Skoki na nartach Polakom w potężnej większości kojarzą się z Małyszem, Stochem i Wielką Krokwią. I wszyscy doskonale wiemy, na czym polegają: skoczek zjeżdża w dół, żeby wybić się z progu, polecieć jak najdalej i wylądować zgrabnym telemarkiem. Freeskiing to zupełnie inne podejście do latania z nogami wpiętymi w narty. Narciarze uprawiający ten sport bawią się z grawitacją i ustawiają swoje skocznie tak, żeby zamiast tylko do przodu, lecieć wysoko do góry, żeby mieć czas na wykonanie efektownych ewolucji w powietrzu.
Szczepan Karpiel-Bułecka jest jednym z najlepszych freeskierów w Polsce, przez wiele sezonów najlepszym. Spędza życie w górach, a zimy poświęca na praktykowanie szalonych powietrznych ewolucji. Jak sam mówi – „każdy skok ma w sobie coś ze sztuki – oprócz wykonywania trików wklejasz się w piękny obraz, który jest przyjemny i ciekawy dla widza”.
Videos by VICE
Spotkałam się ze Szczepanem, żeby dowiedzieć się, co jest najciekawsze we freeskiingu, czego się boi i czy dwie narty zawsze są lepsze od jednej deski.
Jesteś z gór, więc jazda na nartach wydaje się dość naturalną koleją rzeczy. Kiedy zacząłeś jeździć?
Szczepan Karpiel-Bułecka: Pewnie gdzieś od 2-3 roku życia. Ale ja w ogóle tego nie lubiłem. Jeździłem, bo, tak jak mówisz, w górach po prostu jeździ się na nartach. Dopiero gdzieś około 2000 roku, jak miałem 13 lat, zobaczyłem, że oprócz zjazdu można na nartach latać i to mi się spodobało, zaczęło ekscytować. Ale moja rodzina patrzyła na to chyba jak na chwilową zabawę. Moja mama dopiero po 10 latach od czasu jak zacząłem jeździć i wygrywać zawody przyjęła do wiadomości, że to jest na poważnie.
Miałeś już wtedy kilka tytułów mistrza Polski na koncie. Co wyróżnia cię na tle innych zawodników?
We freeskiingu ważny jest styl. Są ewolucje, które technicznie można wykonać w bardzo konkretny sposób. Ale to, w jaki sposób łapie się narty, wygina się w powietrzu, eksponuje się ten najważniejszy moment w locie, wtedy można pokazać swój styl. Ja jeżdżę właśnie bardziej stylowo niż technicznie. Tym samym udowadniam, że da się nadrobić braki techniczne stylem. Po za tym skuteczność – mam takiego kolegę, z którym gram w grę, gdzie on wymyśla mi rzeczy do zrobienia, nowe triki. I mi wychodzą one od razu za pierwszą albo drugą próbą.
A co w tym sporcie jest dla ciebie najtrudniejsze?
Bariera psychiczna. Nigdy nie miałem opinii wariata, który rzuca się na wielkie skocznie, żeby kręcić nie wiadomo ile salt w powietrzu. Wiadomo, trzeba mieć jaja, żeby takie rzeczy zrobić, ale nie tędy droga. Moim zdaniem freeskiing nie powstał po to, żeby nawiązywać do narciarstwa akrobatycznego z lat 70., gdzie styl w ogóle się nie liczył, tylko wykonanie ewolucji z istniejącego kanonu. Psychicznie najtrudniejszym trikiem dla mnie są podwójne rotacje przez głowę, które okazały się dużo prostszy niż się spodziewałem.
Boisz się?
Jak masz 16-18 lat to przy skokach nie ma tej refleksji, że może ci się coś stać. Jak masz 25 to już tak. Nie że się zabijesz, ale że może ci się coś poważnego stać. Mi się jeszcze żadna poważna kontuzja nie przytrafiła. Cały czas jest we mnie lęk przed nowymi ewolucjami. Tutaj bardzo pomagają koledzy. Namawiają, próbują razem ze mną. Psychiczne wsparcie jest bardzo ważne. Wiem, że nie brakuje mi umiejętności, ale nie mam tej otwartości psychicznej. Wolę ryzyko kontrolowane i mierzę siły na zamiary. Bardziej ryzykowne próby można podejmować na pewno na koniec sezonu, kiedy wiadomo, że będzie czas na leczenie ewentualnej kontuzji.
Gdzie w Polsce można trenować?
