Rosja na nowo buduje zasady bezpieczeństwa przepływu informacji. Mają one wejść w życie w 2016 roku i definiują internet jako największe wyzwanie dla politycznej stabilności rosyjskiego reżimu.
Według Rosjan to służby specjalne oraz organizacje pozarządowe krajów zachodnich „aktywnie kontrolują informacje oraz technologie komunikacyjne [rosyjski eufemizm na określenie internetu] jako narzędzie do podważania niezależności i integralności państwa”. Wedle państwa rosyjskiego sieć również „destabilizuje sytuację polityczną i społeczną” pozostałych krajów – jak pisze rosyjska gazeta „Kommiersant”.
Videos by VICE
Na Kremlu strach przed tym, co jest dostępne w internecie, a co powinno z niego zniknąć, wydaje się ciągle narastać. To odzwierciedlenie wiecznej obawy przed globalną i nieograniczoną naturą sieci, która od dekad spędza sen z powiek niezłomnie podejrzliwym rosyjskim służbom specjalnym – bezpośrednim następcom KGB.
W Rosji lat 90. internet służył głównie jako narzędzie do telekomunikacji. Informacje, w tym poufne, krążyły po sieci zbudowanej przez Amerykanów przy użyciu amerykańskich technologii. Generalicja otwarcie przyznawała, że internet jest groźbą dla narodu rosyjskiego.
Na początku XXI wieku wraz z boomem na sieci społecznościowe nastała nowa era. Internet w większości składał się z treści generowanych i przechowywanych na serwerach amerykańskich. Dla rządu Władimira Putina znaczyło to, że w murze fortecy zwanej Rosją pojawiła się ogromna wyrwa, z którą trzeba się jak najszybciej uporać.
W książce The Red Web Andriej Sołdatow oraz Irina Borogan opisują, jak Kreml próbował tworzyć nowe zasady, tak aby internet był „bezpieczny” – oczywiście w rozumieniu rosyjskich służb specjalnych. Oto fragment książki:
Władimir Putin był pewny, że wszystko na świecie, również internet, ma hierarchiczną, pionową strukturę. Przekonany był też o tym, że ktoś na górze musi ten cały internet kontrolować. Dlatego uważał Stany Zjednoczone za głównego podejrzanego, a CIA za autora tego projektu.
Putin zdecydowanie chciał uciąć tę supremację.
Poza próbą zmiany zasad wewnątrz swojego kraju rosyjski prezydent chciał je również zaaplikować reszcie świata. Celem było zmuszenie innych krajów, w szczególności Stanów Zjednoczonych, do zaakceptowania prawa Moskwy do kontrolowania internetu na swoim terenie. W efekcie oznaczało to cenzurę lub całkowite tłumienie informacji, które w jakikolwiek sposób mogłyby zagrażać władzy Putina.
Andriej Kruckich poświęcił większość swojego życia na pracę nad kontrolą zbrojeniową w ministerstwie spraw zagranicznych. Do służb dyplomatycznych dostał się zaraz po studiach w 1973 roku i tam działał w ostatnich latach Związku Radzieckiego. Podziwiał dyplomatyczny styl powściągliwego i nieustępliwego ministra spraw zagranicznych Andrieja Gromyko, nieformalnie nazwanego na zachodzie „Mr Niet”. Kruckich nazywał Gromykę „wybitnym politykiem”.
Od samego początku praca Kruckicha polegała głównie na zajmowaniu się rozbrojeniem, bronią nuklearną oraz kontrolą nad głównymi przeciwnikami – Stanami Zjednoczonymi i Kanadą. W 1975, gdy miał 24 lata, wysłano go jako członka rosyjskiej delegacji do Salt Lake City, aby nadzorował negocjacje dotyczące kontroli zbrojeń nuklearnych. Samo wydarzenie zrobiło ogromne wrażenie na Kruckichu – zobaczył, jaką władzę mają Sowieci. Decydowali przecież o losach świata, negocjując z Amerykanami jak równy z równym.
Przekonany był też o tym, że ktoś na górze musi ten cały internet kontrolować.
