Rozmowa z Sebastianem Banasikiem spisana przez Pawła Starca. Wszystkie zdjęcia zostały wykonane smartfonem Honor 8 Pro.
Podobno jestem człowiekiem wielu zawodów. Etatowo – trener boksu tajskiego w szkole sztuk walki. Potem – alpinista przemysłowy, czyli wspinam się tam, gdzie jest to potrzebne do wykonania jakiejś roboty. Ale tutaj już ciężko mówić o etacie. Alpinistyka to zajęcie sezonowe, czyli przez część roku mam kompletny młyn, a potem zostają mi tylko treningi. Mój dzień w pracy to poranek treningów personalnych i prędki bieg na ścianę, by potem znowu do klubu, trenować z grupami. Cały dzień w robocie, ale nie mam na co narzekać.
Videos by VICE
Podstawą mojej roboty jest wszystko to, czego nie da się zrobić, nie wisząc kilka, czy kilkanaście, pięter nad ziemią – czyszczenie elewacji, naprawy fasad. Zrzucasz liny chwile po 6 rano i robisz tyle, ile możesz. Przerwy są, chyba że jesteśmy naprawdę wysoko i zjazd na sam dół trwa za długo – wtedy drugie śniadanie jem z widokiem na Warszawę. Nie pracujemy, kiedy pada i wieje, ale to oczywiście nie oznacza, że nawet przy bezchmurnym niebie jest ci ciepło kilkadziesiąt metrów nad ziemią, kiedy nic cię nie zasłania. 5-6 godzin wiszenia wystarczy, żeby zmęczyć nawet najtwardszego.
Kiedyś myślałem, że nie mam lęku wysokości, ale mój pierwszy dzień i patrzenie na tą mikroskopijną ławeczkę, na której miałem spędzić najbliższe kilka godzin wisząc nad ziemią, udowodnił mi, że się myliłem. Jednak widok z samej góry wynagradza wszystko.
Wchodzisz na dach przed 7 rano – obserwujesz wschód słońca, wokół cisza, miasto w zasadzie dopiero się budzi… Porządny kopniak adrenaliny z samego rana, nawet dobra dawka kofeiny nie pobudzi cię tak, jak wiszenie na 45 pietrze. Z tej perspektywy wszystko jest takie malutkie, ludzie, niczym małe mrówki, w porannym pośpiechu. A ty wisisz sobie nad nimi i czujesz wolność – sam normujesz swój czas pracy, wyznaczasz przerwy na lunch, który zjadasz z widokiem na miasto. Za nic nie chciałbym się zamieć miejscami z ludźmi, których widzę codziennie, siedzących przy swoich kompach, ze wzrokiem wbitym w monitory.
Po pracy na wysokościach boks tajski. To zajawka, która przyszła najpierw. Wychodzi na to, że trzyma się mnie prawie siedemnaście lat. Na początku sam trenowałem i byłem czynnym zawodnikiem, teraz bardziej skupiam się na byciu instruktorem. Prowadzę własne grupy i odpowiadam też za część treningów personalnych, prowadzę zawodników. Niedługo walczy moja wychowanka, piętnastolatka, mniejsza od większości innych bokserów, których rozkłada w stójce każdego przeciwnika.
Ja sam zacząłem trenować dość późno, gdzieś na etapie początku studiów. Im jesteś młodszy, tym szybciej to przyswajasz, potem musisz nadrabiać ciężką pracą. Muay thai to część tajskiej kultury, tysiącletnia dyscyplina stanowiąca jej nierozerwalną część. To nie jest jakaś tam sztuka walki – to cała złożona kultura i filozofia. W tradycyjnym tańcu przed walką Wai Kru, oddajesz cześć przeciwnikowi, ludziom, którzy stoją za tobą jako wsparcie. To wszystko to społeczność ze swoimi rytuałami, porządkiem, do którego musisz się odnosić. Jestem jej częścią.
Gdzieś obok tego wszystkiego, dwa razy w tygodniu po pracy zamiast do domu idę na próbę zespołu. Gram w Drip Of Lies. Koncertujemy, przymierzamy się do kolejnych nagrywek, trochę to wszystko zwolniło, odkąd pojawiło się więcej obowiązków, ale dalej staramy się funkcjonować na wysokich obrotach. Jakiś czas temu mój wolny czas kręcił się dookoła psów i wystaw amstaffów, bo jestem właścicielem jednego z tych pięknych psiaków, dumnie noszącego laur championa. To niby dużo, ale to tak naprawdę jeszcze nic.
Od miesiąca i kilku dni jestem tatą. Liczba wykorzystanych godzin w ciągu doby wzrosła do maximum, ale w tej chwili sto dziesięć procent sił staram się poświęcać na czas spędzony z dzieckiem i wspieranie swojej dziewczyny, na bycie razem. Wszystko to, na co się przygotowywałem, te słynne nieprzespane noce, to ściema.
Oczywiście, nie pamiętam, kiedy się wyspałem, no i co z tego. Jest radość. Nie ma takich słów, które opisują dumę z trzymania na rękach takiej małej istoty. To jest najmilsze ze wszystkich tych ciężkich zadań. Nawet wstając w nocy do płaczącego synka, cieszę się jak nigdy. Nie będzie żadnej twardej szkoły, nie marzy mi się mały tajski bokser. Zostanie kim będzie chciał, a ja jestem od tego, żeby go wspierać i wychować na dobrego człowieka. Nie jestem mistrzem w siedzeniu na dupie, robię sporo, angażuję się na sto procent, ale to zadanie jest ważniejsze od wszystkiego, co działo się wcześniej.
Honor 8 Pro nie boi się wysokości i świetnie widzi wszystko nawet z największej odległości.
Wszystko, czego powinieneś się jeszcze o nim dowiedzieć znajdziesz tu.