Jednoznaczne określenie, kto jest w Polsce lewicą, a kto prawicą, od lat nastręcza sporych problemów. Lewakami bywają nazywani wszyscy, którzy nie są Ruchem Narodowym (choć i to nie zawsze jest pewne) – a samo umiłowane przez Janusza Korwin-Mikkego określenie ma swój rodowód w dawnej retoryce komunistów. Jednak źródła tego zamieszania sięgają znacznie głębiej. Filozof, matematyk i historyk Michał Siermiński opisał, jak dawni lewicowi radykałowie przeszli na pozycje piewców pozbawionego regulacji wolnego rynku w książce Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna 1968-1980. Spotkałam się z nim, by wyjaśnił mi ten paradoks, który rzutuje na scenę polityczną do dziś.
VICE: Dlaczego Polacy mają tak negatywne nastawienie do lewicy?
Michał Siermiński: By odpowiedzieć na to pytanie, warto cofnąć się do okresu transformacji. Historia polskich przemian ustrojowych to w dużym stopniu historia tego, jak liberałowie – w tym przede wszystkim ci, którzy wywodzili się z obozu „solidarnościowego” – odgórnie implementowali radykalnie wolnorynkowe reformy gospodarcze, lekceważąc interesy świata pracy. Powstały w tym kontekście gniew ludzi, których życie niemal z dnia na dzień obróciło się w gruzy, stosunkowo szybko i skutecznie został zagospodarowany przez prawicę. To właśnie ona w dużym stopniu stała się głosem wykluczonych, organizując ich wokół haseł antykomunistycznych, antyliberalnych, narodowych czy katolickich. Oczywiście, to nie wyjaśnia wszystkiego, jeszcze do tego wrócę w dalszej części naszej rozmowy.
Videos by VICE
Gniew ludzi, których życie niemal z dnia na dzień obróciło się w gruzy, stosunkowo szybko i skutecznie został zagospodarowany przez prawicę
W jaki sposób niegdysiejsi idealiści, dla których na początku najważniejszy był „prawdziwy socjalizm” i stworzenie egalitarnego systemu społecznego, zwrócili się w stronę neoliberalizmu?
W Polsce w trakcie tytułowej dekady (od wydarzeń Marca ’68 po lato 1980 roku i wielkie strajki robotnicze, które doprowadziły do powstania „Solidarności”) nikt, kto chciał być traktowany poważnie, nie twierdził, że restauracja kapitalizmu jest jedyną alternatywą dla porządku „realnego socjalizmu”. Pojawiały się, co prawda, pierwsze głosy zapowiadające dalszy rozwój wypadków – np. Adam Michnik już w 1978 roku mówił o konieczności odrodzenia w Polsce „dobrze funkcjonującej konfliktowości społecznej” – jednak w latach 70. polska lewica opozycyjna opowiadała się zasadniczo za mętną i szalenie niejednoznaczną, ale na pewno wykluczającą rynkowy fundamentalizm, ideą „demokratycznego” czy „antytotalitarnego” socjalizmu.
Nie marzono o kapitalizmie na amerykańską modłę?
Jeszcze jesienią 1981 roku, gdy w trakcie I Krajowego Zjazdu Delegatów „Solidarności” grupa ekonomistów wystąpiła z programem prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, spotkało się to z powszechnym niedowierzaniem i naraziło autorów wolnorynkowych postulatów na śmieszność. Neoliberalne idee pojawiły się w Polsce dopiero w latach 80., zanim jeszcze dokonał się prokapitalistyczny zwrot większości dysydentów. Inspirowane radykalnie wolnorynkową ideologią projekty transformacji polskiej gospodarki – nim ogarnęły umysły inteligenckich opozycjonistów – pojawiły się w środowiskach heterodoksyjnych technokratów związanych z PZPR.
Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera
Wolnorynkowcy w partii komunistycznej?