Sam Kruckich nie był tak delikatnym i zręcznym dyplomatą, wypowiadał się raczej nerwowo – był dość ekspresyjny, żywo gestykulował. Zastanawiało go wówczas, czy kontrola zbrojeń może się przyczynić do wybuchu cyberkonfliktu.
Podobne nastroje panowały w generalicji w FAPSI – potężnej agencji wywiadowczej, która została utworzona z dawnego KGB.
Agencja mieściła się niedaleko siedziby KGB w surowym, nowoczesnym budynku, z ogromnymi talerzami na dachu. Jak NSA w Stanach, tak FAPSI w Rosji odpowiedzialne było za ochronę informacji, kontrolę sygnałów oraz wywiad elektroniczny. Przez lata służby podejrzliwie obserwowały wzrost znaczenia internetu, ponieważ na początku rosyjska sieć zbudowana była na zachodnich technologiach. To tylko wzmagało obsesję, że Amerykanie są w stanie spenetrować tamtejsze systemy.
Liderem superpodejrzliwej grupy był Władysław Szerstjuk – generalny pułkownik wywiadu oraz oficer KGB od 1966 roku. Szerstjuk jeszcze przed 1990 rokiem został szefem tajemniczego i potężnego Trzeciego Oddziału FAPSI. Jego zadaniem było szpiegowanie systemów komunikacyjnych obcych krajów. Wszystkie zagraniczne ośrodki wywiadu elektronicznego podlegały jego władzy, np. centrum przechwytywania fal radiowych w Lourdes na Kubie, które zajmowało się monitorowaniem komunikatów radiowych ze Stanów Zjednoczonych. Szerstjuk, mistrz szpiegostwa, był zdeterminowany, by wykorzystać wszystkie techniki w celu wykradzenia tajnych informacji USA, by tym samym ochronić Rosję przed takimi samymi praktykami ze strony wroga. Był on bardzo ostrożny i nieufny wobec internetu, w którym tak wiele było poza jego kontrolą.
Gdy wybuchła wojna w Czeczenii, Szerstjuk został przydzielony do sprawowania władzy nad FAPSI w tamtych rejonach. Zajmował się przechwytywaniem informacji rządu czeczeńskiego. W grudniu 1998 roku został mianowany dyrektorem FAPSI – już wówczas olbrzymiej agencji wywiadowczej, konkurującej z Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Jedną ze specjalnych ról, jaką pełniła, była kontrola nad rządowymi (czyt. najbardziej tajnymi) sieciami komunikacji.
Kruckich mówił tym samym językiem podejrzliwości co generałowie FAPSI – językiem niepokoju, jaki niósł za sobą internet. Na początku 1999 roku brał udział w tworzeniu ustawy dla Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dokument ten miał uwzględniać pogląd, że internet może zostać użyty niezgodnie z przeznaczeniem np. do „przestępczych celów terrorystycznych” oraz że może podważyć bezpieczeństwo. Innymi słowy: technologie powinny być kontrolowane, ponieważ mogą stać się niebezpieczne. Ustawa została przyjęta jednogłośnie.
Kruckich i jego generałowie uważali internet za informatyczne pole bitwy, i to w stanie wojny (nie można mylić tego pojęcia z cyberwojną, której celem jest ochrona głównych sieci komunikacyjnych przed hakerami). Dla ekipy Kruckicha wojna informacyjna znaczy tyle, co polityczna groźba „dezinformacji i stronniczości”. To one, pleniąc się, podżegają naród do psychologicznej wojny, zmieniającej postrzeganie świata, która, wykorzystana celowo, ma wpływ na społeczeństwo i jego wizję świata. W przeciwieństwie do tych, którzy internet uważają za znakomity sposób zdobywania informacji oraz wiedzy, Kruckich i jego generałowie martwili się, że stanie się on linią frontu dla konfliktu wewnątrz narodu lub z wrogimi sobie grupami.
