Nie chciałem emigrować

FYI.

This story is over 5 years old.

emigranci

Nie chciałem emigrować

„Miałem zaraz wrócić. Byłem tego tak pewien, że podnająłem swój pokój i zostawiłem wszystkie rzeczy. Liczyłem, że ta przygoda potrwa może z rok”

Alan pochodzi z małego miasteczka na Półwyspie Helskim, zawsze był otwarty na zmiany. Najpierw wyjechał uczyć się do Gdańska, później do Poznania, wreszcie odkrył Warszawę. „Przyjechałem tam po raz pierwszy z koleżanką. Poszliśmy na imprezę do Saturatora i tak nam się podobało, że po miesiącu się przeprowadziliśmy. Tak po prostu".

Zaczął kolejne studia, zamieszkał w centrum. „Zakochałem się w mieście, prowadziliśmy dom otwarty, więc ciągle kogoś poznawałem. To było w starej kamienicy na Wilczej, wkrótce po naszej wyprowadzce to miejsce zamieniło się w squat. Nie wiem jakim cudem, ale chyba się do tego przyczyniliśmy. Teraz kiedy wracam do tych wspomnień, myślę, że miałem dobre życie w Warszawie. Byłem szczęśliwy, znalazłem przyjaciół, wydawało mi się, że znalazłem swoje miejsce, chociaż nie miałem konkretnego pomysłu na siebie w dorosłym życiu".

Reklama

Na błękitne niebo wkrótce zaczęły napływać ciemne chmury, ale to nie były zwykłe realia dorosłego świata, ale prawdziwa katastrofa. „Mama nagle poprosiła mnie o pomoc. Okazało się, że frank poszedł w górę i jej kredyt gwałtownie urósł, comiesięczna rata podskoczyła o kilka tysięcy złotych. W tym samym momencie moja młodsza siostra właśnie zaczynała studia i nasza rodzina zaczęła tonąć w długach. Byliśmy frankowiczami. To nie był mój pomysł, żeby jechać za granicę i jakoś zarobić pieniądze, to wyszło od mamy, a ja się zgodziłem. Nie myślałem o emigracji, miałem zaraz wrócić. Byłem tego tak pewien, że podnająłem swój pokój i zostawiłem wszystkie rzeczy. Liczyłem, że ta przygoda potrwa może z rok".

Dalszy ciąg tej historii brzmi jak tysiące podobnych scenariuszy: bilet do Londynu, spanie na podłodze u znajomych i szukanie jakiegokolwiek zajęcia. Na początku Alan próbował jeszcze żyć według swojego warszawskiego pomysłu, szukał pracy w galerii, bo chciał mieć kontakt z twórczymi ludźmi – nie udało się. Wtedy wymyślił muzealną księgarnię albo sklep z pamiątkami, bo był prawie jak galeria – znów nic. Wreszcie trafił do kawiarni. „Męczyłem się, nie lubiłem tej pracy, ale nie miałem żadnych pieniędzy, musiałem gdzieś pracować, żeby przetrwać. Na szczęście w Anglii płaca minimalna pozwala ci opłacić skromne mieszkanie, jedzenie i jeszcze coś wysłać do Polski".

Emigracyjny epizod miał być przygodą – z takim nastawieniem Alanowi udało uniknąć największych błędów Polonii.
„Przede wszystkim nie zamknąłem się w getcie znajomych z Polski. Zamieszkałem w Dalston (dzielnica znana z życia nocnego we Wschodnim Londynie – przyp.red.), chodziłem na imprezy i tam poznawałem ludzi. Byłem ciekawy nowości, np. nigdy nie odwiedziłem polskich delikatesów, skoro miałem na wyciągnięcie ręki tyle pysznego jedzenia z każdego zakątka świata. Może dlatego, że byłem otwarty nigdy nie poczułem, że jestem gorzej traktowany ze względu na pochodzenie, nie musiałem przebijać też żadnego szklanego sufitu. Z moich doświadczeń widzę Londyn jako miasto biznesów. Jeżeli masz dobre wyniki, zostajesz nagrodzony. Musisz tylko znaleźć swoją niszę".