Mamy kilka snowparków – ja zajmuje się tym na Gubałówce, ale są też skocznie w Krynicy, jest Wierchomla i Białka Tatrzańska. W Białce zresztą teraz powstaje świetny tor na najbliższe zawody – Honor Winter Sports Festival powered by Huawei. Będzie też mini snowpark dla amatorów, którzy będą chcieli spróbować swoich sił. Strasznie szkoda, że tylko na kilka dni zawodów, bo właśnie takich profesjonalnych miejscówek powinno być więcej. Budujemy duże skocznie na Gubałówce, żeby dzieciaki mogły się rozwijać.
Co musi mieć dobry snowpark?
Ważne, żeby były miejsca, które są dobre dla ludzi o różnym stopniu zaawansowania. Można zacząć od małych skoczni, a później podpatrywać co robią lepsi i próbować razem z nimi. Podobnie jak przy snowboardzie czy deskorolce, trzeba robić sobie też analizę w głowie, oglądać zdjęcia i video swoich ewolucji, żeby wiedzieć, co trzeba poprawić w samym locie – chwytanie nart, wygięcie ciała i tak dalej. Wyobrażam sobie siebie w locie i mam czasami poczucie, że to jest czysty artyzm.
Na Honor Winter Sport Festival w Białce będzie można próbować z tobą poskakać?
Będę startował i oby wygrywał, więc z czasem na warsztaty może być ciężko. Ale w międzyczasie chętnie poopowiadam o swoich doświadczeniach każdemu, kto będzie tym zainteresowany. Praca zawodowego sportowca polega również na tym, żeby zachęcać ludzi do sportu amatorskiego. Uwielbiam pracować z dzieciakami. Każdy z nas był kiedyś młody i pyskaty a sport pomaga się z tego trochę wyleczyć. Staram się ich uświadamiać, o co w tym sporcie chodzi, żeby nie bać się próbować, żeby mieć alternatywę do głupkowatego wpatrywania się w ekran. To jest świetny pomysł chociażby na radzenie sobie z nerwami – zmęczysz się i wszystko jest prostsze.
W czym narty są lepsze od deski?
Pan Bóg dał dwie nogi, więc po co przyklejać je do jednej deski? Na nartach możemy kombinować przy zjeździe – przodem, tyłem, a w snowboardzie możesz zmienić nogę dominującą, ale nadal jedziesz po prostu bokiem do stoku. Snowboardziści przy skokach robią mnóstwo rotacji i za bardzo nie widać co tam się dzieje. Narty są przyjemniejsze też dla widza. Jest dużo więcej możliwości kombinacji przy ewolucjach. Na pewno jeśli chodzi o skocznie i halfpipe. Jeśli chodzi o jibbing [zjazd po poręczach, ławkach i innych przeszkodach], to tu wygrywa snowboard – na nartach raczej jeździ się bokiem, inaczej można po prostu spaść na jaja, co snowboardzistom się raczej nie zdarza i mogą bardziej kombinować. Jeżdżenie po puchu też musi być dużo przyjemniejsze na snowboardzie – można to uczucie pewnie porównać do surfingu.
Całe swoje życie łączysz z górami?
Ja się czuję niepewnie jak jest płasko. Nie lubię dużych miast, nie widzę siebie też wylegującego się nad morzem. Jestem zmarźluchem, co może wydawać się dość zabawne, biorąc pod uwagę, że uprawiam sport zimowy, ale w Zakopanem jest idealny klimat. No i są góry. Nie wychodzę w góry latem, nie potrzebuję tego. Czekam na śnieg. W ogóle ludzie z gór to jest totalnie inny odłam ludzi. Przez to, że freeskiing jest sportem raczej niszowym, wszyscy się znamy i lubimy, tworzymy swego rodzaju odrębną społeczność. Jest taka „stara gwardia”, która powoli rozchodzi się w swoje strony – jedni skupiają się bardziej na video, inni jeszcze startują na zawodach.
Mogą się z tego utrzymać?
Jest tylko parę osób, które mogły z tego w jakiś tam sposób żyć, ale jednak w ten sport bardziej się inwestuje niż z niego wyciąga kasy. Dla mnie wydawanie kilku tysięcy złotych na wyjazd do Stanów na treningi na miesiąc ma sens, chociaż mogłoby wydawać się głupie, przecież niby mistrzem świata nigdy nie zostanę. A ja to robię dla własnej satysfakcji. Mnie tego czasu nikt nie wyliczy, nie powie, że to nie było warte takiej inwestycji. Sprawdzanie samego siebie, budowanie tej satysfakcji, po prostu bycie w tym dla mnie nie ma żadnej ceny. Ja to kocham i koniec. Nic więcej mnie nie interesuje.
Szczepana będzie można spotkać w strefie HONOR w trakcie Honor Winter Sport Festival powered by Huawei w Białce Tatrzańskiej, który odbywa się 17 i 18 lutego.