W grudniu 1999 roku Szerstjuk przeszedł z FAPSI do Rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, organu doradczego prezydenta. Nadzorował tam dział ochrony informacji, gdzie przedstawił swoje pomysły związane z internetem. W skład Rady Bezpieczeństwa wchodzili nie tylko najważniejsi rosyjscy oficjele (w tym prezydent), ale i bardzo wpływowi specjaliści. W 2000 roku Szerstjuk i jego zespół stworzyli ustawę dotyczącą bezpieczeństwa narodowego, wśród której zapisów znalazła się nadzwyczaj długa lista gróźb, które wiszą nad krajem: od „narażenia tajnych zabezpieczeń oraz nakaz kryptograficznej ochrony informacji” po „dewaluację wartości duchowych”, „zmniejszenie duchowego i kreatywnego potencjału narodu rosyjskiego” i „manipulację informacjami (zatajanie oraz wprowadzanie ludu w błąd)”.
Węsząc wroga, autorzy ustawy identyfikowali źródło niebezpieczeństwa jako „chęć dominacji niektórych krajów nad Rosją oraz zagrożenia jej interesów w globalnej przestrzeni informatycznej”.
Putin zatwierdził tę ustawę 9 grudnia 2000 roku. I chociaż w 2003 roku FAPSI zostało rozwiązane, to idee tej organizacji są wciąż żywe wśród wysokich rosyjskich urzędników. Szerstjuk pozostał w Radzie Bezpieczeństwa, a jego poglądy tylko się zaostrzyły, gdy w jej gronie znalazł się były członek Federalnej Służby Bezpieczeństwa Nikołaj Klimaszin. Szerstjuk utworzył wówczas Instytut Bezpieczeństwa Informacji na uniwersytecie w Moskwie, któremu też przewodniczył. Instytut stał się potężnym think-tankiem, określającym formę ochrony informacji w polityce zagranicznej Rosji.
W międzyczasie Kruckich awansował na stanowisko zastępcy szefa działu bezpieczeństwa i kwestii rozbrojeń w ministerstwie.
Przez lata podczas wszystkich międzynarodowych spotkań wywody Kruckicha sprowadzały się do stwierdzenia, że Rosja powinna nadzorować swoją przestrzeń w internecie samodzielnie. Stany Zjednoczone uważały globalną sieć za otwartą przestrzeń i obszar rosnącej wolności całego świata. Kruckich zaś nalegał, aby państwo rosyjskie miało możliwość kontrolowania wszystkich wypowiedzi w granicach kraju. Wyrażał obawę, że bez takiej kontroli wrogie siły mogą użyć internetu do napaści na Rosję i jej ludność.
Jeśli internet ma pozbawić nas jakże ważnego, ojczystego języka rosyjskiego, a zastąpić go przekleństwami, nie zgodzimy się na to.
– Jeśli internet ma pozbawić nas jakże ważnego, ojczystego języka rosyjskiego, a zastąpić go przekleństwami, nie zgodzimy się na to – zabrzmiało to raczej jak słowa Putina, który był głęboko zaniepokojony sytuacją i który ewidentnie stał za całym przemówieniem Kruckicha. Ten zaś powtórnie proponował coś na kształt umowy, która pozwoliłaby kontrolować internet. Jego doświadczenie w negocjacjach o broni nuklearnej podpowiadało mu, że taka umowa powinna zostać zawarta między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Nie wchodziły tu w grę antyamerykańskie poglądy. Kruckichowi wydawało się, że jako byłe supermocarstwa z czasów zimnej wojny kraje te powinny wspólnie zawrzeć taki układ.
Waszyngton nie podzielał tego zdania – rząd USA nigdy nie próbował kontrolować zawartości internetu. Sami twórcy sieci zaś otwarcie przyznawali, że uważają internet za wzór wolnego przepływu informacji. Tyle tylko, że Kruckich pragnął, aby jego poglądy przyjęto z szacunkiem i uwagą – jak za czasów zimnej wojny.
Niestety, jego wypowiedzi nie spotkały się ani z szacunkiem, ani z większą uwagą. Niczym zdarta płyta Kruckich, tym razem na obustronnym spotkaniu w Wiedniu 2009 roku, wygłosił długi monolog, jak to Rosja i USA (oraz inne kraje) powinny współpracować przy regulacjach tego typu jako rządy i jako narody. Wygłosił obawę, że internet rozwija się poza wszelką kontrolą, a w cyberprzestrzeni może dochodzić do wyścigów zbrojeń. Nawoływał tym samym do natychmiastowego działania.
