Hip Hop Kemp Festival 2012 x VICE x Relacja

Początkowo chcieliśmy usprawiedliwić się za nieco spóźnioną relację z tak zacnego festiwalu, ale nie oszukujmy się – nasza ekipa wróciła z tegorocznej edycji Hip Hop Kempa przed przysłowiową chwilą, spowita oparami z bonga (i przebijającym się powoli nieznośnym kacem), trudno więc w takim momencie o zapał do pracy. Ale nie lękajcie się o jakość materiałów – specjalnie dla was VICE jak zawsze niezawodnie był wszędzie tam, gdzie grała najlepsza muzyka, piętrzyły się mocne dragi, a rum lał się strumieniami na cycki urodziwych fanek rapu.

Zacznijmy może zatem ten tekst od dupska strony i na samym początku podsumujmy całą relację słowami:. HIP HOP KEMP RZĄDZI! Rację mają chłopaki z Foreign Beggars, którzy określają HHK mianem najlepszego festu hiphopowego Europy, bo tak niesłychanie pozytywnego i profesjonalnie zorganizowanego (nie licząc tradycyjnie obesranych od góry do dołu klopów, ale chyba taki już urok letnich festiwali) rapowego spędu nie widziały jeszcze nasze piękne oczęta. A co działo się przez te krótkie, upalne i zwariowane dni?

Videos by VICE

Pierwszy dzień imprezy minął pod znakiem alkoholi kolorowych dowiezionych jeszcze z Polski, nielegalnych substancji psychoaktywnych i – jak zawsze na Kempie – zajebistej muzyki. I z każdym dniem było tylko lepiej i mocniej – a nasza wścibska ekipa była wszędzie tam gdzie działo się ciekawie i bogato.

Odwiedzaliśmy lewitujących, uśmiechniętych od ucha do ucha koneserów Konopii oraz tarzających się po ziemi tabunów wesołków na grzybach. Wizytowaliśmy utalentowanych graficiarzy i jeżdżących po imponującej rampie oszołomów. Przemierzaliśmy hangary z drum`n`bassem, gdzie próbowały gibać się do rytmu powykręcane przez MDMA ludziki i hipsterzy na koksie. Tańczyliśmy zbiorowego i spontanicznego dancehalla, próbując w tym samym momencie obalić kolejną butelkę czeskiego piwa – wcześniej obserwując z uwagą zażarte walki freestylowców lub prażąc się w słońcu na basenie. Tradycyjnie próbowaliśmy również przekroczyć kolejne granice dobrego smaku namawiając najebane dzierlatki do nadstawiania biustów do otagowania (logo VICE na cyckach to nie był rzadki widok na tegorocznym HHK), bezskutecznie próbując je później zaciągnąć do namiotu. W sumie: działo się tyle, że nie byliśmy do końca pewni, czy przeżyjemy w pełnym zdrowiu do końca tej nawałnicy zdarzeń i emocji – a już na pewno tyle, że pełna relacja z tej wyśmienitej imprezy mogłaby mieć objętość książki telefonicznej.

Poprzestańmy zatem na słusznej konkluzji, że trudno było na Kempie o nudę – nawet dla osoby, której kultura hip Hopowa była do tej pory obca (a która na Kempie obecna jest we wszystkich jej barwach i odcieniach) – a ceni sobie po prostu dobry melanż we wspaniałej atmosferze. Nie samą bombą jednak człowiek żyje, czas więc pochylić się nad bodaj najważniejszą sferą HHK, czyli urywającymi dupę koncertami. Poniżej absolutnie subiektywna rozpiska najlepszych muzycznych doświadczeń tegorocznego HHK.

DOPE DOD : Czarnym niczym smoła koniem festiwalu (jak słusznie zresztą podejrzewaliśmy) okazała się grupa uroczych pojebańców z Holandii. Już pierwszego naszego dnia zmietli konkurencję na drugi koniec świata serwując oszołomionej i dobrze już wstawionej publiczności kawał wykurwistego, pulsującego i energetycznego hip hopu w mocno basowej oprawie. Dla wielu była to największa niespodzianka całej imprezy. Szacun dla tych panów – szczególnie, że nie tracili nic z werwy scenicznej tankując ku uciesze gawiedzi zabójcze (imponujące nawet nam) ilości wódy na scenie. Pojenie pierwszych rzędów rozszalałej publiki było tylko formalnością. Czapki z głów dla debiutantów roku.