Była to orientacja partyjnych ekonomistów czy badaczy społecznych, którzy odrzucali oficjalną ideologię państwową jako nieracjonalną, blokującą ich swobodę myśli i kariery. To właśnie w tych kręgach najwcześniej czytano i potajemnie tłumaczono dzieła Friedricha Hayeka czy Miltona Friedmana i dochodzono do wniosku, że jedynym sposobem przezwyciężenia nieracjonalności socjalizmu jest radykalna reforma rynkowa.
Wróćmy jednak do lewicy opozycyjnej.
Dopiero z perspektywy czasu widzimy, że pewne elementy nowej lewicowej tożsamości ideowej, która wyłoniła się w latach 70., okazały się – w zupełnie nowych okolicznościach przypadających na okres poprzedzający polską transformację – stanowić podatny grunt pod rozwój skrajnie wolnorynkowych idei. Jest jasne, że w latach 70. opisywani przeze mnie bohaterowie tego nie widzieli.
Co skłoniło bohaterów twojej książki, ludzi takich jak Kuroń czy Michnik, do porzucenia dawnych socjalistycznych ideałów? Co takiego stało się z Polską lewicą w latach 70.?
Po wydarzeniach Marca ’68 polska lewica definitywnie odrzuciła marksizm rozumiany jako zasób teoretycznych narzędzi, pozwalających myśleć o dalszych praktykach oporu. Nie zmieniły tego nawet wielkie wystąpienia robotnicze z lat 1970-1971 oraz z roku 1976. Lewica postawiła „kwestię narodową” i demokrację parlamentarną w centrum swojego dyskursu; zbliżyła się do środowisk inteligencji katolickiej i samego Kościoła. Zaczęła działać, myśleć i postrzegać samą siebie w nawiązaniu do paternalistycznych tradycji, które znamy z historii polskiej inteligencji przełomu XIX i XX wieku. Wszystko to nadało jej ewolucji dynamikę, która jeszcze przed wybuchem „ludowej” rewolucji z 1980 roku wyprowadziła ją daleko poza dawny lewicowy radykalizm. W oczywisty sposób wpłynęło na postawy ludzi takich jak Kuroń czy Michnik w okresie pierwszej „Solidarności”.
Czy to, że polska lewica zaakceptowała ostatecznie neoliberalny charakter polskiej transformacji, wiązało się z jej niewiedzą na temat systemu kapitalistycznego, brakiem umiejętności odnalezienia lepszej opcji? A może czymś jeszcze innym?
Począwszy od lat 70. bycie opozycjonistą wiązało się w Polsce z imperatywem radykalnej kontestacji systemu, na określenie którego właśnie w tym okresie wprowadzono pojęcie „totalitaryzm”. W tym samym czasie dokonała się również swoista „moralizacja” sprzeciwu – w miejscu tak charakterystycznych dla rewolucyjnego rewizjonizmu drobiazgowych i obiektywnych analiz socjoekonomicznych (uwzględniających i analizujących materialne konflikty społeczne) pojawiły się rozważania o duszącym wolność „totalitaryzmie”, „sowietyzacji” polskiego społeczeństwa czy narodowym „upodleniu”. Rozważaniom tym towarzyszyły płomienne wezwania do moralnego oporu przeciwko „komunistycznemu kłamstwu”, szerzenia prawdy czy życia w godności. Ta „moralizacja” sprzeciwu kosztem krytycznej refleksji ekonomicznej była częścią szerszego zjawiska: od lat 70. polscy opozycjoniści nieustannie deklarowali brak zainteresowania polityką, a przecież ekonomia jest kwestią par excellence polityczną!.
Jakie były tego skutki?
Podstawową słabością tego stanowiska, jak słusznie zauważał Jerzy Szacki, „była programowa niechęć do projektowania konkretnych rozwiązań ustrojowych, jakie mogłyby znaleźć zastosowanie po upadku komunizmu”. Tym sposobem pod koniec ostatniej dekady PRL polscy dysydenci stali się szczególnie podatni na neoliberalne idee przenikające do Polski z Zachodu, gdzie owe idee zyskały w tym okresie niemal hegemoniczną pozycję w polityce, ekonomii i innych naukach społecznych. Nie potrafili się im przeciwstawić, nawet właściwie ich ocenić, byli bowiem „teoretycznie rozbrojeni”. Na przełomie lat 80. i 90. ludzie tacy jak Michnik czy Kuroń po prostu uwierzyli, że „terapia szokowa”, której przecież sami nie wymyślili, jest najlepszym i – co ważne – jedynym możliwym programem reform polskiego ustroju.
W zasadzie dlaczego uważasz neoliberalizm za szkodliwy system polityczno-ekonomiczny?
Jest jasne, że na tak postawione pytanie mogę odpowiedzieć jedynie w bardzo ogólny sposób. Neoliberalizm jest po prostu złożoną strategią realizacji interesów wyższych klas społecznych, czyli właścicieli wielkiego kapitału i najwyższych warstw menadżerskich, która pojawiła się jako odpowiedź na strukturalny kryzys kapitalizmu lat 70. XX wieku, na początku w USA i Wielkiej Brytanii, następnie w pozostałych częściach świata, w tym w „komunistycznych” Chinach i „postkomunistycznej” Rosji.
Strategia ta, wykorzystująca światowe instytucje (np. NATO, MFW, Bank Światowy czy WTO) oraz zakładająca demontaż państw dobrobytu, powszechną deregulację w imię ideologii wolnego rynku oraz bezprecedensowy rozwój światowych rynków finansowych – miała oczywiście na celu maksymalizację zysków uprzywilejowanej mniejszości (kosztem pozostałych grup społecznych) i pacyfikację świata pracy. Aż do wielkiego kryzysu, który rozpoczął się pod koniec pierwszej dekady obecnego stulecia, z punktu widzenia klas panujących działała ona doskonale.
Czy to nie aby teoria spiskowa?
Nic lepiej nie dowodzi tej prostej prawdy – że strategia neoliberalna jest całkowicie podporządkowana multiplikacji zysków wąskich elit – niż łatwość, z jaką w sytuacji zagrożenia interesów klas panujących, dominująca od trzech dekad praktyka społeczno-ekonomiczna sprzeniewierza się własnym założeniom ideologicznym, np. zrzucając na państwo i „uspołeczniając” finansowy ciężar ratowania amerykańskich banków po kryzysie 2008 roku. Ta prosta prawda powinna, jak sądzę, stanowić punkt wyjścia analizy większości chorób współczesnego świata, których paroksyzm obserwujemy od kilku dekad: dramatycznego wzrostu nierówności społecznych (8 osób posiadających tyle pieniędzy co biedniejsza połowa ludzkości), pustoszącego świat głodu (800 milionów ludzi cierpiących z powodu braku żywności), nadciągających katastrof ekologicznych (za kilka lat suma emisji CO 2 osiągnie taki poziom, że uruchomi proces nieodwracalnych zmian), i wielu, wielu innych…
Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco
Ludzie to akceptują.
Neoliberalizm to nie tylko zestaw konkretnych praktyk ekonomicznych działających w interesie wąskich elit, ale również potężna machina produkująca ideologię, która owe praktyki maskuje lub legitymizuje, poprzez ich racjonalizację czy naturalizację. Z jednej strony strategia neoliberalna sięga tu po starą i sprawdzoną metodę maskowania problemów ekonomicznych konfliktami kulturowymi, z drugiej po oryginalną i uwodzicielską retorykę „wolności”, „indywidualizmu” czy „elastyczności”. W książce „Podziemny krąg” Chuck Palahniuk pisał: „Wszyscy zostaliśmy wychowani na telewizji, aby wierzyć, że pewnego dnia zostaniemy milionerami, gwiazdami filmu i rocka. Ale nie zostaniemy”. Gdyby nie ideologia, wybijająca oręż z rąk krytyków szkód, jakie czyni neoliberalizm, współczesny kapitalizm byłby bezbronny, nie przetrwałby nawet dnia…
Czy myślisz że można zrobić cokolwiek, by przyszłość ludzkości nie rysowała się w ciemnych barwach? Masz jakiś pomysł?
Jak widzisz, nie jestem hurraoptymistą. Wydaje mi się jednak, że radykalna lewica potrzebuje trzeźwej oceny sytuacji, co zakłada również przyznanie się do tego, jak w tej chwili jest słaba. Oczywiście, nic nie wskazuje na to, by te niesprzyjające okoliczności miały trwać wiecznie. Nie będę zbyt odkrywczy: nasza nadzieja tkwi w masowych ruchach autentycznie antysystemowych – takich, których zalążki obserwowaliśmy w 2011 roku w Hiszpanii oraz w Stanach Zjednoczonych. Wszyscy ludzie, którym bliskie są lewicowe ideały, powinni sprzyjać powstawaniu takich ruchów, a następnie je wspierać, działać w nich.
Przez ostatnie ćwierć wieku centrum polskiej debaty publicznej systematycznie przesuwało się coraz bardziej na prawo, zaś sama prawica – szermując retoryką antykomunizmu i antyliberalizmu czy forsując nacjonalistyczną politykę historyczną – rosła w siłę
Jednak Polacy nie chcą głosować na lewicę.
Polskie społeczeństwo przez ostatnie trzy dekady uległo bardzo głębokim przeobrażeniom, a dziś na partie prawicowe i skrajnie prawicowe głosują również ludzie z klasy średniej i wyższej (w ostatnich wyborach parlamentarnych w 2015 roku PIS, Kukiz ’15 i KORWIN wśród właścicieli firm zdobyły łącznie blisko 45% głosów, zaś w grupie dyrektorów, kierowników i specjalistów – ponad 40% głosów). Warto jednak wracać do początku lat 90., by zrozumieć, że postsolidarnościowa prawica – której środowiska liberalne dały tak wielkie pole do działania – wykorzystała dogodny punkt wyjścia i w dużym stopniu określiła warunki debaty politycznej w III RP. Nie przypadkiem wkrótce sami liberałowie i środowiska o publicznej tożsamości postkomunistycznej musiały poczynić wiele ustępstw na rzecz prawicowego języka i ideologii.
To znaczy?
Przez ostatnie ćwierć wieku centrum polskiej debaty publicznej systematycznie przesuwało się coraz bardziej na prawo, zaś sama prawica – szermując retoryką antykomunizmu i antyliberalizmu czy forsując nacjonalistyczną politykę historyczną – rosła w siłę, ciesząc się coraz większym poparciem. Znalazło to odzwierciedlenie np. w szkolnych programach nauczania.
Jakie są tego skutki?
Od kilku lat coraz prężniej, i przy niemal całkowitym braku głosów sprzeciwu, rozwijają się w Polsce organizacje otwarcie faszystowskie (Ruch Narodowy czy Obóz Narodowo-Radykalny), a nasze pokolenie – tzn. pokolenie ludzi urodzonych już w III RP – ma poglądy wyraźnie prawicowe, ksenofobiczne, antyfeministyczne czy homofoniczne (w ostatnich wyborach parlamentarnych wśród wszystkich głosujących w naszej grupie wiekowej blisko 70% oddało swój głos na PIS, Kukiz ’15 czy KORWIN). Jak celnie zauważyła Elżbieta Janicka: „Sprawy zaszły tak daleko, że dziś potrzebna jest już nie tyle edukacja, co reedukacja. I resocjalizacja”.
Czy lewica potrafi zaradzić tym tendencjom?
Współczesna polska lewica jest zbyt słaba i podzielona, by przeciwstawić się tym dominującym prądom, stać ją jedynie na bierne utrzymywanie się w stanie zawieszenia. To dlatego przypomina plankton.
Jakie wnioski płyną z twojej książki?
Andrzej Walicki w eseju poświęconym Kuroniowi napisał, że jego „błędy bywają równie pouczające i warte przemyślenia, jak jego intelektualne osiągnięcia”. Lewica, która zapomina, że to „lud” – a nie jakkolwiek rozumiane czy definiowane elity – jest i powinien być najważniejszym podmiotem kształtującym wspólną rzeczywistość, właściwie przestaje być lewicą. To właśnie w latach 70. przytrafiło się opisywanej przeze mnie formacji ideowej.