FYI.

This story is over 5 years old.

prawa mężczyzn

Czego dowiedziałem się na międzynarodowej konferencji Ruchu Praw Mężczyzn

Nasłuchałem się o „feministycznej nagonce na mężczyzn”, rządowych spiskach i o tym, jak mężczyźni mają w życiu gorzej
Graffiti na Millennium Bridge w Londynie, wspierające prawa mężczyzn. Fotografia: Paul Nichols / Alamy Stock Photo

W dniach 20-22 lipca w Londynie odbyła się Międzynarodowa Konferencja ds. Problemów Mężczyzn (International Conference on Men's Issues; ICMI). Jest to doroczne wydarzenie, w którym biorą udział członkowie Ruchu Praw Mężczyzn (Men Right Movement; MRM) i ich sympatycy z USA, Kanady, Australii, Indii i Europy. Jako ktoś, kto już od dłuższego czasu interesuje się działalnością MRM, bardzo chciałem tam pójść – częściowo po to, aby dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się na takich spotkaniach, ale po części też dlatego, że chciałem sprawdzić, czy wszyscy uczestnicy naprawę są (jak to się powszechnie uważa) nienawidzącymi kobiet oszołomami.

Reklama

Kim są więc ci aktywiści? Cóż, podczas takich wydarzeń jak ICMI człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że „ruch mężczyzn” tak naprawdę składa się z kilku mniejszych grup, których cele są w pewien sposób powiązane. Wśród nich istnieją cztery główne obozy, które skupiają się na: przyznawaniu opieki nad dziećmi, przemocy domowej, fałszywych oskarżeniach (o gwałt i napaści seksualne) oraz obrzezaniu (wciąż ważna kwestia dla ruchu). Jeśli dodasz do tego jeszcze garść redpillersów czujących pokrewieństwo z Neo i mówiących, że czerwona pigułka otworzyła im oczy na dyskryminację mężczyzn w społeczeństwie (ruch „red pillers”) oraz zapalonych alt-rightowców, uzyskasz dość dokładny obraz uczestników konferencji.

Jeśli chodzi o wiek, na ICMI można było znaleźć zarówno dwudziestokilkulatków, jak i mężczyzn na emeryturze, ale większość z nich była w średnim wieku. Bliżej temu było do spotkania Polskiej Partii Przyjaciół Piwa niż zgrupowania użytkowników 4chana. Była też garstka kobiet, z których większość była traktowana jak celebrytki (na przykład reżyserka Cassie Jaye radośnie dawała autografy na kopiach jej dokumentu The Red Pill).


OBEJRZYJ: Poznaj kobietę, która uważa, że kobiety nie powinny mieć prawa do głosowania


To, co łączy wszystkie te grupy – oraz „niezrzeszonych” uczestników – jest przekonanie, że nasz system w jakimś stopniu dyskryminuje mężczyzn. Niektórzy delegaci ICMI winią za to mężczyzn u władzy, którzy są na tyle naiwni, żeby spodziewać się po kobietach czegoś dobrego. Inni postrzegają feminizm jako złośliwy spisek mający na celu rozbicie rodziny nuklearnej i zapoczątkowanie ery słabych ludzi oraz socjalistycznej kontroli państwa.

Reklama

Czas odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: czy Ruch Praw Mężczyzn jest z założenia mizoginiczny?

Na początku 2018 roku Southern Poverty Law Center [organizacja walcząca z grupami szerzącymi nienawiść] oficjalnie uznało dwie organizacje działające pod szyldem MRM za grupy szerzące nienawiść, określając je mianem „męskiego supremacjonizmu”. W przeważającej większości grupy lub strony internetowe opowiadające się za prawami mężczyzn przedstawiają swoje argumenty z dosyć mizoginistycznego punktu widzenia, bez względu na to, czy robią otwarcie, czy pozornie odcinając się od nienawiści do kobiet. Członkowie MRM zazwyczaj mają mentalność ofiary i uważają się za systemowo prześladowanych. Sądzą również, że kobiety mają w życiu łatwiej i wielu z nich wprost głosi antyfeministyczne hasła.

Billboardy na imprezie. Tytuły: Marudna / Tępa / Kłamliwa Feministka Miesiąca. Zdjęcie autora artykułu.

Czy można więc powiedzieć, że powszechność mizoginii w tym ruchu jest tak powszechna, że należy ją uznać za jedną z cech definiujących jej charakter? Zdecydowanie tak. Jak zauważyło Southern Poverty Law Center, podczas gdy niektórzy członkowie MRM skarżą się „na rzeczywiście istniejące i niepokojące aspekty traktowania mężczyzn w społeczeństwie, większość przybiera w swoich słowach bardzo mizoginiczny ton”.

Jednak czy na ICMI skupiano się jedynie na nienawiści do kobiet? Nie, niektórzy z mówców potrafili opowiadać o ważnych dla nich kwestiach – na przykład konieczności wspierania męskich ofiar przemocy seksualnej – bez uciekania się do mizoginicznej retoryki lub przedstawiania mężczyzn jako największych ofiar dzisiejszego społeczeństwa. Jednak nawet wtedy widownia dość szybko zaczynała za to obwiniać feminizm, który postrzega się tam jako największe zło świata. Można by też pomyśleć, że tacy mówcy powinni mieć jakiś problem z tym, że przemawiają tuż obok banerów ze zdjęciami: „Najbardziej kłamliwych feministek miesiąca” – ale najwyraźniej zupełnie im to nie przeszkadzało.

