Jak moja sztuczna noga przypomniała mi, że bycie podrywaną jest najgorsze

Na zdjęciu autorka tekstu

Parę miesięcy temu zupełnie podświadomie postanowiłam zafundować sobie mały reset. Strzaskałam kostkę tak spektakularnie, że zostałam na długie tygodnie kompletnie wyłączona z życia. Dosłownie. Spędziłam je unieruchomiona u rodziców, z dala od znienawidzonej pracy, z której na szczęście wyleciałam, z dala od znajomych, z dala od wszystkich toksycznych byłych i nieodżałowanych niedoszłych.

Jak na kogoś, kto chwali sobie niewychodzenie z domu i leżenie pod kotami, radziłam sobie z tym wygnaniem wyjątkowo źle. Żeby je skrócić, sprowadziłam więc sobie ze Stanów rzecz, reklamowaną jako hands-free crutch, a nazwaną iWalk 2.0. Przypinane za pomocą kilku pasków do zgiętej w kolanie nogi ustrojstwo pozwala mi na całkiem swobodne poruszanie się i, jak sama nazwa wskazuje, mam przy tym wolne ręce. Mogę wchodzić nawet po schodach, co pozwoliło mi wreszcie powrót do mojego znajdującego się na drugim piętrze mieszkania i samodzielności.

Po takiej izolacji nie mogłam się doczekać pójścia na miasto, zwłaszcza że wiedziałam, że z ustrojstwem będzie szczególnie interesująco. Nie myliłam się. Ale interesująco, jak wie ktokolwiek z odrobiną doświadczenia, to zdecydowanie nie to samo, co dobrze.

Videos by VICE

Niestety, szybko miałam się przekonać, że to pole siłowe zaczęło mocno szwankować i „spierdalaj” muszę przekazywać petentom werbalnie

Miałam wrażenie, że wszyscy cieszą się na mój widok. Ci, którzy nie wiedzieli dokładnie, co mi się stało, widząc mnie od frontu, przez chwilę wpadali w popłoch, że amputowano mi stopę. Pijane koleżanki wieszały się na mnie i mówiły, jaka jestem dzielna i cudowna. Co chwilę ktoś robił mi zdjęcie. Niektórzy byli nawet na tyle mili, by spytać, czy mogą i czy będzie ok, jak wrzucą je na insta. Wszystkim znajomym demonstrowałam możliwości mojego nowego nabytku — jak można w nim trzymać piwo, postawić na nim popielniczkę (i rozsypać całą jej zawartość), powiesić torebkę. Dostałam nawet światełka, które zamontowałam na rurach chwilowo zastępujących mi goleń. Cały wieczór miał tylko jedną wadę. Drogich panów.

Drogich panów, którzy czują się w obowiązku okazywać mi swoje zainteresowanie, choć sami nie interesują mnie ani trochę. Przez seryjną monogamię i fakt, że moje najbardziej podstawowe wymagania spełnia raczej mała i specyficzna garstka mężczyzn, wykształciłam wokół siebie aurę dość wyraźnego „spierdalaj”. Niestety, szybko miałam się przekonać, że to pole siłowe zaczęło mocno szwankować i „spierdalaj” muszę przekazywać petentom werbalnie. Takiego brania nie miałam od kilkunastu lat.

Chłopak był ciekaw, jak mam na imię i czy mam ochotę z nim zatańczyć. „Dude, seriously?”, popukałam palcem z rurę, a potem w czoło

Impreza jeszcze nie zdążyła się tak naprawdę zacząć, a już przy barze podbił do mnie łysy jegomość, pytając co się mi stało i stwierdzając, że też miał złamaną nogę, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Zbyłam go półsłówkami i zaczęłam odkuśtykiwać. „Mogę z tobą porozmawiać?” usłyszałam za plecami. Nie.

Kiedy zgiełk towarzyski trochę się uspokoił położyłam się w poprzek wielkiego fotela, żeby odsapnąć, kiedy ktoś spytał mnie po angielsku o papierosa. „I don’t have any”, skłamałam, wypuszczając dym nosem i strzepując popiół na ziemię. Chłopak dociekał, jak mam na imię i czy mam ochotę z nim zatańczyć. „Dude, seriously?”, popukałam palcem z rurę, a potem w czoło. Odszedł rozczarowany, a ja po dogaszeniu papierosa poszłam tańczyć sama.

Do końca wieczora startowało do mnie jeszcze paru typów — mogę ci kupić piwo — nie — chcesz jointa — nie — cześć — nie. „Nie” oczywiście mogłam sobie wsadzić i musiałam odwoływać się do świętego prawa własności krótkim „nie jestem tu sama”. Nawet mnie to jeszcze trochę śmieszyło. Myślałam, że to chwilowo pogłębione kalectwo pozwoli mi odkryć jakąś głębszą prawdę o sobie i mojej aspołeczności.

Mówię o kolesiach, którzy uznają, że jak dziewczyna tańczy sama, to po to, żeby oni zaczęli się przy niej wić i robić dziwne miny

Jednak każde kolejne wyjście było coraz gorsze. Przestałam już liczyć, ilu kolesi do mnie podbijało. I nie mówię o tych, którzy byli po prostu kulturalni i proponowali, że zniosą mi piwo, żebym mogła spokojnie trzymać się poręczy schodząc po schodach. Ani o tych, którzy klepali mnie po plecach, żeby powiedzieć, jak to zajebiście, że tańczę mimo takiego urazu. Mówię o kolesiach, którzy uznają, że jak dziewczyna tańczy sama, to po to, żeby oni zaczęli się przy niej wić i robić dziwne miny, a jak się odsuwa to po to, żeby szli za nią.

Mówię o kolesiach takich jak ten, który mimo tego, że wielokrotnie spuszczałam go po kiju, w końcu postanowił osaczyć mnie, kiedy siedziałam sama w palarni. Bo najwyraźniej jak dziewczyna mówi „serio, stary, nie chce mi się z tobą gadać” to znaczy, że chce, żebyś przy niej został. Bo jak mówi „serio, spierdalaj”, to znaczy „mów do mnie jeszcze”. W końcu, podczas gdy on ciągle nie przestawał do mnie mówić, zamówiłam Ubera. Wychodząc, pogratulowałam mu, że doprowadził mnie do stanu, w którym nie chciało mi się wysiedzieć nawet do końca piwa.

Tutaj znajdziesz więcej osobistych historii. Polub nasz fanpage VICE Polska

W domu przypomniałam sobie jak kilkanaście lat temu, kiedy kolejka facetów komplementowała moje włosy, poszłam do fryzjera i je ścięłam. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła chodzić na własnych nogach, tak jak wcześniej tylko lekko kulejąc na jedną, na co nikt nie zwróci uwagi. Bo najwyraźniej samo rzucanie się w oczy to zaproszenie do rytuału godowego. Tak naprawdę do tej pory nie do końca ogarniam, czy naprawdę wyglądałam aż tak dobrze, czy po prostu w oczach drogich panów stałam się damą w opresji, która potrzebuje ich silnego ramienia. Czy najatrakcyjniejsze jest zwyczajnie to, że na pierwszy rzut oka widać, że nie bardzo mam jak uciekać.