Rosyjska wierchuszka musiała wyczuwać, że przegrywa globalny wyścig w cyberprzestrzeni, chcąc nałożyć sankcje na Stany Zjednoczone. Przemowa Kruckicha przeszła bowiem wówczas bez echa.
Jeden z amerykańskich dyplomatów, relacjonując posiedzenie, stwierdził:
– Niewiele uległo zmianie w stosunkach rosyjsko-amerykańskich. Obie strony obstają przy swoich wciąż niezmiennych poglądach.
Kruckich wręcz desperacko zaś dążył do uzyskania czegoś w rodzaju wspólnego oświadczenia Moskwy z Waszyngtonem, lecz administracja USA nie godziła się na podpisanie żadnej rezolucji.
Kruckich nie składał broni. W 2010 roku Kaspersky Lab badał Stuxnet, amerykańsko-izraelskiego wirusa, który zniszczył prawie tysiąc irańskich serwerów. Kruckich trzymał się tej informacji niczym tonący brzytwy, używając jej jako argumentu do kontrolowania cyberprzestrzeni – niszczycielski wirus był po części dziełem USA. W 2011 Eugeniusz Kaspersky – przedsiębiorca komputerowy – wygłosił opinię na temat zakazu używania cyberbroni. Na swoim blogu napisał: „Faktem jest, że pokój i równowaga na świecie polegają głównie na sile internetu. Dlatego, aby powstrzymać ataki w przestrzeni wirtualnej, powinna powstać międzynarodowa organizacja kontrolująca cyberbroń. Coś w rodzaju Agencji Energii Atomowej poświęconej cyberprzestrzeni”.
Garmisch-Partenkirchen to mała miejscowość leżąca w Bawarii, w Alpach. Znana jest nie tylko ze spektakularnych widoków, ale również z NATO-wskiego Centrum Marshalla, w którym znajduje się wydział nauk o bezpieczeństwie. Blisko Centrum Marshalla mieści się hotel Atlas, piękny budynek z trzypiętrową loggią i stylową fasadą. Zbudowany w XVI wieku ośrodek hotel gościł wiele osobistości – księcia Ludwika Bawarskiego, księcia Walii czy króla Jordanii. Każdego roku w kwietniu na balkonie hotelu wisi rosyjska flaga. Wiesza ją sam Szerstjuk, który od 2007 roku zbiera tam generałów rosyjskich, amerykańskich oraz grupę oficjeli, aby dyskretnie przedyskutować sprawy dotyczące światowego bezpieczeństwa informacji i cyberkonfliktu.
Pierwsze dwa dni rozmów poświęcone są ogólnej dyskusji – głównie o bezpieczeństwie w cyberprzestrzeni oraz o potrzebach dalszych badań w tym kierunku. Wygląda to mniej więcej tak – Rosjanie zbierają się w jednej części hotelu, przedstawiciele pozostałych krajów – w drugiej. Po części dlatego, że większość Rosjan nie mówi po angielsku, a spora część Amerykanów po rosyjsku. Trzeci dzień poświęcony jest spotkaniom indywidualnym, natomiast prawdziwe załatwianie spraw odbywa się za zamkniętymi drzwiami i tylko z udziałem kilku osób.
Klimaszin i Kruckich nigdy nie próbowali wygłaszać przemów, w których naciskaliby na zawarcie umowy o kontrolę internetu czy na większe zainteresowanie Organizacji Narodów Zjednoczonych sprawami międzynarodowego bezpieczeństwa. Popierali oni ONZ za to, że decyzyjni byli tam przedstawiciele rządów, a nie korporacji. Cieszyło ich to głównie dlatego, że niektóre rządy europejskie przychylały się do rosyjskiego pragnienia kontroli internetu w granicach swojego państwa.