Reklama

Po pewnym czasie zauważyłem, że im otwarciej mówca mówił o swoich poglądach politycznych, tym mniej się krył ze swoimi mizoginistycznymi przekonaniami. W pewnym momencie austriacki działacz polityczny przedstawił swój „czerwono-pigułkowy” program polityczny, w którym wzywał do wprowadzenia obowiązkowych testów na ojcostwo po porodzie (ogólnie rzecz biorąc, Ruch Praw Mężczyzn ma obsesję na punkcie przyprawiania im rogów przez partnerki) oraz przyznał, że sporo ich łączy z białymi nacjonalistami. Podczas jego wystąpienia większość uczestników kiwała głowami.

Wielu mówców wydawało się dołączyć do ruchu nie dlatego, że przemówiła do nich wizja proponowana przez grupę, tylko raczej z powodu własnych bolesnych doświadczeń. Oczywiście nie dało się stwierdzić, czy wszystkie ich historie były całkowicie prawdziwe – a przynajmniej czy mężczyźni nie zatajali swojej winy – ale większość z nich brzmiała dość wstrząsająco.

Na przykład jeden z mówców został uwikłany w obrzydliwy przypadek wykorzystywania seksualnego dzieci, ale oskarżenie zostało odrzucone po tym, jak CPS, amerykańska opieka społeczna, orzekła, że oskarżycielka nie była wiarygodna. Jednocześnie wystąpił też mówca, który przedstawił obszerną i chaotyczną prezentację na temat „feministycznego polowania na wiedźmy” (w tym wypadku raczej wiedźminów – przyp. red.), przez które stracił pracę na Uniwersytecie Oksfordzkim. Podczas wykładu wyświetlił nawet dziwny wykres w kształcie pająka, na którym podał nazwiska konkretnych feministek i dokładnie opisał, w jaki sposób go skrzywdziły.

Reklama

Być może to właśnie takie intensywne zaangażowanie emocjonalne sprawia, że nowi członkowie łykają te wszystkie dziwne teorie na temat ucisku mężczyzn – teorie, które stoją w sprzeczności w prawie każdym obiektywnym badaniem. Weźmy na przykład przemoc domową: oczywiście nie sposób zaprzeczyć, że mężczyźni również jej doświadczają (także w związkach z innymi facetami), ale stwierdzenie, że mężczyźni są jej największymi ofiarami (niezależnie, czy chodzi o skalę zjawiska, czy o sposób traktowania takich przypadków) stanowi przykład kompletnego wypaczenia rzeczywistości.

Trudno jednak określić, czy takie wypaczanie rzeczywistości bierze się z jakiejś przytłaczającej reakcji emocjonalnej (tj. niezdolności wyjścia poza własne traumatyczne przeżycia), zinternalizowanej nieufności wobec kobiet (tj. mizoginii), czy może też połączenia tych dwóch rzeczy.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Jeśli Ruch Praw Mężczyzn ma jakąś strategiczną słabość – oprócz jawnej mizoginii tak wielu członków – jest to nieumiejętność współczucia kobietom, które mogą znajdować się w podobnej sytuacji. Nigdy też nie próbowano zrobić żadnej kampanii we współpracy z kobiecymi organizacjami. To oznacza, że nawet wtedy, gdy ruch zajmuje się prawdziwymi problemami – na przykład seksualnego wykorzystywania mężczyzn – nie potrafi zrobić tego w odpowiedni dla powagi sytuacji sposób.

Reklama

Oczywiście na ICMI pojawiły się też wyjątki. Kiedy pewien mężczyzna, ofiara przemocy domowej, pochwalił niedawne kampanie informacyjne za to, że stały się bardziej inkluzywne i pomagają większej liczbie ofiar, zacząłem podejrzewać, że Ruch Praw Mężczyzn może być użyteczny – oczywiście stworzony od zera i nieskażony tym, co obecnie reprezentuje. Pomimo wszystkich swoich wad, ruchowi naprawdę zależy na zdrowiu psychicznym mężczyzn.

Niestety większość występów prędzej czy później przechodziła w skażone mizoginią dyskusje. Używano bardzo odczłowieczającego języka, zarówno umyślnie, jak i przypadkowo (mężczyzn na ogół nazywano „mężczyznami”, a kobiety „samicami”), a do tego nad każdą rozmową wisiało widmo, że zaraz padnie jakaś żenująca lub problematyczna uwaga. Na przykład pod koniec weekendu jeden z sympatyków ruchu Men Going Their Own Way (Mężczyźni idący swoją własną drogą) – który opowiada się za unikaniem relacji z kobietami – rozpoczął dyskusję, czy przypisywanie jakiejś cechy feminizmowi nie jest zbyt pośpieszne i czy raczej nie powinno się tego uznać za element kobiecej natury.

Właśnie takie postawy (nie wspominając już o mizoginii i przedstawianiu feministek jako wściekłych mizoandryczek) sprawiają, że trudno brać ten ruch na poważne – a to ostatecznie zaszkodzi tym, których chce on chronić.

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE UK


Więcej na VICE: