Jak postanowiłem zostać amerykańskim futbolistą

Fot: Grzegorz Broniatowski. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione smartfonem Honor 8

Palę, piję i mało sypiam – ta zabójcza kombinacja robi ze mnie co najwyżej mimowolnego obserwatora sportowych zmagań innych ludzi i kandydata na zawał przed czterdziestką, niż dziarskiego uczestnika aktywności fizycznych. Bez mrugnięcia okiem przescrolluje też statusy biegaczy, których w kraju nie brakuje, nawet jeśli przebiegli 100 km i byli szybsi od napotkanego w lesie dzika. Podczas meczu piłki nie będę też wrzeszczeć do telewizora, że sędzia to debil, zawodnicy za słabi, a sam lepiej poprowadziłbym polską reprezentację do złota – właściwie to we wszystkich dyscyplinach świata. A takich niespełnionych asów widziałem na pęczki. 

Videos by VICE

Darzę jednak nieskończoną atencją dyscypliny sporotwe, które wciąż uchodzą w tym kraju za niszowe, a które wymagają podporządkowania im całego swojego życia. Tak np. poznałem z bliska historię pierwszej polskiej federacji wrestlingu, powstałej w czasach, gdy większość Polaków kojarzyło ten sport tylko z nazwiskiem Hulk Hogan. To samo czuję do amerykańskiego futbolu, który pojawił się w kraju jeszcze w 99. roku, wraz z powstaniem klubu Warsaw Eagles. Jego zawodnicy do dzisiaj siłują się z wypożyczaniem obiektów sportowych, gdzie wbijają swoje korki w piłkarskie murawy. 

Postanowiłem na własnej skórze przekonać się, czego potrzeba, by stać się amerykańskim futbolistą i zrobić tych kilka wgnieceń w boisku – jeżeli nie przyłożeniami, to chociaż własną czaszką. Hej przygodo. 

W piątkowy wieczór, kiedy stawiłem się na warszawskiej Pradze, gdzie Warsaw Eagles miało swój trening, nie czułem już tak wyraźnie tego zewu przygody. Patrząc na chłopaków, którzy szykowali się do rozgrzewki, myślałem bardziej o przyszłych uszczerbkach na zdrowiu. „Co ty tu robisz, chory pojebie?”, usłyszałem w głowie, ale było już za późno. Hej kontuzjo?

„Serio zamierzasz w tym biegać?”, spytał z politowaniem w głosie Michał, grający w Warsaw Eagles od dwóch lat, patrząc na moje zjechane Vansy na nogach. Cholera, nie przygotowałem obuwia, a do kompletu nie było dla mnie wolnego stroju, w którym mógłbym się wtopić w szeregi drużyny. „Będziesz się ślizgał”, dodał. Stanąłem przed wyborem – siedzieć na ławce i patrzeć z bezpiecznej odległości na zmagania drużyny lub wrócić następnego dnia lepiej przygotowanym. „Wyjdę tak na boisko, w cywilu”, odpowiedziałem „Licz minuty, kiedy pierwszy raz się przewrócę”. 

Tak naprawdę musiałem się przekonać, co mnie czeka nazajutrz, kiedy – jak to ujął Michał – „będzie już konkretny wpierdol”. Musiałem się przygotować, chociaż psychicznie. 



Obserwując zawodników, podzieliłem ich na dwie grupy: „biegaczy” i „drzewa”. Jak nazwy wskazują, pierwsi są szczupłymi kolesiami, których zadaniem jest nacieranie na połowę przeciwnika. „Drzewa” (bez urazy chłopaki, to pierwsze skojarzenie) dzięki swoim gabarytom bronią pola, kiedy ty odbijasz się od ich barków, jak piłeczka z kauczuku. Nad wszystkimi natomiast piecze sprawuje kapitan, wybierany przez trenera. To on podczas gry zagrzewa chłopaków do walki i jednocześnie studzi ich emocje, jeżeli któremuś puszczają nerwy i wpada w szał.

Mateusz ma 28 lat, przez wiele lat trenował piłkę nożną, był bramkarzem. Jak jednak wspomina, w Polsce często tak jest, że małe klubiki się rozpadają i przestają istnieć. Nie miał co ze sobą zrobić. Kolega zaciągnął go na MMA, ale Mateusz potrzebował ducha drużyny. 6 lat temu przyłączył się do Warsaw Eagles.

„Jeżeli chcesz mnie obrazić, powiedz, że gram w piłkę nożną”

Tego piątkowego wieczora rozciągałem się, podskakiwałem i biegałem z chłopakami po boisku, nieudolnie powtarzając ich zaobserwowane ruchy. Pokazywali mi, w jaki sposób łapać piłkę w biegu, by się nie wyrżnąć o glebę. Złapałem tylko raz, taka mała radość. Nic jednak nie przygotowało mnie na to, co spotkało mnie następnego dnia. 