Rząd amerykański traktował coroczne spotkania w Garmisch-Partenkirchen z powagą i wysyłał tam polityków wysokiego szczebla: Christophera Paintera – pełnomocnika Białego Domu zajmującego się bezpieczeństwem w cyberprzestrzeni – oraz Judith Strotz, dyrektor stanowego biura ds. cyberprzestrzeni.
Różnice między definicjami bezpieczeństwa przepływu informacji są dramatyczne. Rosjanie uważają je za znacznie szersze pojęcie, w istocie chodzi im o bezpieczeństwo stanu.
Urzędnicy rosyjscy zarządzający bezpieczeństwem przepływu informacji mają nie najlepsze zdanie o dominacji USA w sieci. Wierzą, że wszystkie narzędzia oraz technologie kontrolowane są przez Stany Zjednoczone.
Głównym celem ich zainteresowania była Internetowa Korporacja ds. Nazw i Numerów, bliżej znana jako ICANN, organizacja non profit z siedzibą w Kalifornii. W 1997 roku ówczesny prezydent Bill Clinton wyznaczył sekretarzowi handlu zadanie sprywatyzowania domeny korporacji, czyli krytycznej części internetu służącej jako ogromna baza adresów wyszukiwanych przez użytkowników. Wcześniej zajmowały się tym agencje takie jak Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych w Obszarze Obronności (DARPA) oraz Narodowe Towarzystwo Naukowe.
ICANN została powołana do życia 18 września 1998 roku, jej zadaniem było, wspólnie z Departamentem Handlu, przewidzieć część zadań i problemów związanych z siecią. Jednak najważniejszym obowiązkiem tej organizacji było zarządzanie i dystrybucja domen na całym świecie.
Na przełomie XX i XXI wieku wiele krajów chciało się zaangażować w działania ICANN. Kreml zaś postawił na jeden, dość radykalny pomysł – odebrać ICANN uprawnienia.
Prezes ICANN, Paul Twomey, pospieszył na drugie spotkanie w Garmisch-Partenkirchen. Zarówno on, jak i reszta wysokich rangą przedstawicieli ICANN starali się otwarcie rozmawiać z Rosjanami. Jednym z najważniejszych reprezentantów tej organizacji był George Sadowsky, zawsze obecny na spotkaniach.
Sadowsky uczył matematyki na Harvardzie i był doradcą technicznym Organizacji Narodów Zjednoczonych w latach 70. W 2001 roku został dyrektorem Inicjatywy na rzecz Globalnej Polityki Internetowej promującej wolność słowa i dostępu do sieci na terenie byłego ZSRR i Azji Środkowej. W 2009 roku został mianowany członkiem rady nadzorczej ICANN. Sadowsky miał spore doświadczenie w pracy z oficjelami rosyjskimi. Wiedział, jak męczące są niekończące się dyskusje, gdy za każdym razem obie strony przedstawiały zupełnie różne poglądy, nigdy nie dochodząc do kompromisu. Jak zauważa, każdy kraj miał swoją niepodważalną definicję internetu: „To narzędzie do komunikacji czy narzędzie informacyjne?”.
– I tak w kółko… – wspomina.
W Garmisch-Partenkirchen obie strony – rosyjska i amerykańska – starały się być uprzejme i przyjazne, chociaż sytuacja pozostawała patowa. Z każdym kolejnym rokiem dyskusja stawała się coraz trudniejsza. Po konferencji w 2010 roku Sadowsky przyznał:
– Różnice między definicjami bezpieczeństwa przepływu informacji są dramatyczne. Rosjanie uważają je za znacznie szersze pojęcie, w istocie chodzi im o bezpieczeństwo państwa.
Andriej Sołdatow i Irina Borogan są współtwórcami portalu Agentura.ru i autorami książki The New Nobility. Ich teksty gościły na łamach „New York Timesa”, „Moscow Timesa”, „Washington Post”, „Online Journalism Review”, „Le Monde”, „Christian Science Monitor”, CNN oraz BBC. „New York Times” nazwał portal Agentura.ru „stroną, która przybyła z zimnych odmętów, aby odsłonić nam rosyjskie sekrety”. Sołdatow i Borogan mieszkają w Moskwie.
Aby dowiedzieć się więcej o The Red Web, kliknij tutaj.