FOREIGN BEGGARS : Moc, energia oraz pasja, a wszystko okraszone niezwykłym luzem scenicznym i profesjonalizmem. Trudno o lepszy opis występu słynnych Wyspiarzy. Zero gwiazdorstwa, doskonały kontakt z szalejącą publiką i garść znanych hitów. Dla wielu kempowiczów najlepszy koncert całego festiwalu. Bez słabych punktów.

MADLIB / FREDDIE GIBBS: Gibbs jest charyzmatycznym i utalentowanym raperem, nietrudno było więc wysłuchać tego koncertu z ogromna przyjemnością. Być może nie każdemu podoba się sceniczny image Freddiego („fuck Police, fuck Police”), czy tony złota zwisające z jego szyi niczym z klonu Tupaca – nie można jednak nie docenić zajebistych umiejętności muzyka i sączącej się z głośników świetnej nuty. Ku zaskoczeniu jeden z najlepszych występów HHk, trochę jednak zbyt krótki. Może biżuteria za bardzo ciążyła?

DILATED PEOPLES: Re wel ka. Jeden z chyba najbardziej oczekiwanych i równie dobrze przyjętych koncertów. Puls wbijający się w żyły niczym młot pneumatyczny, miażdżace flow i dużo, dużo świetnej zabawy. Chłopaki z Kalifornii, mistrzowie bragadaccio, pokazali wszystkim zebranym czym jest prawdziwy amerykański undergroundowy hip hop. Pozdrowienia dla Domi,która przespała cały set w namiocie. Boli, prawda?

MACKLEMORE & RYAN LEWIS: Ulubieńcy żeńskiej części naszej delegacji. Ale i ja przyznam, że ogień był trudny do opisania. Dęciaki, chórki, bas i kolo w wielkiej gumowej kuli, który wprawił w osłupienie wszystkich. Show w pełnym tego słowa znaczeniu, oryginalne i kopiące po jajcach!

TABASKO: Koncert,który wywołał mały rozłam w naszych szeregach. Część zachwycona była bujającymi hiciorami, świetnym flow raperów i ogólnie wysokim poziomem występu, podczas gdy druga narzekała na dłużyzny i ogólne przejedzenie pojawiającym się chyba wszędzie O.S.T.R. Mimo to piwo przy takich ciosach, jak “Urodzeni w Polsce”, czy “Brak Zaufania” wchodziło pięknie – dlatego właśnie na plus i basta.

SOKÓŁ I MARYSIA STAROSTA: Jako, że nie przepadamy za zwyczajowym melodyjnym pierdzeniem tej pary, jakie ostatnio się uskutecznia (i bywa nawet popularne) usadowiliśmy się grzecznie z butelką ciepłej Wyborowej na pagórku nieopodal sceny. W planie : diabolicznie olać cały set. A tu dupa. Niespodzianka! Fura starych, legendarnych wręcz kawałków z repertuaru ZIP Składu, czy WWO poruszyła nawet najbardziej zdziadziałych z nas, tupaliśmy toteż nóżką do samego końca. Zaskoczenie!

Generalnie można byłoby tak długo, długo. O wielu innych świetnych kapelach, o chujowym występie headlinera MOS DEF`a, o dodatkowych koncertach-niespodziankach i imprezach dziejących się na terenie całego festiwalu (w ilości niebywałej, dodajmy), o jointach krążących wśród zebranych właściwie bez końca, o WSPANIAŁYCH ludziach, którzy z nami pili, zarzucali, rozmawiali, tańczyli, bzykali się po kątach i darli ryja pod sceną – oraz jeszcze, jeszcze więcej o MUZYCE (bo hip hop – czy go kochacie, czy nienawidzicie – żyje i ma się dobrze) i tej jedynej w swoim rodzaju ATMOSFERZE. Festiwal dobiegł końca i trzeba szykować się na kolejny. Koniecznie. Bo coś było w stwierdzeniu, które powracało jak bumerang, gdy wypytywaliśmy się stałych bywalców o HHK: “Widzisz, to może zabrzmi trywialnie, ale to prostu trzeba zobaczyć samemu.” Nic dodać, nic ująć!

Hip Hop Kemp 2012 zdobyty. Veni, Vidi, VICE!

PS: Już wkrótce gromiąca wszystko video-relacja z pobytu naszej ekipy na HHK. Miejcie się na baczności, będzie więcej,pełniej i smakowiciej!