Autor siłujący się z jednym z zawodników Warsaw Eagles

„Zerwanie więzadła krzyżowego przedniego, czyli ACL” stwierdził Michał, grający na defensywnej linii, kiedy spytałem o najczęstsze kontuzje. Zaraz reszta chłopaków wspomniała jeszcze o skręconych kostkach, powybijanych barkach, powybijanych palcach, czy też złamanych nogach i rękach. Mówili o tym, uśmiechając się, jakby to były miłe wspomnienia. Ok, w sumie ja też lubię swoje blizny. Tyle że skoro niestraszne im kontuzje, po co te wszystkie ochraniacze, gabarytami przypominające zbroje z Gears of War? Czym ich sport różni się od rugby? „Podstawowa różnica jest taka, że w rugby można powalić zawodnika tylko z piłką, inni nie mogą siebie atakować. W futbolu każdy może się zderzyć z każdym”, wytłumaczył mi kapitan. Czyli kiedy zaczyna się akcja, trzeba mieć oczy z każdej strony, by uważać na pędzące w ciebie ludzkie parowozy. „Raz nawet przeprowadzano badania, które uderzenia są mocniejsze – wyszło, że w futbolu amerykańskim, trzykrotnie. W rugby gra się non stop, a u nas przez przerwy między zagrywkami, akcje są dynamiczniejsze” skwitował kapitan. „Jeżeli chcesz mnie obrazić, powiedz, że gram w piłkę nożną” zażartowali.

„Do mnie panienki!”, zawołał trener „Panie reporterze, zapraszam tutaj, przyda mi się pan”. O cholera, zaczęło się


„Kiedyś byłem naprawdę dużym fanem piłki nożnej, szczególnie Arsenalu Londyn, ale skończyłem z tym, bo nie podoba mi się gra aktorska zawodników. Lekko się dotkną na murawie i zaraz płaczą, leżą i starają się wymusić faul. Przecież nie o to chodzi w sporcie” usłyszałem od Konrada, grającego na drugiej linii obrony. W futbolu amerykańskim obie drużyny mogą wystawić 11 zawodników. To jedyne podobieństwo do piłki nożnej – tutaj nikt się nie głaszcze. Właściwie to klimat panujący na boisku przypomniał mi trochę sceny z filmów wojennych, żołnierskie przechwałki i pewność siebie przed bitwą – „Do mnie panienki!”, zawołał trener „Panie reporterze, zapraszam tutaj, przyda mi się pan”. O cholera, zaczęło się. 

W sobotnie popołudnie powinienem był leżeć skacowany na kanapie, zamiast tego wcisnąłem się w za mały strój i za ciasny kask. Dostałem numer 51. Podobno tylko kask i naramienniki kosztują ok. 1500 złotych, chłopaki sami sobie to finansują. Swój dostałem na chwilę, by nie robić już siary na boisku w cywilnych ciuchach. Wystarczyła rozgrzewka w pełnym rynsztunku, bym pomyślał, że to mój koniec. Pot ściekał mi na oczy, lało się z nosa. Dostałem zadanie, stanąć w szeregu naprzeciw dwóch zawodników i przedrzeć się przez ich blokadę. Udało mi się za pierwszym razem, pewnie chłopaki nie wiedzieli, na ile mogą sobie pozwolić. Każda moja następna próba kończyła się porażką. 

„Jak jest?” zapytał blokujący mnie Michał. Kiedy już złapałem oddech, odpowiedziałem, że boję się użyć całej siły, bo automatycznie włącza mi się lampka w mózgu, że zrobię komuś krzywdę. Uśmiechnął się i uderzył z całej siły kaskiem w kask kolegi „Nie zrobisz, ten strach przechodzi. Po pierwszym sezonie już go nie ma”. 

„Głowa. Wszystko dzieje się w głowie” dodał Mateusz, kapitan drużyny. Dowiedziałem się, że to, co najtrudniejsze w tym sporcie, leży w środku każdego z tych chłopaków. Dla jednego to będzie trening, dla innego trema przed ważnym meczem na Narodowym. Ktoś może ważyć 150 kg i być wielki jak hangar, to bez znaczenia, jeżeli będzie się bał zderzenia z przeciwnikiem. Jeżeli nie pokonasz swoich słabości, nie dasz rady. 

Mateusz na co dzień jest żołnierzem, Michał prawnikiem, Konrad pracuje w przemyśle budowlanym. W drużynie znajdą się informatycy, są też studenci. Spotykają się cyklicznie, by walczyć o prym w Polskiej Lidze Futbolu Amerykańskiego, zrzeszającej ok. 90 drużyn z całego kraju. Wszystko pozostaje wciąż półamatorskie, bo do promocji dyscypliny potrzebni są sponsorzy. Kiedy spytałem chłopaków, gdzie widzą ten sport w Polsce za 10 lat, Konrad odpowiedział optymistycznie, że się rozwinie – ludzi przyciągnie widowiskowość meczy i rodzinna atmosfera na trybunach, którą w piłce nożnej czasem przyćmiewają wybryki chuliganerki. Uśmiechnął się i skwitował; „My Polacy jesteśmy stworzeni do tego sportu. Jesteśmy silni, szybcy i zadziorni”.

Warsaw Eagles będziecie mogli zobaczyć w akcji 1 kwietnia na Stadionie MOSiR Ząbki, gdy staną do walki z Wrocław Outlaws

Na zdjęciu autor tekstu, wszystkie zdjęcia zostały wykonane smartfonem Honor 8