Na Woodstocku jestem trzeci raz. Głównie dla muzyki i ludzi, tej niesamowitej atmosfery miłości i przyjaźni; a przy okazji, jako fotograf.
Do sceny zawsze podchodzę od lewej strony, prosta droga z namiotu prasowego i wioski Lecha, w której przed godz. 15 wypijam z 5-6 piw. Obracam czapkę z daszkiem do tyłu, ściskam zapięcie, aby nic nie zgubić. Nasuwam chustę na twarz, nie chcę jak rok wcześniej przez tydzień smarkać brudem. Puszczam oko do znajomego fotografa i nurkuję. Jest ciasno, trzeba się przepychać, tempo muzyki przyspiesza, wszystkie mięśnie w ciągłym napięciu, aby nie upaść. Na lewo ode mnie mężczyźni bez koszulek rozpychają tłum, robią miejsce pod kocioł. Na prawo, dwie dwudziestoparolatki namiętnie się całują, ignorując wszystko dokoła.
Videos by VICE
Nagle nad głową przelatuje mi pierwsza, a po chwili następna dziewczyna. Jedna ląduje na ziemi, ale z pomocą ludzi szybko wstaje, z uśmiechem otrzepuje włosy z kurzu i krzyczy „W górę!”. Po chwili znowu leci po tłumie. Obok upada młody chłopak odziany w patriotyczną odzież z kotwiczkami, biało-czerwonymi przepaskami na ramionach i wyklętymi wilkami. Podnosi go dwóch doświadczonych metali, ściskają się, wymieniają uśmiechy, wracają do zabawy.
Jesteśmy bliżej. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku
Wokalista ze sceny nakazuje zrobić miejsce pod ścianę śmierci. Kilkoro śmiałków biega wewnątrz pustego pola. Wybiegam na środek, zdążę zrobić zdjęcie i uciec. Nie zdążę, uderzenie, ścisk, przepychanka i upadam. Ktoś z tłumu mnie podnosi, krzyczy „szacun” i wraca do zabawy. Wychodzę poobijany, zakurzony, z błogim uśmiechem zadowolenia na twarzy. Trzeba złapać oddech, wypić piwo, za 30 minut kolejny koncert, a za dwa dni powrót do szarej rzeczywistości. Kocham zabawę pod sceną główną.
Zdjęcia i tekst dzięki uprzejmości Adama, więcej jego prac znajdziesz Tutaj