kIRk: tamten hajp to już prehistoria
kIRk; zdjęcie: Bart Bajerski

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

kIRk: tamten hajp to już prehistoria

Pamiętacie kIRk? Był taki moment, że wydali płytę "Msza Święta w Brąswałdzie" i trzy czwarte polskiego świata miłośników szeroko rozumianego eksperymentu sonorystycznego w muzyce dostało, mówiąc kolokwialnie, "ała" na ich punkcie.

Wtedy też po raz pierwszy rozmawialiśmy, jakieś sto lat temu, kiedy jeszcze płynęli z falą hajpu i grali koncert na "OFF Festivalu". "Tamto zainteresowanie przeminęło dawno temu i jest prehistorią" - mówi mi Paweł Bartnik, odpowiedzialny w zespole za elektronikę. Dziś rozmawiamy ponownie, a jest ku temu okazja - nowe wydanie, wyjątkowa, siedmiocalowa płyta winylowa "Za ostatni grosz" wydana własnym sumptem.

Reklama

"Za ostatni grosz" to tytuł utworu ze strony A winyla, zainspirowanego piosenką o takim samym tytule z repertuaru Budki Suflera. Drugim utworem z płyty jest mający intrygujący tytuł "Nie ma co silić się na naturalność". Całość daje kwadrans muzyki nieoczywistej, złożonej, hipnotycznej, wielowątkowej. Szczególnie kompozycja tytułowa, przez transową repetytywność w warstwie elektroniki i specyficzne, jazzowe brzmienie trąbki, przypomina mi filozoficzno-muzyczny projekt Erika Truffaza i Murcofa "Being human being" skupiający się na egzystencjalnych refleksjach o człowieku osamotnionym w rzeczywistości, w której przyszło mu funkcjonować. kIRk jednak nie mieli celu, by między dźwiękami ukryć jakąś wiadomość.

- Środkiem wyrazu jest tutaj muzyka - komentuje Bartnik. - Płyta nie ma żadnej innej nadbudowy. Zależy nam, by to z muzyki wynikały takie rzeczy jak choćby wspomniana przez ciebie "refleksja" - tłumaczy mi artysta.

- Jeśli manifestuje się przez nią coś, to nasze potrzeby i dążenia. Naturalnie, jak każdy niemal człowiek, mamy potrzebę zabiegania o określonym kształt świata. Jednak w bardzo subtelny sposób - tak jak człowiek poczciwy swoją codzienną poczciwą postawą zabiega o świat raczej dobry, niż zły - dodaje.

Decyzja o tym, by wydać tylko piętnaście minut muzyki, musiała wiązać się z potrzebą wyselekcjonowania najlepszego materiału z repertuaru zespołu. Zróżnicowanie materiału i pewne rozwiązania budzące skojarzenia z wcześniejszymi wydawnictwami kIRk kazały mi jednak myśleć, że utwory nie powstały specjalnie z myślą o winylu, ale zostały drobiazgowo wybrane. Nie myliłam się.

- Wiosną tego roku zrobiliśmy rozeznanie w nagraniach, które wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata. Okazało się, że mamy tego multum - opowiada Paweł Bartnik. - Wyselekcjonowaliśmy najlepsze rzeczy i wstępnie założyliśmy wydanie kilku płyt. Na początek wypuszczamy te dwie piosenki, bo chyba bardzo korespondują one z naszym entuzjazmem co do wspólnego grania - dodaje.

- Płytę wydaliśmy własnym sumptem, bo jeszcze tej opcji nie przerabialiśmy - tłumaczy Paweł - Na tę chwilę mogę powiedzieć, że daje to dużo frajdy, choć wymaga też sporo pracy i niemało pieniędzy. Nie umiem jeszcze ocenić tego przedsięwzięcia, bo na dobrą sprawę dopiero co odbyła się premiera. Wnioski wyciągniemy za pół roku (śmiech) - mówi.

Stałym elementem nowej muzyki kIRK stał się głos Antoniny Nowackiej, który - szczególnie w "Nie ma się co silić na naturalność" - otwiera szufladki z napisem "Dead Can Dance" i "Lisa Gerard". To przez etniczny sznyt wokaliz i samą ich barwę. Twórczość kIRk zagęszcza się jednak, różnicuje, a jednocześnie kompozycyjnie bardzo uspokaja. Bodźców jest więcej, ale są bardziej selektywnie poukładane, przez co całość staje się bardziej przejrzysta dla odbiorcy. I rzeczywiście jakby pozbawiona nadbudowy ideologicznej. To muzyka absolutna, która może - ale nie musi - poruszać coś emocjonalnego w słuchaczu. Jeśli nie, pozostanie estetycznym misterium, gotowym do studiowania przez wszystkich kochających nurzanie się w meandrach dźwięku.