Reklama

Swoją odkrył dość szybko. Kiedy zdeterminowany zmienił pracę, z kawiarni trafił do butiku. „To był przypadek, w ogóle nie znałem się na modzie i miałem z nią jakiś problem. Moim zadaniem było sprzedawanie sukienek za kilka tysięcy funtów. Z manią przeliczanie wszystkiego na złotówki czułem, że to niemoralne, wciskać coś tak absurdalnie drogiego. Ale z czasem odkryłem, że to jest ograniczone myślenie, które przywiozłem z Polski".
Alan zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze jego klienci zarabiają znacznie więcej, niż mógł sobie wyobrazić: rachunek za luksusowe zakupy, to tylko promil ich dochodów, nikogo nie naciąga. Po drugie moda to coś więcej niż ubranie. Kiedy zaczął poznawać historie projektantów, przyglądać się dokładnie sezonowym kolekcjom, czytać recenzje, znalazł wiele analogii ze światem sztuki. Nowa praca z mozolnego zajęcia zamieniła się w wyzwanie.

„Na samym początku nie znałem nawet odpowiedniego słownictwa, uśmiechałem się i mówiłem coś w stylu «It looks great!». To nawet działało. Ta praca polega na tym, że w mgnieniu oka musisz rozpracować człowieka, który przychodzi do sklepu. Przyglądasz się jego sylwetce, odgadujesz styl życia, prowadzisz z nim miłą rozmowę pozornie o niczym, na tej podstawie coś proponujesz. Naprawdę się wkręciłem". Dość szybko okazało się, że Alan ma najlepsze wyniki sprzedaży, został przeniesiony do bardziej prestiżowego butiku w Selfridges, tam znów okazał się wyjątkowo skuteczny i znów awansował…

Reklama

Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco

Zmysł do tego „co się sprzeda" zaprowadził go wysoko. Po 6 latach pracy z poziomu niezorientowanego sprzedawcy doszedł do stanowiska brand managera znanej brytyjskiej marki Peter Pilotto. „Moje zadanie polega na zarządzaniu wszystkimi sklepami w Wielkiej Brytanii. Wychwytuję globalne trendy na rynku, później wskazówki przekazuje projektantom. Usprzedażawiam kolekcję", tłumaczy Alan, a po chwili dodaje: „W Polsce nie ma wielu takich ludzi, tam projektant wie wszystko najlepiej. Chyba nie miałbym co robić".

Kiedy pytam o moment decyzji o tym, że zostaje, Alan mówi, o pracy, stabilizacji finansowej i miłości.
„W Polsce zawsze musiałem się zastanawiać, czy ktoś, kogo poznałem w pracy albo na uczelni jest wystarczająco tolerancyjny. Czy mogę mu powiedzieć, że jestem gejem. Tutaj, to jest naturalne, podobnie jak spacerowanie za ręce, czy patrzenie sobie w oczy na ulicy.
Niedawno w Walentynki napisałem na Facebooku «Wyobraź sobie, że Twoja miłość jest nielegalna». Tak właśnie czułem się kiedyś w Warszawie".
W Londynie mógł wziąć ślub. „Zrobiłem to, bo jestem rodzinny i praktyczny. Jeśli kogoś kocham, chcę podkreślić, że jest dla mnie wyjątkowy, poza tym możemy razem inwestować w mieszkanie, mieć dostęp do informacji medycznej w szpitalu, korzystać z ulg podatkowych. To normalne życie. Wreszcie poczułem się w pełni częścią społeczeństwa".

Okazuje się, że Londyn ma też swoje ciemne strony, Alan nie sądzi, że już tu zostanie. „Lubię swoją pracę i znajomych, bo przez lata udało mi się wreszcie stworzyć wąskie grono, a to naprawdę trudne, ale życie w takim tempie nie może trwać wiecznie. Myślę, że za jakieś 10 lat, będę chciał się przeprowadzić. Polska nie wchodzi w grę, bo jest za zimno, ale może Hiszpania… Bardzo tęsknię za morzem, nad którym się wychowałem".

„Emigranci" to seria portretów młodych Polaków, którzy zdecydowali się wyjechać i spróbować życia w inny kraju. Chcemy posłuchać o ich rozczarowaniach i frustracjach, tak samo, jak o wyzwaniach i ambicjach, cichych porażkach i spektakularnych sukcesach. Zbieramy historie, z których wyłoni się obraz pokolenia współczesnych 20- i 30-latków na emigracji. Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz do nas.