamy kuratelę. Sam skład artystów w międzyczasie się zmieniał, musimy pamiętać, że nie jest to festiwal wysokobudżetowy. Na szczęście udało się nam wszystko dość zgrabnie poprowadzić.

I ściągnąć Jono McCleery’ego.
Tak. Początkowo pomysł na ten nasz dzień to miał być taki zwrot ku muzyce gadanej. Ja patrzę na rap lat 90. jako otwarcie na brzmienie miasta, a przez to, że sam uprawiam bardzo zdywersyfikowaną muzykę, chciałem by pojawili się artyści przeróżni. Natomiast łączyć ich miało oddanie miastu, kulturze miejskiej.

Jeśli chodzi o McCleery’ego to muszę cofnąć się kawałek i wrócić do samej wytwórni Ninja Tune, która zawsze była dla mnie fenomenem. Potrafili wydawać świetne krążki czysto didżejskie, nadające się do zabawy w klubie. Dodatkowo połączyć to z mocnym, chropowatym brytyjskim rapem, a na samym końcu wydać takiego Jono, który jest bardzo piosenkowy. Jestem bardzo ciekaw jego występu na żywo, bo choć na płytach elektronika wyśmienicie łączy się z jego melodiami, koncerty są grane akustycznie. Dlatego cieszę się że będzie w tym składzie. Znajdzie się w nim również Julia Marcell, której twórczość podpatrujemy od samego początku, a niedawno okazało się, że jesteśmy w tej samej wytwórni, więc to będzie taki rodzinny występ. No i Kaliber 44 z płytą, która uświadomiła nam, że można rapować po polsku, samplować, a przy okazji stworzyć własny język, nie kopiując wprost tego co w tym czasie robili czarnoskórzy muzycy w Stanach Zjednoczonych. Przy okazji szukaliśmy takich grup, które bardzo bezkompromisowo podchodzą do języka, do rapu, czy do dowcipu, dlatego jesteśmy zadowoleni, że zespół Syny również pojawi się w naszym bloku.

Jako że w kontekście Jarocina temat kontrkultury mimo wszystko nadal gdzieś walczy pod potylicą, chciałem cię spytać, jak wygląda bunt w erze smartfonów?
Myślę, że po pierwsze dzisiejszy bunt różni się, ponieważ nie ma już tak wyraźnych subkultur. Szczerze mówiąc to nie wiem, czy dziś w ogóle jakieś istnieją. Są pewne mody, na przykład na lata 80., na pewien styl ubioru. Ja się nie obrażam na ten nowy świat, bo on też jest wielce ciekawy i inspirujący. Dodatkowo uprawiając muzykę elektroniczną muszę też często polegać na komputerach. Z jednej strony pojawiło się takie odejście od tego czysto komercyjnego świata, który poniekąd sami kreujemy. Publikując informacje o sobie, zdjęcia, całą masę innych rzeczy wspieramy reklamodawców, bez trudności mogących przypasować do nas swoje produkty. Z drugiej odchodzimy od doskonale wygładzonych, obrobionych graficznie zdjęć na rzecz naturalności, polaroidów czy fotografii wykonywanych z mocną lampą błyskową. Mimo to przyszło nam żyć w bardzo gwałtownie zmieniających się czasach, gdzie pewne zachowania bardzo szybko przybierają kształt chwilowej lub dłuższej mody.

Na pewno jest w nas jakiś niepokój, który słychać również na płytach, ale jednak nie ma dziś takich drugich nosicieli buntu jak Rage Against the Machine, czy Sex Pistolsi z dobitnym słowem i przekazem.